Volkswagen Golf jeździ po drogach Europy i Świata od 1974 roku, kiedy to zadebiutowała pierwsza generacja tego miejskiego hatchbacka, największego niemieckiego producenta. Od razu świetnie się sprzedawał, a każda kolejna seria powiększała liczbę fanów i fanek. Producent mnożył więc od czteronapędowych, po sportowe GTI. Jednak od kilkunastu lat Volkswagen Golf kojarzy się głównie z silnikami TDI, czyli po prostu dieslami. Były to pierwsze hatchbacki na rynku, które zaczęły się lepiej sprzedawać w wersjach z silnikiem wysokoprężnym, niż z benzynowym. Skąd ten fenomen Golfa?
Przyznaje się bez bicia, że nigdy nie byłem fanem Golfa. Jeździłem każdą generacją i żadna mnie dotychczas nie przekonała. Czy możliwe, że polubię Golfa dzięki siódmemu już wydaniu niemieckiego hitu? Na tę chwilę, myślę, że nie. Ale dajmy mu szansę. Jego poprzednicy, na przykład Golf IV, odrzucali mnie już z daleka. A im bliższy kontakt – tym było gorzej. W latach dziewięćdziesiątych, Golf był tak toporny i pozbawiony polotu, że nie byłem w stanie w nim wysiedzieć kilku minut. Był tym, czym teraz koncern Volkswagena kazał zająć się Skodzie – najrozsądniejszym z możliwych modeli na rynku, którego zakup nasuwał się sam, tuż po wyjęciu z kieszeni kalkulatora. Każdy dziadek marzył o Golfie z silnikiem TDI.
Golf V miał już trochę bardziej nowoczesne rysy, zaczął trochę odchodzić od bycia „najrozsądniejszym z rozsądnych”. A to za sprawą Skody, która stawała się w tym jeszcze lepsza, no i – będąc oddzielną marką – nie umniejszała prestiżowi Volkswagena. Dobry kierunek, lecz ciągle przesiąknięty starą filozofią. To szczególnie widać było wewnątrz auta. Odrzucało mnie nadal. Idąc więc dalej, Golf VI okazał się pierwszą na prawdę odważną generacją tego modelu i nie myślał już tylko o rachunkach. Jeździłem wersją GTI, która nie zrobiła na mnie jakiegoś niesamowitego wrażenia pod względem osiągów i pewnie dlatego byłem zawiedziony. Nieprecyzyjna skrzynia biegów (manual) i nienajlepszy układ jezdny, przyćmiły wizerunek całej generacji VI. Być może, gdybym miał okazję podróżować jakąś bardziej cywilną wersją, wrażenie byłoby lepsze, bo nie miałbym poczucia wyśróbowanych oczekiwań…
No i w końcu, przy teście VII generacji, trafiło na taką właśnie wersję. Volkswagen Polska powierzył nam najnowszego Golfa z silnikiem 2.0 TDI, legitymującego się mocą 150 KM. Dodatkowo, auto zostało wyposażone w słynną skrzynię DSG. Chcąc na prawdę wiedzieć, czy ten samochód jest „spoko”, musiałem nim zrobić na prawdę dużo kilometrów – najlepiej w krótkim czasie, by móc się z nim zżyć lub poczuć maksymalne odrzucenie (jak w przypadku opisywanej przeze mnie wcześniej Skody Octavii – w końcu technologicznego Golfa…). Wybrałem się więc „siódemką” w trasę Warszawa-Szczecin-Warszawa. 1200 km w dwa dni. Spora część mojej podróży odbyła się po naszej sztandarowej autostradzie A2, która wyskrobała ze mnie ponad sto złotych za tę „wycieczkę”. Zdzierstwo. Jednak Golf w trasie zachowywał się bardzo dobrze. Aktywny tempomat z regulacją odstępu od poprzedzającego auta działa naprawdę dobrze – nie hamuje przedwcześnie, jak to ma miejsce u innych producentów. Jedyny minus tego systemu to fakt, że jak raz zahamujemy sami, to wszystko trzeba ustawiać od nowa.
System pilnujący, by samochód jechał po swoim pasie ruchu też działa, jednak jak dla mnie to zbyt dużo – aż tak nie ufam inżynierom. W sumie z włączonymi obydwoma urządzeniami możnaby spokojnie pójść spać. Ale nie można, bo samochód jakimś cudem rozpoznaje zmęczenie kierowcy i to komunikuje, sugerując postój na kawę. Jak on to robi? Skąd wie? Nie mam pojęcia. Ale on też nie, bo rozpoznaje błędnie. Wcale nie byłem zmęczony, gdy wyświetlał mi komunikat, że czas na kawę i drzemkę. Słaba funkcja, zbyt gadżeciarska i chyba nikomu nie potrzebna.
By dojechać do Szczecina, musiałem użyć nawigacji. Wielki ekran dotykowy jest mega intuicyjny. Na prawdę. Wszystko można zrobić „na czuja” i mimo bardzo rozbudowanego menu, każdą funkcję odnajduje się łatwo. Bardzo dobra rzecz. Nawigacja ustawiona, preferencje muzyczne również, można jechać dalej. Na trasie spalanie ok. 7 litrów. Przy szybkiej jeździe – nieźle. Zjeżdżamy z autostrady, trochę szkoda, bo auto jest tak ciche, że nie zauważa się prędkości – jakby nie musiało przecinać powietrza. Przy miejskich prędkościach jest jeszcze ciszej, jednak zastanawia mnie bardzo jeden dziwny fakt. Aż postanowiłem zrobić zdjęcie. Okazuje się, że powodem mojego zdziwienia była fenomenalnie sprawująca się na trasie skrzynia DSG. Jednak przy wolnej jeździe – mam na myśli 60 km/h – samochód wrzuca szósty bieg. Nie jestem przekonany co do słuszności tego działania. To chyba bardzo obciążające dla skrzyni i silnika. Przyspieszanie z szóstki też nie należy do najfajniejszych. Pewnie chodzi o ekonomikę takiej jazdy, ale co do tego też mam wątpliwości.
D6, a więc 6-ty bieg przy 60 km/h
No i tak sobie jechałem w tę i z powrotem, bez żadnych przygód… Wszystkie minusy wypisałem Wam powyżej. No może znalazłby się jeszcze jeden – wkładanie płyt CD w schowku przy kolanach pasażera. Nie jest to – według mnie – najlepszym rozwiązaniem, zwłaszcza, gdy nie mamy pasażera do pomocy. Ale to chyba byłoby na tyle. Poza tym cały samochód jest bardzo przyjazny i nawet nie wiem kiedy zaprzyjaźniłem się z nim tak, jakbyśmy się znali od lat. Wszystko wiedziałem i wyczułem w 2 dni… I oto fenomen tego modelu. Każdy, łącznie z moją babcią, wsiądzie i pojedzie. I wszystko będzie dla niego jasne, do tego niebrzydkie i nowoczesne. Nie wierzyłem, że to przyznam, jednak Golf to „spoko” samochód. Golf VII oczywiście.
Artur Ostaszewski
[table id=22 /]