Standardowym silnikiem wysokoprężnym przy wyborze Passata wydaje się być 2.0 TDI o mocy przynajmniej 150 KM. A jak radzi sobie słabsza jednostka? Czy w ogóle warto brać ją pod uwagę? No i jak sprawuje się „pasek” z przebiegiem prawie 100 tysięcy kilometrów?
Tak już mam, że uwielbiam walczyć ze stereotypami. Nie wiem, dzięki któremu pismu motoryzacyjnemu mamy taki pogląd na sprawę, ale zauważyłem, że dla większości kierowców argument o mocy przydatnej podczas wyprzedzania staje się koronnym przy wyborze auta.
Nawet wśród braci dziennikarskiej panuje pogląd, że moc gwarantuje bezpieczne wyprzedzanie. Serio, jest coś takiego? Mnie uczono, że każdy manewr wyprzedzania jest niebezpieczny i należy go wykonywać jak najrzadziej.
Oczywiście większość was się ze mną nie zgodzi. Trudno. Natomiast jaki sens ma wyprzedzanie auta, które na drodze jednojezdniowej jedzie 100 km/h, czyli i tak 10 km/h szybciej, niż zakładają przepisy? Coraz rzadziej zdarzają się bowiem sytuacje, że wyprzedzamy zawalidrogę typu Robur, Żuk, traktor czy wóz drabiniasty. Najczęściej wyprzedzamy, bo… nas swędzi. A zatem mocne auto służy nam do łamania przepisów.
A teraz zastanówmy się, czy nie można jeździć wolniej? Przewidywać zdarzenia przed maską i cieszyć się z wygody i bezpieczeństwa w aucie, które wcale zawalidrogą nie jest?
Właśnie.
Passat B8 – z wyglądu cegła, a wewnątrz?
Powiedzieć o nim ładny to powiedzieć za dużo. Miły dla oka? Tak, ale biorąc pod uwagę B7-kę, która także kunsztem designerów nie była, B8 zrobiła jakby krok wstecz. Jest jeszcze nudniejsza. Tu, w wersji prawie, że podstawowej, na baloniastych oponach i 16-calowych felgach wygląda biednie. Tylko ciekawy kolor – szary mat – daje jakieś minimum ekstrawagancji.
W środku wszystko dobrze znane. Jak w każdym VAGu. Trochę z B7-ki, trochę z Golfa VII, Octavię też da się odnaleźć. Wnętrze ubrano za to nad wyraz elegancko. Materiały są miłe dla oka i uginają się pod dotykiem. Wszystko zostało rewelacyjnie spasowane i nie wydaje żadnych dźwięków nawet na największych dziurach (a auto już swój przebieg ma). Na fb zarzucaliście „paskowi”, że ma twarde, plastikowe podłokietniki w drzwiach. Cóż, moim zdaniem są miękkie, na co mam dowód w postaci poniższego zdjęcia.
W oczy wpadają bardzo czytelne zegary (jak to dobrze, że nie ma tu jeszcze ekranu wyświetlającego milion funkcji w kolorze). Miłym dla oka detalem jest też zegarek analogowy po środku deski rozdzielczej oraz przechodząca przez prawie całą deskę rozdzielczą kratka wentylacyjna ozdobiona chromem.
Fotele? Materiał jak w testowanej dopiero co używane Insignii, ale o wiele lepszy pod względem odprowadzania ciepła z pleców – nie pociłem się. Niestety dość łatwo go zabrudzić, o czym świadczyły liczne plamy na fotelach z przodu i kanapie.
Ekran infomediów należy do jednych z najczytelniejszych i najprostszych tak w klasie, jak i patrząc ogółem na współczesne auta. Mam w zasadzie dokładnie ten sam zestaw w swojej Octavii i uważam, że niczego nie warto by tutaj zmieniać. Niestety producent pomyślał inaczej i w obecnie produkowanych modelach nie ma już czytelnych przycisków – wszystko zastąpiono dotykiem…
W prezentowanym egzemplarzu poza nawigacją, skórzaną kierownicą z wbudowanym sterowaniem znalazła się również trzystrefowa klimatyzacja. Niestety tylny panel klimy został zniszczony butami albo cięższymi przedmiotami, które były tu przewożone. Poza wspomnianą poplamioną tapicerką, uszkodzonym panelem, warto byłoby jeszcze wziąć pod uwagę pokiereszowaną i poplamioną (jakby czekoladą) podsufitkę. Moim zdaniem, autem dużo jeździły dzieci. I trochę dziwne, że firma leasingowa nie przygotowała auta lepiej do sprzedaży, ale z drugiej strony – można negocjować cenę.
Rodzinny?
I to jeszcze jak! Miejsca w środku jest bardzo dużo – na tylnej kanapie siedząc za sobą mogłem założyć nogę na nogę. Zmieści się spokojnie 5-osobowa rodzina z psem i mnóstwem bagażu. Chyba tylko Superb oferuje jeszcze więcej. Fotele są wygodne, obszerne, a jazda w nich nie męczy.
Wszystko jest pod ręką i choć brak tu ekstrawagancji, ciężko o drugie tak przemyślane auto. Duży plus!
Jak z tą mocą?
Klasa średnia zobowiązuje. Moc w okolicach 200 KM to dzisiaj norma. Pod maską Passata znalazł się jednak silnik z kompletnie innej bajki. Turbodoładowane 1.6 o mocy 120 KM. Motor znany ze… Skód: Fabii, Rapida, flotowych Octavii, ubogo wyposażonych Golfów, Leonów. Słowem kompletna podstawa. Wydawać by się mogło, że to profanacja i żart, ale ja jestem bardzo pozytywnie zaskoczony jego możliwościami.
Na papierze wygląda to tak: 11 sekund potrzeba na osiągnięcie 100 km/h, a rozpędzanie kończy się, gdy na liczniku pojawiają się 204 km/h. W rzeczywistości – rozpędzanie w mieście nie sprawia żadnych problemów, a i na trasie motor przyjemnie przyspiesza i jest elastyczny. Jechałem z żoną, dzieckiem, psem i bagażami, a nie czułem, żebym musiał pocić się podczas zmiany pasa na autostradzie. Oczywiście czuć różnicę między 2-litrowym 150-konnym motorem, ale nie róbmy z Passata 1.6 muła.
Jego jedyną poważną wadą jest głośność przy wyższych prędkościach. Do 140 km/h można jednak swobodnie rozmawiać, chociaż moim zdaniem producent powinien silnik znacznie lepiej wyciszyć.
To, co jednak jest największą zaletą Passata z tym silnikiem to spalanie ON. Ciężko przekroczyć 6,5 l/100 km, a średnie z większego dystansu poniżej 6 litrów to betka.
Prowadzenie
W tej konkurencji Passat nie ma sobie równych. Układ kierowniczy jest dokładnie taki, jak powinien być – nieprzewspomagany, idealnie stabilny, świetnie czuć „w rękach” całe auto. Zawieszenie z kolei jest nad wyraz komfortowe, a gdy trzeba przykleja auto do podłoża z siłą ciężką do rozerwania. Czuć, że producent zostawił ogromne rezerwy mocy. Hamulce również dają pewność zatrzymania. Słowem – auto w tej konkurencji idealne.
Przebieg, ach ten przebieg…
Przebieg testowanego auta zbliżał się do 100 tys. km, czyli do granicy, po minięciu której często rozpoczynają wydatki. Passat należał do firmy jednoosobowej, a jego leasing dotyczył tylko spłaty auta, bez serwisu. Właściciel miał jedynie obowiązek stawiać się na przeglądach na czas. Niestety brakowało dokumentacji. Jedynie zawieszka w silniku z tego roku świadczyła o tym, że auto było w serwisie – z tego, co sprawdziłem nieautoryzowanym.
Mimo to, Passat nie wydawał z siebie żadnych niepokojących dźwięków. Silnik i jego osprzęt były absolutnie suche – także od spodu. Dużym plusem okazało się też całkowicie fabryczne nadwozie z tylko lekko porysowanym miejscowo lakierem.
Brać?
Nowy Passat to wydatek minimum 130 tysięcy złotych z groszami. Tyle że minimalna moc pod maską to aż 190 KM – zarówno w dieslu jak i benzynie. W 2018 roku, gdy dostępny był jeszcze silnik 1.6 TDI, Passat Variant z najmniejszym dieslem kosztował około 90 tysięcy złotych, co było całkiem sensowną propozycją. Dziś, za czteroletniego Passata, firma leasingowa liczy sobie 56 900 zł.
100 tysięcy przebiegu, trochę zniszczone wnętrze, podstawowy, trudno później odsprzedawalny silnik (mimo, że naprawdę wystarczy), ale za to bardzo dobry stan techniczny, dość bogate wyposażenie z full LED i nawigacją oraz bezwypadkowa przeszłość.
Mam spory zgryz. Chyba jednak poszukałbym wersji 1.4 TSI 150 KM z automatem albo mocno negocjował cenę prezentowanego egzemplarza.
Sam Passat udowodnił jednak, że jest autem absolutnie doskonałym, chociaż trochę nudnym. To idealny samochód dla kogoś, kto motoryzacji nie traktuje jako sposobu na życie.
Jeśli kogoś interesuje ten konkretny egzemplarz, to jest cały czas w ofercie —> TU <—
Adam Gieras
Poleasingowy samochód na test przygotował Polski Związek Wynajmu i Leasingu Pojazdów, za co serdecznie dziękujemy