Klasyczny design jest piękny, uniwersalny i ponadczasowy, co w samochodach ma szczególne znaczenie. Oto lista najbardziej udanych stylistycznych “powrotów do przeszłości”, czyli projektów w stylu retro.
Moda to rzecz zmienna, ale piękno jest tylko jedno. Jeśli coś pierwotnie było dobrze zaprojektowane i odniosło sukces, świat nie zapomni o tym zbyt szybko. Dotyczy to także motoryzacji, w której zmienia się wszystko – technologia, procesy produkcyjne, napędy – ale pewne aspekty pozostają uniwersalne. Pewnie dlatego producenci samochodów wracają do starych wzorców – można zaoferować coś oryginalnego, a przy tym drugi raz spieniężyć dawny sukces.
Trudno powiedzieć kiedy dokładnie design w stylu retro powrócił z całą mocą. Chyba był to przełom lat 1990-2000, choć wcześniej także pojawiały się takie projekty. Wystarczy wspomnieć Nissana Figaro (1991) czy częściowo wpisującą się w ten trend Mazdę MX-5 (1989) inspirowaną brytyjskimi roadsterami z lat 60. Jednak dopiero pod koniec XX w. retro samochody zdobyły szeroką popularność. Niektóre były mniej udane (VW New Beetle), inne bardziej. Właśnie o tych drugich chciałbym tutaj szerzej napisać.
W zestawieniu biorę pod uwagę samochody seryjne o charakterze wielkoskalowym. Są wśród nich auta popularne i tanie, ale też droższe, jednak w żaden sposób limitowane. Wyróżniłem konstrukcje, które nawiązują do dawnych przodków, ale tylko stylistycznie – pod względem technicznym to całkowicie nowe wozy nie mające nic wspólnego z oryginałem. Zacznijmy od propozycji oczywistych.
Fiat 500
Moim zdaniem niekwestionowany lider w kwestii retro designu. Czy to przypadek, że stworzyli go Włosi? Ani trochę. Czy to przypadek, że po 16 latach produkcji ten samochód nadal wygląda świeżo? Nie sądzę. Może to być dla niektórych szok, ale Fiat wprowadzał “500-tkę” w 2007 roku jako zastępstwo niewielkiego, ale dość zwyczajnego Seicento. Jednocześnie na tych samych podzespołach, w tej samej fabryce, produkowano Forda KA. Który z nich jest lepszy? Oczywiście Fiat, bo jest retro, a Ford wyglądał dość generycznie. Dziś powoli docieramy do momentu, gdy te samochody zaczynają wypierać Pandę w roli auta dla dostawcy pizzy… Choć to też wpisuje się we włoski klimat tego wozu.
Niemal od razu po Fiacie na rynek weszła jego usportowiona wersja Abarth 500 produkowana z niewielkimi zmianami do dziś. Tymczasem druga generacja Fiata zadebiutowała w 2021 roku i jest dostępna w Europie tylko jako EV. Samochód powstawał w dwóch wersjach: jako 3-drzwiowy hatchback i 2-drzwiowy kabriolet z rozsuwanym, materiałowym dachem.
Mini Hatch
Oryginalne Mini było genialnym projektem jak na swoje czasy. Miało swoje głupie przywary, jak chociażby wspólny obieg oleju w silniku i skrzyni biegów, ale ogólnie małe, tanie auto mieszczące bez problemu 4 osoby i bagaż to w 1959 roku było coś niezwykłego. Nic dziwnego, że samochód starzał się bardzo powoli, więc spokojnie mógł się utrzymać w produkcji 15-20 lat. Problem w tym, że Anglicy ciągnęli jego produkcję w nieskończoność, aż w 2000 roku byli zmuszeni jej zaprzestać z powodu bankructwa Grupy Rover.
Już wtedy prawa do Mini miało BMW. Niemiecki koncern nie chciał pod własną marką produkować miejskiego hatchbacka, bo kłóciło się to z jego wizerunkiem, dlatego zainwestowano potężne pieniądze w ożywienie Mini. Startowano z punktu zero – trzeba było zburzyć większość starej fabryki Morrisa w Oxfordshire i zbudować tam nowoczesny zakład technologicznie przystający do standardów XXI w. W międzyczasie trwały prace nad projektem, które nadzorował znany w branży Frank Stephenson (polecam jego kanał na YT). Warto też wspomnieć, że BMW nie miało wtedy dużego doświadczenia w przednim napędzie, a stworzyło całkowicie nową platformę typowo pod takie rozwiązanie. Zaprojektowane od początku nowe Mini Hatch okazało się strzałem w “dziesiątkę”. Na przestrzeni lat zbudowano wersje sportowe Cooper S i JCW, kabriolet i kombi – Clubmana. Jednym wspólnym mianownikiem jest stylistyka retro – sam przyznam, że mam problem rozróżnić poszczególne generacje, co świadczy o jego ponadczasowości.
Dodge Challenger
Modelowy przykład udanego powrotu do dawnego stylu. Challenger z 1970 roku był duży, mocny, szybki i niezwykle męski. Szczególnie ta ostatnia cecha była trudna do odwzorowania, ale designerzy Chryslera z West Coast Pacifica Studio przyłożyli się do roboty. W celu stworzenia nowoczesnej wersji tego cenionego klasyka kupiono kolekcjonerski egzemplarz Challengera z 1970 roku, aby odwzorować jego rysy w realiach XXI wieku, a przy okazji naprawić wszelkie niedoskonałości jego sylwetki.
Co ciekawe, to wcale nie musiał być Challenger – przy wybieraniu inspiracji do konceptu o roboczej nazwie “Mopar” pod uwagę brano też inne auta z ery muscle cars jak Dodge Charger, Plymouth Barracuda czy Plymouth Road Runner. Wybrano Challengera jako model najbardziej kultowy i charakterystyczny dla tamtej ery. Nie bez znaczenia był też fakt, że marka Dodge, w przeciwieństwie do Plymoutha, nadal była na rynku. Nowy Challenger z 2008 roku wygląda muskularnie, ma odpowiedni napęd i bez wątpienia już stał się “młodym klasykiem”, choć pozostaje w ciągłej produkcji.
Alpine A110
Grupa Renault wskrzesiła markę Alpine z dwóch powodów. Przede wszystkim potrzebowała brandu klasy premium, bo w tym segmencie można ustanawiać dużo wyższe marże. Po drugie, Alpine miało się kojarzyć ze wszystkimi motorsportowymi inicjatywami Grupy Renault, a jest tego sporo – od Formuły 1, przez puchar markowy, aż do wyścigów długodystansowych WEC.
Niesamowite jest to, że nowoczesne Alpine A110 jest tak bardzo podobne do oryginału z lat 60. Wtedy panowała inna moda, inne zasady projektowania, szczególnie w przypadku aut przeznaczonych do sportu. Co prawda silnik w nowym Alpine przeniesiono zza tylnej osi do środka, ale wszystko inne jest całkowicie wierne wartościom starej marki – lekkość, doskonałe prowadzenie i ten niepowtarzalny styl. Dzięki maksymalnemu ograniczaniu masy nawet dość mały silnik 1.8 turbo o mocy 252-300 KM jest w stanie sprawnie napędzać to niewielkie coupe. Niestety Alpine bardzo powoli zdobywa rynek. W 2022 roku nabywców znalazło 3546 sztuk A110 w różnych wersjach. Jest to wzrost sprzedaży o 33% względem 2021 roku, ale spora w tym zasługa odmian limitowanych oraz liftingu całej gamy modelowej.
Land Rover Defender
W opinii wielu obserwatorów samochód ten mógłby się równie dobrze znaleźć w dziesiątce najgorszych retro projektów, ale ja mam swoje zdanie. Gdy odłożymy na bok emocje związane z rozczarowaniem i poczuciem że “kiedyś było lepiej” okaże się, że nowy Defender to bardzo udane auto. Problemem numer jeden w tego typu projektach jest zachowanie rozpoznawalności danego modelu – tu nie mam wątpliwości, że rysy starego Defa zostały dobrze wkomponowane w nową sylwetkę. Zachowano ogólną kanciastość, charakterystyczne detale i koło zapasowe na tylnej klapie, ale dodano tu dary nowoczesnej technologii, której siermiężnym poprzednikom tak bardzo brakowało.
Samochód ten powstawał bardzo długo – od konceptu do wersji produkcyjnej minęło aż 9 lat. Gdy patrzę na różnorodność gamy Defendera nie dziwi mnie dlaczego tak było. Samochód ten może być zarówno roboczą terenówką z dieslem na stalowych kołach, autem ciężarowym jak i modnym premium SUV-em z silnikiem V8, alternatywą dla klasy G. Jest oferowany z trzema rodzajami nadwozia – 3d, 5d i wydłużone 130 mogące mieć nawet 8 miejsc siedzących. Dla każdego coś innego. Coś czuję, że to auto jeszcze długo pozostanie w produkcji…
Mercedes SLS
Od 1 stycznia 1999 roku koncern Daimler nabył pakiet kontrolny w niezależnej dotąd firmie tuningowej AMG. Filia w Affalterbach mająca doświadczenie w budowaniu wyczynowych silników miała od tej pory stać się synonimem stylu, mocy i osiągów w ramach marki Mercedes-Benz. Dokładnie 6 lat później Mercedes miał już 100% akcji AMG, a wkrótce potem rozpoczęto prace nad kompletnie nowym rozdziałem w historii marki – nowym modelem opracowanym od początku do końca jako AMG.
Specjalnie dla tego samochodu stworzono nową, całkowicie aluminiową architekturę gwarantującą lekkość i wytrzymałość. Pod maskę trafił najmocniejszy wówczas seryjny silnik wolnossący 6.2 AMG o mocy 571 KM. Karoseria miała przywodzić na myśl nowoczesną interpretację absolutnej ikony – Mercedesa 300SL Gullwing z lat 50. Ten sam długi przód, kabina przesunięta mocno do tyłu, krótki kuper i niemal pionowa przednia szyba powodują, że SLS na pierwszy rzut oka wygląda na coś wyjątkowego. No i drzwi – odtworzono słynne otwierane do góry “skrzydła” oryginału, choć zasady bezpieczeństwa nie ułatwiały sprawy. W każdych drzwiach musiał zostać umieszczony ładunek pirotechniczny, który ma eksplodować w razie dachowania, aby pasażerowie mogli opuścić wrak.
Mercedes klasa G
Fenomen. Z purystycznego i typowo utylitarnego pojazdu wojskowego oferowanego “przy okazji” w wersji cywilnej, Mercedes w kilka dekad przekształcił klasę G w luksusowy pojazd o wszechstronnym zastosowaniu przynoszący ogromne zyski do firmowej kasy. Ta przemiana dokonywała się stopniowo – do 1989 roku auto było raczej typowo robocze, potem zyskało nieco bardziej cywilizowany charakter, ale nadal było przede wszystkim surową terenówką. W końcu Mercedes musiał jednak dokonać rewolucji i wprowadzić gruntowne zmiany. Stało się to po niemal 40 latach produkcji, w 2018 roku.
Do tego czasu klasa G nie była stylizowana jako retro – po prostu była modelem pierwotnym po 12 liftingach. Dopiero generacja W463 jest autem w stylu retro – wygląda tak samo jak stara Gelenda, ale ma nową strukturę, silniki i technologię pokładową. Zostało to wykonane bardzo zręcznie – w oczach purystów auto nic nie straciło, dla laika dalej jest to ta sama kanciasta terenówka, ale dla kierowcy poprawiło się niemal wszystko. Klasa G zyskała przede wszystkim w dziedzinie jazdy. Wreszcie nie ma strachu wejść Gelendą w byle zakręt, a kierownica działa z precyzją nieco większą niż ster na Titanicu. Już od wielu lat Mercedes G kosztuje nieprzyzwoicie dużo pieniędzy, ale jego popularność nie spada. Mało tego – ciężko na ulicach spotkać jakąś inną wersję niż topowe G63 (1 mln zł), często po tuningu u Brabusa (1,5 mln zł). Gdzie ten kryzys?
Ford Bronco
Styl retro szczególnie mocno pasuje do terenówek – był Defender, była Gelenda, jest i Bronco. Według Amerykanów oryginalne Bronco było pierwszym samochodem spełniającym kryteria SUV-a i to na długo przed wybuchem popularności tego segmentu. Utrzymywano ten model w ofercie przez pięć generacji aż w 1996 roku zniknął bez kontynuacji. W jego miejsce wszedł model Expedition – jeszcze większy, ale zdecydowanie mniej lifestyle’owy.
Na fali popularności zarówno terenówek, jak i stylu retro, Ford postanowił wskrzesić Bronco, które w międzyczasie obrosło zasłużoną legendą. Co ciekawe, koncept ma już 19 lat – pokazano go w 2004 roku w Detroit, ale na długo został odłożony do szuflady czekając na lepsze czasy. Te nadeszły w 2020 roku, gdy zadebiutowała wersja produkcyjna. Styliści zrobili wszystko jak trzeba – wyraźnie widać odniesienia do przodka z lat 60. i 70. Jest wysoki, kanciasty, dość surowy i fajnie wygląda z deską surfingową lub namiotem na dachu. W regularnej sprzedaży Bronco jest od 2 lat i nadal popyt daleko przewyższa podaż – do tego stopnia, że Ford oferuje klientom czekającym na swój samochód spory rabat jeśli zdecydują się zmienić specyfikację na uboższą lub… zamówią inny model Forda.
Hyundai Ioniq 5
Częstym zarzutem do samochodów elektrycznych jest to, że styliści za wszelką cenę chcą podkreślić ich alternatywny charakter. Mają być futurystyczne, uderzające, inne… A jakby to jeszcze spleść z kanciastym stylem retro? Koreańczycy poszli w tę stronę i zaprezentowali jeden ze swoich najważniejszych modeli jako coś pomiędzy SUV-em, a hatchbackiem nawiązującym do pierwszego masowego Hyundai’a – Pony z lat 70. Wzorzec dobry, bo stylistą tamtego auta był sam Giugiaro.
Nowy model też wygląda ciekawie. Nie było kompromisów – Ioniq 5 może stanąć w jednej linii z Lexusem LC i BMW i8 i wszystkie będą wyglądać jakby miały wejść na rynek w 2030 roku. Przed Hyundaiem kolejny krok – głośno mówi się o kolejnych elektrykach w stylu retro, z których najciekawsze ma być coupe przedstawione w formie konceptu N Vision 74. Jak widać nawet marki o niezbyt bogatej przeszłości mogą budować styl w oparciu o dawne wzorce.
Nissan Z
Na koniec coś z Japonii. Zaprezentowany rok temu w produkcyjnej formie Nissan Z to proste nawiązanie do przodka – Datsuna 240Z z 1969 roku i całej plejady jego następców aż do 370Z. Zachowano sylwetkę z łagodnie opadającą linią typowego coupe. Proste kształty i czystość formy w pełni oddają klimat retro. Nic nie jest przekombinowane – wręcz stylizacja wydaje się zbyt “czysta” jakby producent zostawiał sobie jeszcze pole do popisu przy mocniejszych, bardziej agresywnych wersjach.
Pod maską Nissana Z wcale nie znajdziecie silnika elektrycznego. Japończycy proponują klasyczne, benzynowe V6 twin turbo o mocy 405 KM przenoszone na tylną oś. Miłośnicy Infiniti mogą znać ten silnik – trafiał jeszcze niedawno do modeli Q50S i Q60S. Jeśli jednak narobiliście sobie apetytu na tradycyjne coupe z odpowiednim napędem, możecie śmiało iść do salonu… Toyoty po Suprę. Nissan nie oferuje modelu Z na rynku europejskim ze względu na zbyt wyśrubowane normy emisji spalin. Dziękujemy ci, Unio Europejska!
Bartłomiej Puchała