Jeśli jesteś bogatym przedsiębiorcą, a auto jest twoją wizytówką to w klasie limuzyn masz do wyboru m.in Porsche Panamera, przedłużone BMW klasy 7, Mercedesa klasy S, Audi A8 i… Lexusa LS. Przypuśćmy, że stawiasz na Japońca. Teraz czas na odpowiedź na pytanie: czy aby na pewno chciałbyś być nim jedynie wożony?
Mało jest marek motoryzacyjnych młodszych ode mnie. A ta, nie dość że „urodziła” się 5 lat po moim przyjściu na świat to jeszcze od razu wystartowała z wysokiego C. Oczywiście jej narodzinom towarzyszyło zupełnie inne zaplecze technologiczne niż nowopowstającym dekadę temu chińskim producentom – w końcu projekt uruchamiała Toyota Motor Company – ale historia powstania pierwszego Lexusa jest i tak pasjonująca.
Pierwszym modelem Lexusa był bowiem majestatyczny LS. W prace nad jego powstaniem zaangażowano sześćdziesięciu projektantów, ponad tysiąc czterystu konstruktorów, około dwa tysiące trzystu techników i aż dwustu pracowników pomocniczych. Łącznie pracowali w dwudziestu czterech zespołach. Zbudowano kilkaset prototypów nadwozia, przeszło tysiąc prototypów silników i ponad czterysta prototypów gotowych samochodów, z czego sto poddano próbom zderzeniowym. Kilkudziesięciu kierowców testowych przejechało tymi autami aż trzy miliony kilometrów!
Nie ukrywam, że powstały w 1989 roku Lexus LS pierwszej generacji do dziś śni mi się po nocach, ale niestety zaczął „iść” w cenę i wątpię, że uda mi się jeszcze postawić go w garażu. Chociaż… od czego są marzenia. W końcu te dotyczące mocnego W124 ziściły się, a nie dalej jak za miesiąc kończę projekt u blacharza (a przynajmniej mam nadzieję), więc będę miał zdrowiutkie, świetnie wyglądające auto pod kocyk.
Wróćmy jednak do brzegu tej historii. Gdy odbierałem kluczyki do najnowszej generacji Lexusa LS, trochę obawiałem się czy podoła ideałowi wytworzonemu w moich mokrych snach. Pewnie chcecie się tego dowiedzieć sami. Zapraszam.
Jest ogromny!
Pięć metrów i trzydzieści pięć centymetrów długości ma Lexus LS piątej generacji. Jest tylko nieznacznie krótszy od Audi A8L i Mercedesa S Long. BMW 7L jest od niego dłuższe o 3 mm, więc przyjmijmy, że w kwestii gabarytów od razu wiadomo, z jakim autem mamy do czynienia.
Jest też niezwykle atrakcyjny dla oka. Nie przypomina ciężkiej limuzyny. Dzięki ostrym rysom, ściętej linii dachu, pociągłym liniom świateł i wielu przetłoczeniom sprawia wrażenie, jakby był w ciągłym ruchu. Co prawda wolałbym wersję polakierowaną na śnieżną biel lub któryś z odcieni szarości, bo wtedy wyraźniej widać ile pracy w ten projekt włożyli designerzy i z jak eleganckim autem ma się do czynienia, ale jak mówią – nie można mieć wszystkiego.
Majestatyczny jest grill, który, choć wielkością pokonuje nowe nerki w BMW, nie sprawia tak pretensjonalnego wrażenia. Powiem więcej – jest atrakcyjny dla oka. Oczywiście tak duże nadwozie luksusowej limuzyny musi być odpowiednio ozdobione felgami. W prezentowanej wersji Omotenashi Lexus był obuty w chromowane, kute 20-calowe felgi, o które bałem się za każdym razem zostawiając auto na noc na ulicy w południowej Polsce.
Wnętrze – tu warto zatrzymać się na dłużej!
Auto odbierałem z Arkiem, a że miałem go odwieźć po wszystkim do domu to poprosiłem, żeby zrobił to sam, a ja w tym czasie zajmę najwygodniejsze miejsce po przekątnej od kierowcy i oddam się błogiemu lenistwu na tylnej kanapie. Trzeba przyznać, że ten model podróżowania Lexusem bardzo przypadł mi do gustu.
Zresztą pisząc „kanapie” popełniam świętokradztwo. Mówimy bowiem o dwóch niezależnych fotelach pokrytych miękką skórą z szeregiem możliwości umilania podróży. Fotele te mają bowiem nie tylko funkcję kilku rodzajów masażu, w tym masażu gorącą kulą, ale też podgrzewania, wentylacji, rozkładania… Fotel po prawej stronie, tzw. Ottoman, można rozłożyć praktycznie do funkcji leżącej. Dość ciekawie wygląda cały proces rozkładania – najpierw w stronę deski rozdzielczej przesuwa się fotel pasażera z przodu (niestety nie może być na nim nikogo), potem ten fotel prawie całkowicie się składa, a spod kanapy wyjeżdża długi podnóżek, który wraz z opuszczaniem się oparcia pasażera Ottomana wyjeżdża maksymalnie do przodu. Fotel za kierowcą rozkłada się tylko częściowo, ale to w pełni wystarcza.
Rozumiecie już, czemu wcale nie spieszyło mi się za kierownicę?
Jak już jednak za nią usiadłem i wyłączyłem radio – swoją drogą audio jest zachwycające, a głośniki są dosłownie wszędzie – pierwsze, co wpadło mi w ucho to całkowita cisza. W LS-ie zamontowano bowiem akustyczne szyby, a które wsparto dodatkowo systemem active noise cancellation, czyli realizowany przez audio system przeciwsobnych dźwięków do tych, który wydaje szum kół. Co do tej ciszy to później trochę się zmieniło, ale do tego jeszcze wrócę. W mieście jazda z niską prędkością, przy częstym korzystaniu z „elektryki” – w końcu to hybryda – jest bardzo przyjemna i odprężająca.
Jednak jako że nadal przebywamy we wnętrzu, warto podkreślić pieczołowitość wykonania każdego dosłownie detalu w tym aucie. Nie dość, że każdy przełącznik lub miejsce wokół niego jest miękkie, pokryte albo skórą albo chromem albo wysokiej jakości tworzywem to jeszcze wszystko to sprawia wrażenie fenomenalnie dopracowanego. Deska rozdzielcza jest urzekająco piękna, co oczywiście lepiej widać z tylnych foteli.
Kierowca z kolei, nawet po kilkugodzinnej jeździe bez zatrzymania, wysiądzie z LS-a wypoczęty. Zarówno dzięki masażom, jak i wspaniałym możliwościom konfiguracji każdego centymetra oparcia i siedziska, z pompowanymi boczkami włącznie.
Co ciekawe, klimatyzacja ma osobny panel (ogromny plus), audio również można ustawić bez przeklikiwania się przez liczne funkcje ekranu, wyświetlacz HUD jest aż 24-calowy!
Jakiś minus? Infomedia. Jak to w Lexusach, są lekko przestarzałe. Grafika, sposób używania, zawiłość, gładziki… Znam to z każdego Lexusa i nie inaczej jest w LS-ie. I wiecie co? Napisałem „minus”, ale tak naprawdę to wszystko jakoś mi pasuje do tego auta. Oczywiście właściciel Audi A8, którego ekrany dotykowe zmienią daną funkcję zanim jeszcze właściciel o tym pomyśli, pewnie wyśmiałby zakurzone już zębem czasu rozwiązania Lexusa, ale jak dla mnie ma to swój klimat.
Jazda – płynie po drodze
Mało jest na rynku aut, które potrafią zapewnić naprawdę iście luksusowy charakter podróży. Współczesne wozy są bowiem szybkie, a co za tym idzie muszą być sztywne. Do tego najczęściej wyposażane są przez producentów w koła o jak największej średnicy.
Lexus LS oczarował mnie jednak swoimi możliwościami w tej kwestii – to auto dosłownie płynie przyjemnie bujając kierowcę i pasażerów na nierównościach. Dzięki pneumatyce nie straszne mu też wertepy czy chwilowy przymusowy zjazd na nieutwardzoną drogę. To wszystko odbywa się jednak kosztem precyzji prowadzenia.
Lexus nie jest zwinną limuzyną, na której możemy polegać w każdych okolicznościach. Rozpędza się w 5,5 sekundy do 100 km/h i zachowuje absolutną ciszę podczas stałej jazdy z prędkościami nawet przekraczającymi 200 km/h, ale coś za coś – w zakrętach kładzie się na lusterkach.
Dodatkowo układ kierowniczy pracuje w nim z mało przyjemną elektroniczną ociężałością i nie wszystko, co dzieje się pod kołami jest czytelne dla kierowcy. Sytuację ratuje trochę napęd 4×4, który przylepia z siłą magnesu to ważące 2,5 tony auto do drogi. Natomiast sportowych osiągów nie połączono tu ze zwinnością. To nie ten adres. Ale wiecie co? Kompletnie mnie to w tym aucie nie bolało. Powiem więcej. Poczucie, że płynie się na dużym żaglowcu bardzo mi do tego auta pasuje. Pewnie nie przypadnie to do gustu każdemu kierowcy – wielu wybierze Audi lub Mercedesa, ale to właśnie Lexusa podąża własną drogą. I jest w tym konsekwentny.
Jest jednak coś, co psuje tę harmonię. Silnik, a w zasadzie zespół napędów. 3.5 V6 o mocy 299 KM i 360 Nm połączono z silnikiem elektrycznym o mocy 179 KM i 300 Nm. Łącznie daje to dyspozycji niespełna 360 KM i 650 Nm!
Moc jest wystarczająca, ale jej przełożenie na koła za pomocą skrzyni CVT psuje całą zabawę z jazdy cichym autem – ta niezmącona niczym cisza szumu opon jest zakłócana przez wycie silnika. Tego nie da się na dłuższą metę zaakceptować. Owszem, jeżdżąc delikatnie silnik pracuje cicho i potulnie, ale każde „depnięcie” kończy się jednostajnym wrzaskiem mało przyjemnego dla ucha dźwięku.
Spalanie? 10 – 11 litrów to max przy wykorzystywaniu możliwości jednostki. 8-9 l to takie realne wartości przy jeździe na co dzień. W stosunku do wagi i przyspieszenia mamy więc niezwykłe oszczędne auto. Bak ma solidne 82 litry, więc bariera 800 km jest spokojnie do przebicia.
Werdykt
Lexus LS to auto pieczołowicie zbudowane. Piękne. Atletyczne. Zapewniające niezwykły komfort. Wykończone po królewsku. W najbogatszej wersji, za 680 tys. zł, mamy wszystko – wyposażenie jest kompletnie i w zasadzie nic nie można już dokupić. Wady? Nie ma już innej opcji niż hybryda, a ten silnik nie daje takiej frajdy jak dawała ponad czterystokonna V-szóstka. O starych V-ósemkach w ogóle nie wspomnę. Multimedia można by też trochę odświeżyć…
Dla kierowcy czy dla pasażera? Zdecydowanie dla pasażera. I to tego siedzącego na fotelu typu Ottoman!
Adam Gieras
Wygląd: | [usr 10] |
Wnętrze: | [usr 10] |
Silnik: | [usr 5] |
Skrzynia: | [usr 3] |
Przyspieszenie: | [usr 7] |
Jazda: | [usr 8] |
Zawieszenie: | [usr 8] |
Komfort: | [usr 10] |
Wyposażenie: | [usr 10] |
Cena/jakość: | [usr 7] |
Ogółem: | [usr 7.1 text=”false” img=”06_red.png”] (71/100) |
Lexus LS 500h Omotenashi – dane techniczne:
Silnik: V6 + elektryczny
Pojemność: 3500 cm3
Moc łączna: 359 KM przy 6600 obr./min.
Maksymalny moment obrotowy: 650 Nm
Skrzynia biegów: automatyczna, CVT
Cena: od 680 tys. zł w wersji Omotenashi