Jest rok 2002 – na świat przychodzi Volkswagen Phaeton – pamiątka Ferdynanda Piecha dla fanów marki Volkswagen. Ówczesny prezes VAG i wnuk twórcy Porsche postanowił zrobić auto, które będzie synonimem luksusu i zaczerpnie rozwiązań z wyższej półki. Sprawdzenie takiego auta było dla mnie najwyższą przyjemnością i z chęcią się z wami tym przeżyciem podzielę.
Mówiąc o Phaetonie macie zapewne na myśli świetne silniki benzynowe od VR6 przez V8 kończąc na legendarnym W12, a był jeszcze diesel V10. Niestety egzemplarz, który miałem dyspozycji nie należał do powyższej grupy, ale mruczący bulgot wysokoprężnego V6 był przynajmniej bardziej ekonomiczną propozycją. Poza tym idealnie pasował też do wielkiego nadwozia tej limuzyny. Egzemplarz, którym jeździłem pochodził z 2013 roku, czyli był 3 liftingiem Phaetona, a na kołach przejechał już ok. 240 tysięcy kilometrów.
A trafił do nas prosto z rąk właściciela wypożyczalni Odkryj-Auto.
Jak czołg!
Patrząc na ponad 5-metrowe nadwozie w czarnym lakierze na sporych srebrnych felgach, Volkswagen Phaeton dobrze udaje bardziej popularnego Passata. Dopiero spostrzegawczy widz zauważy, ze auto jest ciut za duże i czegoś mu brakuje. Powiem szczerze, że ten brak jakiś oryginalnych wyróżników z zewnątrz sprawia, że omawiany Volkswagen jest bardzo dyskretny i świetnie ukrywa, to co skrywa we wnętrzu oraz pod maską. Najłatwiej odróżnić go przez większą maskę i brak emblematów na klapie bagażnika.
Dlaczego czołg? Auto minimalnie waży 2 tony, a niektóre wersje przekraczają nawet 2600 kilogramów. Dzięki temu auto prowadzi się naprawdę pewnie i komfortowo. Dokładając do tego doskonałe wyciszenie (podwójne szyby) naprawdę ciężko stwierdzić czy jedziemy 50 km/h, czy akurat 150 km/h. I taka właśnie powinna być limuzyna – wygodna i jednostajna niezależnie od otoczenia.
Z resztą Phaeton dzieli platformę podłogową z Bentleyem Continentalem i Flying Spur, więc coś jest na rzeczy.
Festiwal możliwości w wyposażeniu
Jako topowy model marki dla ludu Phaeton naprawdę wyprzedzał konkurencję i proponował niesamowite możliwości. W naszym egzemplarzu najbardziej widocznymi smaczkami było drewniane wykończenie wnętrza, przednie fotele z podgrzewaniem i wentylacją, a także regulacją w 12 płaszczyznach i masażem (do tego bardzo przyjemne i wygodne). Auto oczywiście posiadało dotykowy ekran, nawigację, a nawet odtwarzacz DVD ze zmieniarką. Czterostrefowa klimatyzacja to standard w tej klasie, ale również się tutaj pojawiła.
Co ważne, wszystko po tych kilku latach nadal działało, a dodając do tego ogrom miejsca w środku, doskonałe materiały i jak na Volkswagena przystało szereg prostych i praktycznych rozwiązań sprawiło, że niejeden prezes będzie czuł się tu bardzo dostojnie i gustownie.
Zaskakuje też szereg rozwiązań jak elektrycznie otwierana klapka wlewu paliwa czy osobne nawiewy na boczne szyby. Co ciekawe nawet zwykłe nawiewy steruje się za pomocą przycisku (siłę powietrza i temperaturę). Coś jak teraz w Porsche…
Spokojny design
Niemiecka marka nigdy nie goniła konkurencji w sprawach designu. Auta Volkswagena od lat są cenione raczej za bezawaryjność, intuicyjną obsługę niż niesamowite kształty. Podobnie jest z Phateonem, który raczej żadnego konkursu piękności nie wygra, ale jest naprawdę poprawny i ponadczasowy.
Skórzane wnętrze z drewnem na desce rozdzielczej może trochę trącić myszką, ale tak kiedyś definiowało się luksus. Nie jestem fanem tego rozwiązania, ale dzięki temu wszystko wygląda inaczej niż w 90 % aut na drogach. To dobrze, że przynajmniej w środku Phaeton jest inny niż reszta gamy Volkswagena.
Czysta przyjemność z jazdy
Bez cienia krytyki powiem, że jazda Phateonem to czysta przyjemność. I nie ważne, na którym fotelu w aucie siedzimy. Podróżowało mi się nim świetnie jako kierowca, ale niedużo gorzej jako pasażer. Samochód nastawiony jest na pokonywanie kolejnych kilometrów, a nawet gorsze drogi mu niestraszne. Wszystko dzięki pneumatycznemu zawieszeniu, automatowi i dobremu motorowi pod maską.
Tu na moment przystanę, ponieważ nasz egzemplarz był lekko stuningowany. Fabryczne V6 miało podniesioną moc z 240 KM do 275 koni, a maksymalny moment obrotowy podniósł się do poziomu 560 NM. To naprawdę czuć, chociaż trzeba przyznać, że auto rozpędza się dosyć ospale (0-100 km/h w 8,3 s, a v-max to 237 km/h).
A ile to kosztuje?
Niestety Phaeton powoli staje się autem nietuzinkowym i kolekcjonerskim. W końcu nowy potrafił kosztować nawet 100 tysięcy euro. Na szczęście można dostać jeszcze egzemplarze w niezłych cenach. Na otomoto znajdziecie auta od 20-30 tysięcy do nawet 120-140 tysięcy złotych. Warto jednak pamiętać, że auto w Polsce zakończono sprzedawać w 2010 roku, także uważajcie na dziwne ogłoszenia z późniejszych lat produkcji.
Jeśli chodzi o eksploatację, to wiadomości są dwie. Diesel w mieście pali 10-12 litrów, a w trasie około 8 więc nie ma tragedii, ale zaawansowanie technologiczne auta może sprawić trochę problemów w razie awarii. Części po prostu są droższe, a i nie każdy mechanik będzie mógł sobie z nimi poradzić. Brakuje zamienników, więc większość trzeba kupować w ASO. Na szczęście wg Dekry to najmniej awaryjny Volkswagen, a i w grupie limuzyn auto uplasowało się na 2 miejscu pod tym względem.
Jedną z bolączek VW Phaetona są szybko zużywające się hamulce i na to cierpiał również nasz opisywany egzemplarz. Wymiana kompletu to około 1000-1400 złotych.
Jeździłbym na co dzień
Gdybym miał tylko większe miejsce w garażu podziemnym chętnie przytuliłbym Volkswagena na dłużej. Owszem jego gabaryty sprawiają czasem problemy na mieście (są czujniki i kamera cofania), ale poza nim jazda w ogóle nie męczy. A zostaje jeszcze ten prestiż i podziw wśród kumpli…
Konrad Stopa