Jeśli jesteś przekonany o tym, że sztuka mówienia „nie”, nie jest ci obca, spróbuj zrobić to samo za kierownicą Hyundaia Kona N. Koreański hot cross ma tak dużo charyzmy, że nie będziesz się zbyt długo opierać jego charakterowi. Dlatego też lepiej, żebyś dowiedział się o jednej rzeczy.
Mówi się, że kiedyś, motoryzacja była inna. Lepsza, bardziej trwała, wymagająca zarówno podstawowej wiedzy, jak i pewnych umiejętności. Nigdy wcześniej samochody nie były tak naszpikowane elektroniką, systemami bezpieczeństwa oraz poprawnej jazdy. Sporo z tego, to w moim odczuciu fanaberie ustawodawców, chcących osiągnąć niemożliwe, czyli brak ofiar na drogach. I tutaj zakończę ten temat, bo chciałbym skupić się na czymś innym.
Jakiś czas temu usłyszałem ciekawą opinię o tym, dlaczego w nowoczesnych samochodach, tak mocno rozciągnięto okresy międzyprzeglądowe. Nie chodzi tu o postęp technologiczny, jakość olejów, czy niezwykłe możliwości obecnych filtrów. Te ostatnie są dokładnie takie same, jak dziesięciolecia temu. Za taki skok, częściowo odpowiadają firmy flotowe, a częściowo bardziej martwiąca się o ekologię i niedźwiedzie polarne, niż o dostatek swoich obywateli, Unia Europejska. Dlaczego? Po pierwsze, firmy flotowe szukając oszczędności, chętniej postawią na samochód tańszy w eksploatacji, czyli wymagający mniejszej ilości przeglądów. A ty myślałeś, że chodzi o prestiż, silnik, czy design nadwozia? Wspólnota też ma w tym swoje pięć groszy, bo chcąc zredukować ilość niebezpiecznych odpadów (przepracowanego oleju), zmusza producentów do wydłużania — kosztem właścicieli tak naprawdę — interwałów przeglądowych.
W przypadku samochodów osobowych, okres ten wynoszący 30 tysięcy km, wcale nie dziwi. Część producentów zasłania się notką o treści „wg. wskazań komputera pokładowego”, co w praktyce oznacza dokładnie to samo. Samochód nie ma w sobie czujnika sprawdzającego jakość oleju silnikowego. Komputer ma zaprogramowany zegar przebiegu, bądź też przebiegu oraz czasu do następnej wymiany (najczęściej rok. W zależności, co nastąpi pierwsze). Warto przy tym jednak pamiętać, że po przejechaniu jakichś 15 tysięcy km, filtr oleju traci swoją zdolność do pracy. Jest już zapchany, więc cały brud z olejem, krąży dalej w układzie, z pominięciem tego istotnego elementu.
Wyobraź sobie, że tak drobny szczegół, może faktycznie wpływać na stan całego silnika. Stary, zanieczyszczony olej utrudnia pracę podzespołów, zwiększa naprężenia, doprowadza do kosztownych usterek, a nawet remontu silnika. I im nowszy samochód, tym ryzyko poważnych awarii jest większe. Dlatego też, nadrzędną zasadą, jaką kieruję się w przypadku serwisowania moich aut, jest przegląd serwisowy raz na 10 tysięcy km. Jeśli chcesz kupić Hyundaia Konę N, tak częsty interwał serwisowy, również jej nie zaszkodzi. Raczej na pewno pomoże dożyć długich, bezproblemowych lat. Musisz tylko pamiętać, że poza olejem i kompletem filtrów, należy też rozważyć wymianę, w najlepszy wypadku, dwóch opon. Przynajmniej sam doszedłem do takiego wniosku, oglądając samochód testowy.
Kona N, barbarzyńca dla opon
Ten, w momencie odbioru kluczyków, miał 16 tysięcy km przebiegu i z tego, co rozmawiałem z PR-owcem marki. Auto zaczynało żywot w parku lutym, co oznaczało, że miał na sobie jeszcze opony zimowe. Tymczasem pół roku i jakieś 15 tysięcy km później, odbieram samochód na letnim obuwiu, którego niedługo będzie można nazwać slickami. Prawdę mówiąc, trudno się temu dziwić. Crossover segmentu B, z napędem na przednią oś i silnikiem rozwijającym 280 KM oraz niemal 400 Nm, musi robić spustoszenie w grubości bieżnika. Zwłaszcza, że pikantnego charakteru dodaje tutaj nieźle działająca, ośmiobiegowa, dwusprzęgłowa przekładnia. Nie tylko chętnie i szybko zmienia biegi w górę. Wystarczy lekko docisnąć ostrogi pod boki Kony, by skrzynia momentalnie zeszła o jakieś dwa przełożenia, a silnik katapultował auto z zadziwiającą siłą.
Rewelacyjna zabawa! Dodaj do tego wyraźnie wyczuwalny torquesteer, skręcający kołami w stronę pobocza i wiesz, że ta maszyna żyje! Prawdę mówiąc, w dobie napędów na obie osie, brakowało mi uczucia walki z samochodem o to, by jechać dokładnie tam, gdzie się chce. Musisz też pamiętać o tym, że silnik wyposażony w pokaźne turbo, potrafi sporo pić. W końcu ta suszara pompuje powietrze do silnika pod ciśnieniem blisko 1,4 bara. To sporo, dlatego przy tak wydajnym doładowaniu, wtryskiwacze muszą podawać odpowiednio dużą dawkę paliwa. Jak dużą? Z moich obliczeń, drapieżna Kona osuszyłaby Zalew Zegrzyński w kwadrans, ale jeśli lubisz „na spokojnie”, bak powinien wystarczyć na jakieś 500 km.
Tylko po co się męczyć, skoro temperament ostrego Hyundaia potrafi bardzo szybko udzielić się kierownikowi? W tym wypadku, musisz nastawić się na spalanie w mieście na poziomie 15 l/100 km oraz na to, że z pracownikami stacji paliw będziesz „na ty”. A wspominałem, że Kona N jest szybka? „Setka”, teoretycznie pada łupem cyfrowej wskazówki w 5,5 sekundy. Szybciej, niż w Audi Q7 z 12-cylindrowym TDI! Niestety, za sprawą zmęczonych opon, ledwie udało mi się zejść poniżej 6 sekund. Dalsza gonitwa wskazówki po skali, kończy się po osiągnięciu 240 km/h.
Ale to jest dobre!
Ale Konę jeszcze łatwiej zatrzymać. Odpowiada za to potężny (jak na auto tej wielkości) układ, wyposażony w tarcze hamulcowe o średnicy 360 mm z przodu oraz 314 mm na tylnej osi. Ozdobą są czerwone zaciski, skrywające klocki hamulcowe, zdolne bardzo skutecznie zatrzymać tego rzezimieszka. Ba! Polubisz ich pracę, bo trudno coś zarzucić temu zespołowi. Dozowanie siły hamowania oraz responsywność. Ach, palce lizać! No i układ kierowniczy. Bezpośredni, z odpowiednio małą siłą wspomagania oraz wystarczająco dużą czytelnością zachowania auta oraz samej przedniej osi. Co do samego podwozia. Tutaj też się zdziwisz, ale Kona — mimo sporego prześwitu — skręca wybornie. Pokłady przyczepności są tutaj naprawdę duże nawet w standardowym ustawieniu. Przejście w tryb N, oblewa zawieszenie solidną dawką betonu, sprawiając, że zaczyna być bezlitośnie twarde. Nigdy nie sądziłem, że Hyundai potrafi tak dobrze w samochody sportowe.
Ale co ciekawe, wnętrze Kony N, wcale nie jest aż tak radykalnie surowe, jak można byłoby przypuszczać. Owszem, fotele mają wyraźnie podkreślone boczki, pedały obute są aluminiowymi nakładkami. Kierownicę nafaszerowano sportowymi przyciskami o różnych kolorach, a skala szybkościomierza ma wręcz bezczelną śmiałość, chełpienia się trzecią stówką. Z drugiej strony jednak, wszystko jest tak podporządkowane bezproblemowej, codziennej eksploatacji, że bez wyrzutów sumienia, pożyczyłbyś ten samochód swojej mamie. Fotel jest względnie normalny i da się z niego wyjść, bez szukania uchwytów do pomocy. Z tyłu jest nawet trochę przestrzeni dla pasażerów. Mało tego, jest nawet wygodny podłokietnik! Nawigacja ma duży ekran i przejrzystą grafikę, kierownica jest w cudowny sposób okrągła, a audio po prostu dobrze gra. Poza tym, ster Kony, naprawdę mi się podoba. W rzadko którym samochodzie, poświęciłem temu elementowi tak dużo klatek aparatu.
Już z daleka poznasz, że to wariat
Szybko zapominasz o tym, że z zewnątrz Kona wygląda jednocześnie drapieżnie i trochę dziwnie. Popatrz tylko z przodu. Nie mogę zrozumieć mody na grille, będące wyżej, niż światła mijania. Wygląda to tak dziwnie, jak nos na czole. Poza samymi światłami, front Kony, to wszelkiej maści grille i wloty powietrza (prawdziwe, bądź też nie). Naprawdę, niewiele jest tu miejsca na lakier, choć ten w odcieniu cyberszarym jest całkiem ciekawy. Bok samochodu, właściwie wygląda zwyczajnie i gdyby nie koła oraz zmieniona nakładka progowa, mało kto zorientowałby się, że coś w tym samochodzie jest nie tak. Przejdź jednak na zaplecze — tam się dzieje! Trudno przejść obojętnie obok wielkiego skrzydła z trójkątnym światłem STOP oraz parą udawanych kratek wylotu powietrza. Na tym jednak nie koniec, bo tył wyróżnia też gruby, czerwony pasek na nakładce zderzaka, udającym dyfuzor oraz dwa potężne kominy, które niczego nie udają.
Krótko mówiąc, Kona wygląda, jak coś naprawdę szybkiego. Przy czym całość prezentuje się spójnie i po prostu dobrze. Auto ma dość charyzmy, by nie musieć długo namawiać kierowcy do zabawy. Przyspiesza, skręca i hamuje nadspodziewanie dobrze. Więcej, naprawdę trudno mu coś zarzucić, bo i cena, startująca od nieco ponad 200 tysięcy złotych, wcale nie wygląda odstraszająco. Właściwie, to można bać się jedynie tego, że komputer pokładowy nie tylko wskaże czas na wymianę oleju, ale też przy okazji inwestycję w nową parę opon. A jeśli jesteś zainteresowany ceną prezentowanej konfiguracji, to wynosi ona 213 500 zł. W tej kwocie masz zawarty lakier metalizowany oraz pakiet Sport, z elektrycznymi fotelami, kompletem podgrzewanych siedzeń oraz garstką systemów bezpieczeństwa.
Tekst i zdjęcia Marcin Koński
Zdjęcia Hyundai Kona N:
Dane techniczne Hyundai Kona N:
Silnik: 2.0 benzyna
Moc: 280 KM
Moment obr.: 392 Nm
Skrzynia biegów: 8-stopniowa, automatyczna
Napęd: przód
0-100 km/h: 5,5 s
Prędkość maksymalna: 240 km/h
Cena: od 201 tysięcy złotych
Pomiary własne:
0-100 km/h (nachylenie): 5,93 s (0,44%)
1/4 mili: 13,98 s
60-100 km/h (IV Bieg): 4,52 s
80-120 km/h (VII Bieg): 9,59 s