Liczba odkopanych „po szopach”, nietkniętych zębem czasu samochodów na portalach ogłoszeniowych rośnie z każdym miesiącem. Nie wiadomo skąd się te auta biorą, ale jedno jest pewne – zapach nowości w środku, folia na siedzeniach czy nieporysowany, dziewiczy oryginalny lakier to w kilkudziesięcioletnim „dziadku” niesamowite frykasy. Tanio jednak nie jest i nie zapowiada się, żeby nagle coś te ceny obniżyło…
Mając do wydania 100 tys. zł, można iść do salonu po nowe auto klasy średniej w niezbyt bogatej wersji silnikowej i wyposażeniowej lub postawić na wypasiony kompakt. Można też kupić leciwy samochód, który najlepsze lata eksploatacji przestał w szopie lub jakimiś garażu i po wymianie elementów gumowych, płynów ustrojowych i porządnym umyciu został wystawiony za krocie na jednym z portali ogłoszeniowych.
Do niedawna o wysokich cenach zabytków mogliśmy mówić tylko za naszą zachodnią granicą. 25-, 30-, 40-letnie Mercedesy, Audi, BMW czy Jaguary nie osiągały w Polsce nawet 1/5 nominalnej wartości zza Odry. Teraz pomału się to zmienia, bo jako społeczeństwo zaczynamy się bogacić i chętnie odkupujemy zadbane staruszki, za kierownicą których zaczynaliśmy naszą przygodę z motoryzacją kilkanaście/kilkadziesiąt lat temu. Często też spełniamy marzenia z przeszłości. W końcu, jeśli nie było nas stać na S-klasę W126 w 1990 roku, to teraz, gdy to auto ma min. 24 lata i nadal wygląda – o ile jest zadbane- jak milion dolarów, 30 tysięcy zł wydaje się być sensowną przepustką do świata naszych marzeń.
Co ciekawe, pomału kształtuje się również stała reprezentacja grupy starych pojazdów, których ceny rosną jak inflacja w Burkina Faso. Zyskują one na wartości jednak nie dlatego, że były kiedyś obiektem marzeń (chociaż w latach 70- i 80-tych o Maluchu marzyły całe pokolenia Polaków), nawet nie dlatego, że są niesamowicie szybkie i zapewniają niespotykany do dziś komfort – z reguły jest wręcz przeciwnie. O ich wartości decyduje to, że nigdy nie widziały asfaltu… Niedawno do polskiego internetu trafiło kilkanaście zupełnie nowych Mazd z lat 80-tych, które w zasadzie od razu znalazły nowych właścicieli, chociaż tanio nie było (średnio ok. 50 tys. zł). Teraz czas na dwa zupełnie różne, z pozoru nieporównywalne auta – Fiata 126 P, popularnego Malucha vel Kaszlaka i Isuzu Trooper, wśród miłośników zwanego pieszczotliwie „trupkiem”.
Fiat 126 p to samochód, którego przedstawiać nie trzeba. Wyprodukowano go w liczbie ponad 4,5 miliona egzemplarzy, z czego przeszło 1,3 miliona we Włoszech. Mały Fiat zmotoryzował Polskę, dał szansę przeciętnemu Kowalskiemu, choć na Malucha trzeba było czekać w kolejce niekiedy nawet kilka lat, na posiadanie własnych czterech kółek. Niestety był tak naprawdę dramatycznym samochodem. Zapewniał mizerne osiągi, zero bezpieczeństwa w razie wypadku, bardzo małą ilość miejsca w środku, chociaż jak na tamte lata był samochodem rodzinnym, często pięcioosobowym. Przyjemności z jazdy również nie gwarantował żadnej – kierownica kręciła się boki cały czas podczas jazdy na wprost, a hałas płynący z silnika chłodzonego powietrzem powodował, że po 2 godzinach jazdy kierowca czuł się jak po wizycie w hucie żelaza.
Polacy pokochali jednak Malucha, ale tak naprawdę nie mieli innego wyjścia. Ówczesny rząd uważał, że polskiemu robotnikowi samochód w ogóle nie jest potrzebny, a jeśli już musi go mieć – wystarczy niewielki Fiat. Tak naprawdę chodziło jednak o pieniądze – projekt F126p był najtańszym, który z powodzeniem mógł być zaadaptowany w polskich, przestarzałych fabrykach.
Pamiętam jeszcze dobrze początek lat 90-tych w Polsce. Na ulicach wciąż roiło się od Maluchów różnej maści i kolorów. Ale już 10 lat później, na początku XXI wieku, ich ilość w miastach drastycznie spadła, choć nadal na wsiach to nadal był jeden z głównych środków lokomocji. Dopiero wejście do UE i spadek cen używanych samochodów spowodowały, że popularne Kaszlaki przestały być widoczne. Mimo wszystko nawet dziś można kupić zadbany egzemplarz za około 2 tys zł., który świetnie sprawdzi się jako pierwszy bolid do KJS-ów lub po prostu auto do nauki jazdy (chociaż tu o wiele lepsze będzie cinquecento, a jeszcze lepiej seicento).
Prezentowany Maluch kosztuje 100 tys. zł !!! —-> kliknij tutaj, i trudno mi tę cenę racjonalnie wytłumaczyć. Samochód pochodzi z 1975 roku, czyli z początków produkcji, ma fajne chromowane zderzaki i wygląda jakby opuścił fabrykę wczoraj. Zastanówmy się jednak co można z takim samochodem robić? Jeździć? Nie, bo raz, że żadna to przyjemność, a dwa, że cena tego egzemplarza, o ile w ogóle zostanie osiągnięta, w co wątpię, wymaga utrzymywania auta w takim stanie, jak na zdjęciach – czytaj; najlepiej wstawić go do salonu i się na niego patrzeć. Tylko czy jest na co patrzeć? Za 100 tys. zł kupimy sobie kilka fajnych old- lub youngtimerów do jazdy, na oglądanie których nie będziemy musieli znajomych zapraszać do domu.
Na drugim biegunie porównania znajduje się Isuzu Trooper, które w niczym, poza tym, że ma cztery koła i kierownicę, nie przypomina opisywanego wyżej Malucha. Przepraszam, ma jeszcze jedną cechę wspólną – fabryczny stan.
Trooper to rasowa terenówka oparta na ramie ze sztywnym tylnym mostem i resorami piórowymi, czyli najlepsze, co mogło zostać wynalezione do radzenia sobie w błocie, kopnym śniegu, piachu itd. Jednak ten, kto uważa, że takim samochodem jeździ się komfortowo mocno się zawiedzie, ale pomijając bujanie na asfalcie, niesamowicie twarde zawieszenie i toporność, Trooper wywiązuje się ze swoich zadań nad wyraz dobrze.
Isuzu w dobrym stanie do dzisiaj jest samochodem poszukiwanym przez liczne grono osób uwielbiających stroje moro, grzebanie się w błocie i dźwięk wyciągarki. Dzisiejsze terenówki, ani tym bardziej SUVy, czy nie daj boże crossovery w żadnym stopniu nie są bowiem w stanie nawiązać walki z Trooperem, którego mało wysilony silnik diesla, przeznaczony na ok. milion kilometrów, uzbrojony w niewielką moc, ma naprawdę olbrzymi ciąg. I mimo, że trzeba się liczyć z dużym spalaniem, sięgającym nawet 17-18 litrów mieście, Isuzu w dobrym stanie, czytaj niezardzewiałe, trzyma wartość. Za zadbane egzemplarze do jazdy trzeba zapłacić ok 15 – 20 tys. zł. Ale 80 tys. zł?
Tak, tyle dokładnie kosztuje egzemplarz z ogłoszenia, sprawdźcie —-> tu. Jest nowy, a przynajmniej tak jego stan opisuje sprzedający. Biorąc pod uwagę przebieg 122 km, o ile wszystkie elementy gumowe zostały wymienione, nowego właściciela czeka kilka lat spokojnej jazdy. Tylko znowu powstaje pytanie czy to auto jest tyle warte. Tak samo jak Maluch, Trooper nie przedstawia żadnej wartości kolekcjonerskiej, a jedynie sentymentalną. To auto do jazdy, które, w przeciwieństwie do Fiata 126 p, zapewnia niesamowitą przyjemność za kółkiem – oczywiście dla kierowcy szukającego takich wrażeń.
Jeżeli miałbym jednak kupować Troopera, poszukałbym takiego za ok. 12-17 tys. zł i przeznaczył dodatkowe 5 tys. zł. na doprowadzenie go do stanu używalności. Pozostałe 60 tys. zł. zostałoby mi w portfelu. Maluch za 100 tys. zł? To jakaś pomyłka. Za 2 tys. kupiłbym go do zabawy na odcinkach KJSów, ale i tak szybko przesiadłbym się na coś szybszego…
agier
fot. allegro.pl