Chińska tandeta? Nie tym razem. Hongqi E-HS9 to 5 metrów i 21 centymetrów bardzo porządnego luksusu.
Przyznam, że dosyć mocno wszedłem w temat chińskiej ofensywy modelowej w Polsce. Zaczęło się od zbierania informacji do artykułu na temat marek, które już oficjalnie są dostępne. Później osobiście byłem świadkiem wejścia na nasz rynek kolejnych dużych firm jak MG Motor i BAIC. Zachęcony ich ofertą i jakością zacząłem śledzić kolejne ruchy firm z Państwa Środka. W ten sposób dowiedziałem się, że od jakiegoś czasu w naszym kraju nieśmiałe kroki stawia inna ekstremalnie ciekawa marka.
Chodzi o Hongqi (czyt. Honczi), którego przedstawicielem w Polsce jest od niedawna firma Polmotor z Warszawy. Nazwa egzotyczna, ale jej korzenie sięgają lat 50., gdy komunistyczne Chiny uruchomiły fabrykę samochodów przeznaczonych dla państwowych dygnitarzy wysokiego szczebla. Hongqi (chin. “Czerwony Sztandar”) było dla Chin tym, czym dla ZSRR były ZIŁ i Czajka. Dziś Hongqi jest częścią koncernu FAW, w którym nadal główne udziały ma chiński rząd. Marka pozycjonuje się w segmencie premium, ale jej największe modele w tym momencie wyznaczają sufit jeśli chodzi o luksus w rdzennie chińskiej motoryzacji. A ponieważ do Polski trafił flagowy model tego producenta, postawiłem sobie za cel przejechanie się nim.
Hit czy kit? Stylizacja Hongqi
E-HS9 pochodzi z dalekiego wschodu – to oczywiste już po samej ilości chromu na karoserii. Od razu rzuca się w oczy wielki grill nazywany “wodospadem” oflankowany podłużnymi LED-ami opisywanymi w folderach jako “skrzydła”. Zastosowano tu modny ostatnio motyw podzielonych świateł, bo główne klosze lamp ukryte są po bokach zderzaka. Z kolei przez środek maski ciągnie się czerwona linia – to właśnie odniesienie do dawnych rządowych limuzyn, które w tym samym miejscu miały charakterystyczne, czerwone, pionowe emblematy.
5 metrów dalej, z tyłu, Hongqi wygląda jakby Mitsubishi Outlander przespał się z Range Roverem Sport, ale skojarzenia te przychodzą dopiero po dłuższym zastanowieniu. Ostatecznie jestem skłonny stwierdzić, że jest w tym wszystkim trochę kiczu, ale w granicach rozsądku. Faktem jest, że auto budzi ogromne zainteresowanie. Ludzie pokazują sobie ten samochód, zerkają stojąc w korku lub po prostu zagadują z tysiącami pytań.
Niepozorny kluczyk przyozdobiony dwoma chińskimi znakami odblokowuje nie tylko zamek centralny, ale także uruchamia świetlną procedurę powitalną. Przednie i tylne lampy rozjarzają się w ścisłej harmonii, a wysuwane klamki sygnalizują gotowość auta do przyjęcia gości na pokład. Podobny teatr potrafią wykonać współczesne Mercedesy, więc akurat w tym względzie Hongqi jest równie efektowne.
Wnętrze Hongqi E-HS9
Motyw czerwonej linii wyznaczającej oś wzdłużną całego pojazdu ciągnie się także w kabinie. Widać ją na szczycie deski rozdzielczej i na środku misternie obszytego skórą podłokietnika. Kokpit to właściwie kilka ekranów rozciągających się od lewa do prawa, plus dodatkowy ekran do obsługi klimatyzacji i foteli. Zawartość ekranów nie jest aż tak bajerancka jak w niemieckich autach (np. grafika wyświetlacza kierowcy nie jest zmienna, choć jest w pewnym stopniu konfigurowalna), ale robi dobre wrażenie.
Sama kabina jest ogromna. Standardowo jest tu 7 miejsc, ale akurat w testowanej, najwyższej, wersji President na pokładzie jest 6 foteli. Dwa środkowe to fotele kapitańskie na wzór luksusowych vanów. Dwa tylne miejsca rozkładają się elektrycznie i są całkowicie użyteczne także dla osób dorosłych. Problem może stanowić jedynie wdrapanie się tam pomiędzy dwoma środkowymi fotelami.
Tapicerka ze skóry nappa jest standardem wersji President i prezentuje się bardzo porządnie. Sama skóra w niczym nie odstaje od tej w Mercedesie, jedynie Range Rover z pełną skórą anilinową jest jeszcze bardziej efektowny. Chińczycy postawili na komfort poprzez miękkość, dlatego fotele są bardzo przyjemne i łatwo dopasować do nich ciało. Pomagają poduszeczki na zagłówkach oraz wielokierunkowa elektryczna regulacja. Inne materiały w kabinie również nie zawodzą. To, co wygląda na drewno jest drewnem, a poza tym jest też sporo aluminium i odrobina piano black. Nie da się zamówić do tej wersji tapicerki innej niż czarna, więc fajnie że są chociaż jasne lamelki przełamujące wszechobecną czerń.
Bajery
Jak na klasę premium przystało, trochę tego jest. Moim numerem jeden są zdecydowanie masaże w fotelach. Mają trzy stopnie intensywności, ale już pierwszy z nich masuje równie mocno jak w innych autach. Na trzecim stopniu jest jeszcze ze dwa razy mocniej, co akurat mi przypadło do gustu. Jednak masaż to przywilej jedynie kierowcy i pasażera, fotele w środku mają tylko podgrzewanie i wentylację. Pierwszy raz widziałem też cupholdery o zmiennej głębokości – jeśli potrzebujesz wsadzić wysoką butelkę lub termos, obniżasz dno cupholdera, a po naciśnięciu przycisku wraca on do swojego standardowego położenia.
Poza tym wszystko co tylko może być, jest tu obsługiwane elektrycznie. Oprócz standardowych rzeczy jak dach, szyby, fotele czy klapa bagażnika, elektrycznie przesuwa się też kierownica, klamki czy… klapka gniazda ładowania. Dość dziwna jest obsługa lusterek, bo ich położenie zmienia się przyciskami na kierownicy poprzez komputer pokładowy. Oprócz tego obsługa urządzeń jest raczej standardowa i nie wymaga aktualizacji przyzwyczajeń z aut japońskich czy europejskich.
Wady? Właściwie większość mam do ekranów i systemu multimedialnego. Nawigacja niby jest, ale nie działa w Polsce. Trzeci ekran po stronie pasażera też jest, ale działa dopiero po podłączeniu telefonu przez kabel. Auto samo się włącza po zamknięciu drzwi i wciśnięciu hamulca, ale w pierwszej chwili nie wiadomo jak potem go “zgasić” – przycisk jest na ekranie, ale jest dość mały. Audio firmowane przez Hongqi ma wiele głośników, ale obok Bowersa, Harman/Kardon, ani Burmestera nawet nie stało. Radio nie pokazuje nazw stacji, jedynie częstotliwość. Poza tym Hongqi ma wgrany chiński serwis streamingowy o nazwie Kuwo Music. Myślę, że na potrzeby naszego rynku trzeba by go zmienić na coś bardziej nam bliskiego, jak Spotify.
Jak to jeździ?
Pierwsze co rzuca się w oczy po zajęciu miejsca kierowcy to olbrzymia maska ze środkiem wyznaczonym przez chromowo-szkarłatną listwę. Na drodze Hongqi E-HS9 zajmuje więcej metrów kwadratowych niż liczą mieszkania w Hongkongu, a ponieważ nie ma skrętnej tylnej osi, manewrowanie tym kolosem może sprawić trochę problemów. Zapomnijcie też o parkowaniu w ciasnych miejscach – dla tego SUV-a nawet standardowe miejsce parkingowe jest za małe.
Podczas jazdy po mieście w kabinie panuje cisza i spokój. Aerodynamika Hongqi nie jest idealna, bo współczynnik oporu powietrza wynosi coś koło 0,35, ale nie pożałowano materiałów wygłuszających. Niestety odbija się to na zużyciu energii, które w temperaturach około zera nie spadało poniżej 30 kWh/100 km. Samochód jest zdefiniowany przez komfort na wielu poziomach – od zapachu (zero nieprzyjemnych nut) i akustyki, poprzez zrelaksowaną pozycję za kierownicą, aż do zawieszenia pneumatycznego nastawionego na jak najlepsze tłumienie nierówności.
Podobno pneumatyka w tym aucie ma sporo wspólnego z tą w Range Roverach i rzeczywiście coś w tym jest. Na ogół sprawdza się dobrze, choć moim zdaniem różnica między ustawieniami Comfort i Sport powinna być trochę bardziej odczuwalna. Niestety nie można całkowicie ręcznie podnosić i opuszczać auta, dzieje się to automatycznie w zależności od trybu i prędkości. Na autostradzie Hongqi przysiada nieco bardziej, w trybie Offroad podnosi się aż do 60 mm ponad standardowe ustawienie.
Hongqi E-HS9 – osiągi i zasięg
Dwa silniki mają łącznie 551 KM i 750 Nm, ale do uciągnięcia jest aż 2700 kg samochodu. Poza tym Hongqi całym sobą komunikuje, że jest jachtem pełnomorskim, a nie zwinną motorówką. Także podczas ostrego przyspieszania nie wgniata przesadnie w fotel, za to elegancko zadziera nos do góry i płynie przed siebie z nieprzyzwoicie szybko zmieniającymi się cyferkami na blacie. Producent podaje, że 100 km/h jest do osiągnięcia w 4,9 s. Podczas testu, w niskich temperaturach, bliżej mu było do 6 sekund, ale naprawdę nie robi mi to wielkiej różnicy.
Gorzej z zasięgiem. Zimą dobicie do 300 km będzie wyczynem, choć bateria ma aż 90 kWh netto. Ja odebrałem auto z 80% naładowania baterii, przez cały dzień pokonałem nim około 240 km, a zasięg na koniec wynosił 45 km. Według przedstawicieli marki w letnich miesiącach w mieście granica 400 km jest do osiągnięcia. Może dane te byłyby lepsze gdyby wyposażyć E-HS9 w bardziej wydajny system odzyskiwania energii. Opóźnienie hamowania odzyskowego jest niewielkie i nie da się regulować siły odzysku, więc jazda “jednym pedałem” akurat w Hongqi nie jest wykonalna.
Gdy już bateria się rozładuje, można ją uzupełnić z maksymalną mocą 140 kW. Architektura elektryczna Hongqi pracuje na napięciu 400V, stąd dobre, ale nie doskonałe prędkości ładowania. Konkurencyjna Kia EV9 teoretycznie będzie się ładować szybciej, o ile znajdziecie mocniejszą ładowarkę.
Hongqi – aktualna oferta
Do testu mieliśmy udostępniony samochód w wersji President, a więc z najbogatszym wyposażeniem i sześcioosobową kabiną. Różni się on od swoich tańszych braci obecnością pneumatyki, tapicerką ze skóry nappa, kapitańskimi fotelami z tyłu, oraz komfortowymi fotelami przednimi z funkcją masażu. Inne są także światła przednie – Matrix LED zamiast standardowych. Auto jest oferowane w kolorach białym, szarym i czarnym, albo z dwukolorowym nadwoziem – jak w naszym przypadku. W tej konfiguracji Hongqi E-HS9 kosztuje w Polsce dokładnie 455 400 zł (ceny wersji President od 445 900 zł).
Należy jednak wybierać świadomie, bo podstawowy model Business ma mniej mocy i mniejszą baterię, a środkowy Executive posiada sporo cech Presidenta, ale ma standardową tylną kanapę. Da się ją złożyć na płasko i stworzyć z Hongqi „dostawczaka”, co w Presidencie nie jest możliwe.
Ogólnie ceny Hongqi w Polsce zaczynają się od 344 900 zł. Co można mieć za podobną cenę? W segmencie premium – nic. BMW iX zaczyna się od 378 tys. zł, ale jest to samochód o 25 cm krótszy i nie ma siedmiu miejsc w żadnej wersji. Mercedes EQS SUV, według przedstawicieli marki główny konkurent Hongqi, też nie ma siedmiu miejsc, a zaczyna się od prawie 600 tys. Moim zdaniem najbliższą konkurencją są dwa auta – Kia EV9 i Volvo EX90. Zarówno koreański, jak i szwedzki SUV mogą mieć 5, 6 lub 7 miejsc oraz napęd elektryczny z dwoma motorami. EV9 w takim wydaniu kosztuje 375 tys. zł, a Volvo prawie 440 tys. zł.
Na koniec informacje serwisowe. Na razie największym ograniczeniem Hongqi w Polsce jest tylko jeden punkt serwisowy ulokowany w Warszawie. Importer daje na samochody gwarancję podstawową na 5 lat z limitem 150 000 km, a na baterię 8 lat z limitem 160 000 km. Serwisy wykonuje się co 20 000 km lub co 12 miesięcy. Jak na razie sprzedano poniżej 10 egzemplarzy, jednak polski przedstawiciel marki mówi o kolejnych modelach, które mogłyby trafić na nasz rynek. Będziemy obserwować sytuację.
Tekst i zdjęcia: Bartłomiej Puchała
Galeria Hongqi E-HS9:
Dane techniczne Hongqi E-HS9:
Silnik: elektryczny x2
Moc: 551 KM
Moment obr.: 750 Nm
Prędkość maks.: 200 km/h
0-100 km/h: 4,9 s
Bateria: 90 kWh netto
Zasięg: prod. 465 km / realny 350 km
Cena: od 345 900 zł / testowany 455 400 zł
Komentarze 1