W starciu auta z pieszym, ten drugi nie ma praktycznie żadnych szans, dlatego tak ważne jest stosowanie się do ograniczeń prędkości. Miałem o tym okazję przekonać się na własnej skórze. Potrąciłem kobietę w sile wieku i niestety… zabrała ją karetka.
Niby normalny dzień. Jechałem, słuchałem radia, a w radiu jak wiadomo – wybory, koronawirus i tak w kółko. Poniedziałek. A przecież weekend był taki przyjemny. Wreszcie wyzdrowiałem, pojeździłem Mercedesem. Przesunięcie myśli na pracę było jeszcze trudne, ale niestety – weekendową błogość czas było wyłączyć.
Siedziałem za kierownicą BMW 135i najnowszej generacji – test niebawem na motopodprad.pl – gdy po ponad 50-minutowej jeździe z Białołęki do Mordoru zobaczyłem ogromny korek na pasie stojącym w lewo, czyli skręcającym z ulicy Woronicza w ulicę Maklakiewicza. Postanowiłem skręcić w prawo i tam gdzieś poszukać szczęścia… eee znaczy miejsca.
Kierunkowskaz, mimo że to BMW, w prawo, zmiana pasa, lekkie dodanie gazu i gdy dojeżdżałem do skrzyżowania (miałem zielone światło, które świeciło się już od jakiegoś czasu) tuż przed pasami z między autobusów wyleciała mi przed maskę postać. Nie miałem szans, żeby się zatrzymać, choć nie jechałem szybko, mniej więcej 25-30 km/h. Odbiłem ile się dało, to były ułamki sekund, i uderzyłem – jak myślałem lusterkiem o człowieka. Nie znałem płci osoby poszkodowanej, sam byłem w ciężkim szoku. Zobaczyłem zwisający wkład lusterka i dwie osoby, które podbiegły za samochodem na ratunek.
Niewiele myśląc wysiadłem, a gdy zobaczyłem, że pani żyje i ktoś pomógł jej zejść z ulicy wróciłem do auta, żeby włączyć światła awaryjne. Kobieta okazała się być w wieku mniej więcej mojej mamy, więc już w sile wieku.
Gdy do pani dobiegłem, ta bardzo krzyczała. Nie mogła stanąć na nodze. Błagała, żebym jak najszybciej zawiózł ją do szpitala. Oczywiście musiało paść z mojej strony szybkie: „co pani tam robiła, przecież miałem zielone światło, nie widziałem pani”, ale kobieta tłumaczyła się, że weszła na zielonym i przyblokowały ją autobusy. Zapomniała, że jest tu jeszcze pas, a przecież ja też mogłem przewidzieć, że ktoś będzie przechodził…
Szybko pomogłem jej zająć miejsce na tylnej kanapie i wezwałem pogotowie. W tym czasie kobieta zadzwoniła do dwóch członków rodziny. Z jej tonu wynikało, że nie poczuwa się do winy. Gdy przyjechało pogotowie – dosłownie po dwóch minutach – kobieta była już przekonana, że to ja miałem czerwone.
Przybyli na miejsce policjanci po krótkiej pogawędce ze mną i przebadaniem mnie alkomatem – nie obyło się oczywiście bez tekstów; a ile to wyciąga, jak się jeździ – udali się do pani do karetki. Dowiedziałem się, że pani nie przyznaje się do winy i że czekamy na „wypadkową”.
Możecie mi wierzyć lub nie, ale czułem się mocno niepewnie. W zasadzie widziałem, że w momencie zdarzenia świeciło się zielone, ale zacząłem mieć wątpliwości – a może tylko strzałka. W tym momencie warto dodać, że w przypadku potrąceń, rzadko kierowca jest uznawany za ofiarę.
Minuty biegły, a ja czułem, że mogę trafić do sądu, mogę stracić prawo jazdy. Krótko mówiąc – wszystko w jedną sekundę może ulec zmianie i ja – piewca rozsądku za kółkiem sam będę przestępcą „potrącicielem”. Co ja zrobię z trzema samochodami, skoro żona jeździ tylko jednym… Tak, w głowie zrobiło się niewesoło.
Z tych głupich rozważań wyciągnął mnie sms od kolegi. – Mam nagranie. – Miałeś zielone.
Zbieg okoliczności. Mój kolega z pracy jechał w tym momencie Woronicza z drugiej strony i skręcał w prawo (moje lewo) w Maklakiewicza. Wszystko wydarzyło się więc praktycznie przed jego kamerką.
Na filmie widać zielone światło, widać moment uderzenia, a jak go obejrzałem kilka razy to widać jakieś kilka sekund przed zdarzeniem postać wchodzącą na przejście dla pieszych. Wchodziła na pewno na czerwonym.
Ufff. Zgrałem film ze skrzynki i wybiegłem do policjantów, którzy po obejrzeniu go powiedzieli, że mam sporo szczęścia i mogę wracać do auta w trochę lepszym nastroju. Staliśmy tak jeszcze godzinę, gdy okazało się, że po powtórnym obejrzeniu przez nich filmu dyspozytornia zgodziła się odwołać furgon wypadkowy. Policjanci nakazali mi jechać z nimi do szpitala.
Na miejscu okazało się, że ze względu na panujący alert koronawirusowy tylko policjanci mogą wejść do pani. Wzięli więc mój telefon i poszli udowodnić jej winę. Podobno długo się opierała, ale w końcu przyjęła mandat przyznając się do wtargnięcia przed auto na czerwonym świetle.
W tym momencie mam do Was dwa apele:
- jeździjcie ostrożnie, myślcie za innych, przewidujcie najgorsze!
- kupcie koniecznie kamerkę, bo szansa, że po przeciwnej stronie będzie stał kolega jest minimalna.
Miałem sporo szczęścia. Pani mniej – w szpitalu okazało się, że noga jest mocno pogruchotana i złamana. Najbliższy czas na pewno spędzi w gipsie.
Auto przeżyło to spotkanie o wiele lepiej. Lekka rysa na błotniku i niewielkie zniekształcenie osłony lusterka.
BMW nie będzie wyciągało względem pani żadnych konsekwencji.
Adam Gieras