W ostatnim czasie, miałem okazję uczestniczyć w paru niewielkich wydarzeniach ze świata motorsportu, o których w mediach nie mówiono za wiele. Trochę szkoda, bo dotyczą one niezwykle interesujących dziedzin oraz nietuzinkowych osobistości, ale o tym za chwilę.
Mijający weekend stał pod znakiem Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Finał 32 kwesty na rzecz dzieci oraz dorosłych, zgromadził na koncie fundacji niemal 175,5 miliona złotych, co tradycyjnie okazało się być rekordowym wynikiem. I to nie byle jakim, bo wyprzedzającym ubiegłoroczną sumę z zamknięcia finału o 20 820 049 złotych. Nie jest to jednak ostateczna kwota, ponieważ ta zostanie ogłoszona za dwa miesiące.
Ogromne oczekiwania i fatalny pech
Niemały wkład w kwotę zbiórki miał Krzysztof Hołowczyc, który razem z Łukaszem Kurzeją pokonali cały tegoroczny rajd Dakar. Tegoroczna edycja okazała się być najzasobniejsza w kilometry spośród wszystkich saudyjskich maratonów i liczył 7891 kilometrów. O tym, jednak, ile wspólnego ma Dakar z WOŚP-em, zdradzę później. Tymczasem wracając do samego rajdu. Dakar 2024, po raz piąty odbył się w Arabii Saudyjskiej, ale dla polskiego kierowcy, był to pierwszy rajd, który odbył się na Bliskim Wschodzie. Niestety, po bardzo obiecującym prologu, na którym polska załoga zajęła szóste miejsce, już drugiego dnia maratonu, musieli pożegnać się z dobrym wynikiem. Ratując motocyklistę przed staranowaniem, Hołowczyc i Kurzeja wypadli z trasy, poważnie uszkadzając samochód.
Tragiczne było to, że w ogóle nie czułem dwóch rąk. Mówię do Łukasza „no to teraz jest prawdziwy Dakar. Jestem pozamiatany”. Ręce po prostu nie działały. Byłem pewien, że to koniec. Po jakichś dwóch minutach, zaczęło wracać czucie z potwornym bólem. Całe szczęście, że byłem w stanie ruszać swoimi rękami. Później wszystko zaczęło się dziać lawinowo. Przyjeżdża jakaś ciężarówka, próbujemy naprawić samochód, mechanicy okazują się być bezradni. Staramy się pomóc chłopakom, wymieniamy wahacze, mnóstwo innych rzeczy. Odpalamy samochód, ale już nie jesteśmy w stanie zdążyć na metę. W zasadzie, dla nas było już po rajdzie.
Mimo braku szans na dobry wynik, Panowie postanowili kontynuować bardzo wymagający rajd. Ten był już o tyle trudniejszy, że poza zmaganiami z orografią terenu oraz samochodem, dodatkowym czynnikiem był uraz, o którym wspomniał Olszynianin. Co gorsza, problem nawracał za każdym „twardym lądowaniem”, o czym opowiadał Hołek. „Każde potężne uderzenie na Dakarze się notuje. Tym razem jednak, jedną rękę odcinało. Później już śmialiśmy się z tego z Łukaszem, bo w tym czasie zmieniał mi biegi w samochodzie, a nadwyrężona ręka, przez 30-40 sekund dochodziła do siebie. Odzyskiwała władzę i znów mogłem pracować dźwignią przekładni”.
Walka o szczytny cel
Walka z bólem trwała niemal do samego końca rajdu, jednak z czasem, ten stawał się już na tyle przewidywalny, że pozwalał wykorzystywać więcej potencjału samochodu, opowiadał z uśmiechem kierowca X-Raid MINI JWC Team: „Ostatni odcinek specjalny. Jechaliśmy na drugim-trzecim miejscu, także ta prędkość jest. Samochód nie jest zły, ale jesteśmy świadomi, że mamy parę rzeczy do zrobienia”. Hołek bardzo mocno doceniał również pracę swojego pilota oraz podkreślał to, jak ważne jest wsparcie, zapewniane przez wieloletniego przyjaciela, Łukasza Kurzeji. Olsztynianin na koniec wspomniał również, że Arabia to nie tylko rajdowe kilometry, ale przede wszystkim niesamowite, urzekające krajobrazy.
Dodatkowym motywatorem do ukończenia rajdu było wsparcie przez sponsora kwesty Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, który początkowo zadeklarował zapłacić 10 złotych za każdy kilometr odcinka specjalnego rajdu, co finalnie przełożyło się na kwotę 47 270 złotych. Na mecie okazało się jednak, że sponsor weźmie również pod uwagę pozostałe kilometry odcinków dojazdowych, co zwiększyło pulę do 78 910 złotych. „To bardzo zacna, duża suma i cieszę się, że finalnie osiągnęliśmy tą metę” — kończy uczestnik Dakaru. Krzysztof Hołowczyc, ukończył rajd na 47 miejscu w klasyfikacji generalnej.
Nowe wydanie Furii
W ubiegłym tygodniu, miałem też okazję po raz kolejny zobaczyć wystawę Ikony Motoryzacji. Nie koniecznie dlatego, że po raz kolejny musiałem spojrzeć na niesamowite Ferrari F40, czy kanciastego do granic możliwości Astona Lagondę, choć jak sobie przypominam, na przestrzeni miesiąca, kiedy byłem tam pierwszy raz, kilka eksponatów wymieniono. Prawdziwym powodem, dla którego wybrałem się na Stadion Narodowy, było spotkanie z Bartoszem Ostałowskim — drifterem i ambasadorem wystawy.
Bartosz Ostałowski to jedyny na świecie, profesjonalny kierowca wyścigowy, prowadzący samochód stopą. Swój debiut w Driftignowych Mistrzostwach Polski zaliczył w 2015 roku, a w 2019 został Driftingowym Wicemistrzem Polski w klasie PRO2. Dwa lata temu, mężczyzna zasłynął z pobicia rekordu w najszybszym drifcie, w samochodzie prowadzonym dolną kończyną, mając „na blacie” 231,66 km/h. Kierowca brał również udział w Wielkiej Wyprawie Maluchów, czyli charytatywnej ekspedycji, z której zebrane dochody, zostały przeznaczone na dzieci, które ucierpiały w wyniku wypadków drogowych. Bartosz Ostałowski poprowadził specjalnie przygotowanego FIAT-a 126p, wyposażonego w automatyczną skrzynię biegów.
Spotkanie na wystawie Ikon Motoryzacji, było doskonałą okazją do pokazania nowego oblicza Furii, czyli BMW 3 Coupe, serii e92, którym Bartosz Ostałowski zmaga się w driftingowych zawodach w Polsce, ale i zagranicą (kierowca planuje w tym roku występy co najmniej w dwóch wydarzeniach). Samochód w przerwie zimowej, otrzymał nowe, wydajniejsze doładowanie oraz zmienione malowanie. Głównym powodem, dla których Furia prezentuje się w innych barwach, jest nowy sponsor driftera — Monster Energy. Tym samym, Bartosz Ostałowski dołącza do rodziny ambasadorów tej marki w Polsce, którą tworzą m. in. Patryk Dudek, Paweł Przedpełski (obaj żużel), Karolinę Kowalkiewicz (MMA) oraz Mateusza Pągowskiego (stream gamingowy).
Marcin Koński