Lata 80. przyniosły nam Roberta Lewandowskiego, zespół Metallica, a także przemiany ustrojowe w Polsce. No i oczywiście wiele pięknych i przełomowych samochodów – oto subiektywne zestawienie najlepszych z nich.
Ogólnie lata 80. to czas samochodowej mizerii, gdy auta rysowało się używając tylko ekierki, a wielu producentów miotało się nie wiedząc co w ogóle chcą produkować i jak. Efektem tego są samochodowe potworki w rodzaju Alfa Romeo Arna czy Nissan Sunny. Da się jednak w tej epoce znaleźć perełki, które były piękne, szybkie, innowacyjne lub w jakiś inny sposób wyjątkowe i wniosły coś do dziejów motoryzacji. Oto pięć propozycji samochodowych kamieni milowych z lat 80. wraz z uzasadnieniem. Oczywiście lista ta ma charakter mocno subiektywny.
Ferrari F40
Dla wielu jest to najdoskonalsze Ferrari w historii. Sylwetka, otwierane do góry światła, prostota a jednocześnie wyrafinowanie stylistyczne i aerodynamiczne. W porównaniu z konkurencją tamtych czasów był to samochód wyposażony w tajemniczy X factor, którego nie miało Porsche 959 czy Lamborghini Countach. F40 powstało na 40-lecie marki i nie było tworzone z myślą o żadnych wyścigach. To po prostu pokaz technologiczny Ferrari, które chciało stworzyć auto tak doskonałe, jak to tylko możliwe. Silnik turbodoładowany 2,9 l V8 generował 478 KM, ale całe auto było konstruowane z obsesją na punkcie lekkości. Przykładowo w środku zastosowano pętelki z taśmy zamiast klamek, plastikową tylną szybę, a lakier jest tak cienki, że widać przez niego strukturę włókna węglowego. No właśnie – w roku 1987, gdy debiutowało F40, karoseria z włókien węglowych była technologią niemal kosmiczną. Dzięki temu jednak cała 'buda’ ważyła tylko 46 kg, a auto miało stosunek mocy do masy na poziomie 434 KM na tonę. Wspaniały samochód, ale dzisiaj trzeba za niego zapłacić ładnych kilka milionów złotych. Wyprodukowano 1315 sztuk.
Lancia Delta Integrale
Z zewnątrz – kanciasta i toporna, w środku podobnie. W wielu miejscach bazuje na rozwiązaniach z grupy Fiata, ale finalny produkt jest tak bardzo inny od typowej Lancii – niezbyt piękny, za to piekielnie skuteczny. Delta Integrale pojawiła się w 1988 r. jako rozwinięcie Delty HF Turbo. Miała 185 KM i napęd na 4 koła realizowany przez 3 mechanizmy różnicowe. Silnik zapożyczono z Themy – 2 litry z turbo w małym nadwoziu robiło robotę. Nic dziwnego, że zaadaptowano ją do rajdów. Najpierw w piekielnie mocnej grupie B, a po jej likwidacji Lancia także dawała radę. Ba! Wygrała mistrzostwo konstruktorów 6 razy z rzędu! Później, już w latach 90. pojawiła się wersja Evo – poszerzona i wzmocniona do 215 KM do dziś robi wrażenie na mocniejszych autach przyspieszeniem i prowadzeniem. Uwielbiam Deltę Integrale – na ulicy większość ją przeoczy, ale prawdziwy petrolhead będzie kiwał głową z uznaniem. Niestety na ulicach jest ich bardzo mało, a ceny rosną błyskawicznie. Za dobre egzemplarze wersji Evo płaci się ponad 100 tys. zł.
Lexus LS400
Debiutował stosunkowo późno (1989) i ledwo załapał się do zestawienia samochodów z lat 80., ale Lexus w pełni zasługuje na opowiedzenie o nim. Przede wszystkim wyróżniam go za to, że z miejsca stał się realną konkurencją dla Mercedesa, BMW i innych. To tak jakby dziś Arrinera była realną konkurencją dla Ferrari, co przy wizerunku i pozycji Ferrari na rynku jest kompletnie nierealne. Toyocie się to udało i myślę, że ten sukces miał duże przełożenie na przyjęcie całej marki Lexus i zbudowanie jej pozytywnego image’u samochodów luksusowych, dopracowanych i niezawodnych. LS400 powstawał prawie 10 lat, gdyż Japończycy wiedzieli jak dobry musi być, żeby sprostać konkurencji z Niemiec. Skonstruowano około 400 prototypów, a silnik miał ich 900. Cały projekt pochłonął ponad miliard dolarów, ale zakończył się sukcesem. Dziś wiele Lexów LS400 daej jeździ bezawaryjnie. Nie mają jeszcze statusu klasyków, przez co ceny na rynku wtórnym są akceptowalne. Za egzemplarze w stanie słabym zapłacimy około 10 tys. zł, topowe ponad 25 tys.
Peugeot 205 GTI
Peugeot 205 to po prostu wdzięczny i trwały mały hatchback jakich wiele. Jednak trzy magiczne literki GTI nadały mu status klasyka znacznie wcześniej niż innym odmianom. GTI to typowy przykład auta zwinnego, które nie potrzebuje oszałamiającej mocy, by sprawiać frajdę z jazdy. Smaczku dodaje fakt, że Peugeot startował i wygrywał nim w rajdach np. w grupie B, choć tam walczyły egzotyczne modele T16. Co do GTI to występował zarówno w wersji 3d jak i kabrio (CTI) z silnikami 1.6 i 1.9 o mocy od 105 do 128 KM. Dla wielu ten mały brzdąc pozostaje wzorem w dziedzinie własności jezdnych w klasie GTI. Dzisiejsze odpowiedniki nie mogą już dać tej lekkości i spontaniczności w kręceniu kierownicą. Ogólnie Peugeota 205 przez cały okres produkcji nie poddawano prawie żadnym zmianom i to dotyczy tkaże GTI. To nie wada, bo 205 to spójna, dopracowana i zbalansowana całość. Coraz trudniej kupić 205 GTI – dobre egzemplarze potrafią kosztować po 20 tys. zł.
Mercedes-Benz W124
Wyróżniłem W124 jako sztandarowy przykład, ale nadają się tu także W126 i W201 jako jedna rodzina modelowa. Były to samochody nastawione na trwałość. Zbudowane niczym z klocków lego – gdy coś się psuje to po prostu odkręcasz, wymieniasz plug & play i dalej jeździsz. W124 jak na swoje czasy był bardzo innowacyjny. Gdyby następna klasa E miała być takim przeskokiem technologicznym jak W124 w stosunku do W123, to musiałaby chyba mieć skrzydła i latać na napędzie wodorowym. W124 miał wiele silników, wersji nadwozia i był solidnym narzędziem uniwersalnym. Po dziś dzień wiele z nich, mimo 30 lat i setek tysięcy przejechanych kilometrów, służy i będzie służyć jeszcze długo. Wyprodukowano około 2,5 mln sztuk.
Zupełnie prywatnie przyznaję się, że z tej listy aż 3 samochody chciałbym mieć. Mercedes już stoi w moim garażu, a chciałbym mieć pozostałe z wyjątkiem Ferrari. F40 zostawiam koneserom z odpowiednim portfelem.
Lista ta mogłaby być znacznie dłuższa – na pewno jest jeszcze mnóstwo samochodów, o których warto napisać. Dajcie znać w komentarzach czego Wam tu brakuje.
Bartłomiej Puchała
fot. producenci/fotografie własne