Site icon Motopodprad.pl

Znalezione: dwa Land Cruisery. Na sawannę i Saharę.

LC 1

LC 1

Uwielbiam podróżować palcem po mapie. Jeśli trafiam akurat na Afrykę, wyobrażam sobie, że jadę Land Cruiserem. A gdyby tak przestać marzyć i po prostu ruszyć?

Pomysłów na przejazd przez Czarny Ląd jest wiele. Można przypłynąć promem do Maroka, a stamtąd przez Saharę Zachodnią i Mauretanię dojechać na przykład do Senegalu. Albo do Ghany, jeśli komuś starczy czasu, zapału i sił. Są i tacy, którzy objechali całą zachodnią częśc kontynentu i dotarli aż do RPA. Po drodze podróżników czeka masa wrażeń.
Drogi, które drogami są jedynie z nazwy. Prażący skwar, czasami nocny chłód. Złowieszcze komary. Miliony dziwnych granic i punktów kontrolnych pełnych skorumpowanych urzędników. A także dużo ludzkiej życzliwości, uśmiechu i egzotyki. Takiej, której nie doświadczy się na wycieczce z biurem podróży. Ze wszystkimi tego wadami i zaletami.

Jeśli więc myśl o wyjściu na spacer poza hotel z all inclusive na Kanarach napawa was strachem, lepiej tam nie jedźcie. Jeśli szukacie przygody życia, pomyślcie, czym pojechać.
Oczywiście można korzystać z miejscowych środków lokomocji. Ale oznacza to często wielogodzinne czekanie i kilkudniowe przeprawy rozklekotanym pickupem, w którym za fotel robi na przykład worek albo… kolano innego pasażera. Popularne jest więc przejeżdżanie Afryki własnym autem. Jeśli jest odpowiednio duże, można też w nim spać.

Ogladałem kiedyś zdjęcia na stronie pewnego hostelu prowadzonego przez małżeństwo z Holandii, chyba w Nawakszut w Mauretanii (na śmierć zapomniałem adresu, ale obiecuję poszukać!), gdzie pokazywano, czym przyjeżdżali do nich turyści.
Zdarzały się Patrole, sporo było Land Roverów, a nawet kilka przerobionych Unimogów, czy dostawczych Volkswagenów. Ale najpopularniejszy był ON. Land Cruiser.

Nic dziwnego. Terenowa Toyota od lat jest legendą wszędzie tam, gdzie potrzeba niezniszczalnego auta, które poradzi sobie w każdych warunkach. Także w Afryce. To oznacza, że jest przygotowana na tamtejsze warunki i jest szansa, że afrykańscy mechanicy będą umieli ją naprawić.

Na Allegro znalazłem dwa egzemplarze, które oczami wyobraźni widzę już na bezdrożach gdzieś między Mpal a Ndande. Jeden z nich to propozycja dla miłośników klasyków. LINK.
Egzemplarz modelu BJ40 z 1978 roku wymaga wprawdzie remontu, ale myślę, że warto skupić się jedynie na aspektach mechanicznych. Spatynowany wygląd może być jedynie zaleta. Jazda takim autem na co dzień nie należy zapewne do najłatwiejszych, nie można w nim też spać, bo jest za małe. Ale satysfakcja z przejechania Czarnego Lądu zabytkowym Land Cruiserem musi być świetna. Takie auta nadal tam jeżdżą, więc nie będziemy zbytnio rzucać się w oczy. Oferta akcesoriów terenowo-wyprawowych jest bogata, a ceny BJ-40 będą tylko rosnąć.

Drugi egzemplarz, model HDJ80 to już o wiele większa i nowocześniejsza maszyna. Jest jednak wystarczająco wiekowa (rocznik 1994), by nie rzucać się w oczy i nie grzeszyć zbytnim skomplikowaniem kontrukcji. Nie ma również jeszcze za wiele elektroniki.
Samochód jest na tyle duży, że można w nim spać.  Został również odpowiednio przygotowany do wypraw (choć, jak widać po opisie, raczej do nieco bliższych…). Sam model jest po prostu bardzo wygodny – to jeden z prekursorów wygodnych SUV-ów. Tyle że to jeszcze nie SUV, a prawdziwa terenówka.

Z racjonalnego punktu widzenia, wyprawa drugim Land Cruiserem wydaje się lepszym pomysłem. Pierwsza sztuka ma za to o wiele więcej „klimatu”.
Czy są tu jacyś chętni na pokazanie tym Toyotom odrobiny świata? Jeśli tak, jadę z wami!

Exit mobile version