Site icon Motopodprad.pl

Z miłości do motoryzacji jeżdżę… komunikacją

pasja bmw stare

pasja bmw stare

Czasami zazdroszczę ludziom, którzy jeżdżąc przez kilka lat tym samym samochodem potrafią puścić mimo uszu wszystkie niepokojące charczenia, zgrzyty czy ocierające o siebie elementy. Którzy, mimo tego, że samochód popierduje, przerywa, traci moc, gaśnie, wsiadają do niego co rano i jadą – bez kompleksów, bez poczucia, że ten miesiąc będzie trzeba przeżyć o chlebie i wodzie, bo auto domaga się poważnych napraw…

Ja nie potrafię. Wszystko, co boli mój samochód staje się też moją, wwiercającą się w mózg niczym wiertarka udarowa raną.

Niejednokrotnie podkreślałem, i nadal się z tych słów nie wycofuję, że wolę stare, minimum kilkunastoletnie samochody. Nic nie poradzę – nowe mnie nie jarają. I tylko fakt, że dość często dostaję coś nowego do przetestowania sprawia, że w ogóle nimi jeżdżę. Chociaż właśnie zrezygnowałem z przetestowania Inifniti Q30 i Renault Talismana, bo zwyczajnie bałem się nudy i bylejakości.

Niedawno miałem za to Volvo XC60 D4 ze 190-konnym silnikiem. Tak, tym pięciocylindrowym. Moim zdaniem jedynym nadającym się do tego auta. Świetny samochód, ale podobał mi się chyba głównie dlatego, że miał klimat starego Volvo. W nowych już go nie uświadczycie. Zresztą Kamil z Volvo, jak go oddawałem, sam powiedział: „Fajne co? Takie old-fashioned”. Zabieram się właśnie za test, więc przeczytacie go niebawem. Ostrzegam, że będę bardzo pobłażliwy dla tej, jakby nie było, 8-letniej konstrukcji.

Wróćmy jednak do meritum.

Jak wiadomo są dwa typy kierowców jeżdżących starociami. Tacy, których nie stać na inne auto (ci najczęściej wcale się nie cieszą z tego, czym się przemieszczają) oraz tacy, którzy nie wyobrażają sobie, że mogliby sprzedać swoje ukochane cztery kółka i zamienić je na „plastik”. Ta grupa również się jednak dzieli – na takich, którzy zawzięcie korzystają tylko ze staruszków oraz takich, którzy na co dzień używają samochodu, tzw. daily.

Jeszcze kilka lat temu korzystałem z tego rozwiązania – na co dzień użytkowałem Nissana Almerę N16 (wtedy dwuletniego), a w weekendy – przynajmniej zgodnie z założeniem tak powinno być – przesiadałem się do Mercedesa W123 w kolorze pomarańczowym, zwanego Pomarańczową Damą. System nie sprawdzał się jednak w pełni, bo – jak się pewnie domyślacie – Raz Dwa Trzy często wyjeżdżał ze mną do pracy, a Nissan zostawał pod domem…

Almerę zamieniłem więc na Focusa (mówili, że świetnie się prowadzi – i tak było), którego w sumie dobrze wspominam, ale szybko zaczęło mi coś doskwierać – choroba jakaś czy coś… Poza tym Mercedes domagał się napraw, a mój budżet – jeszcze w tamtych czasach studencki, choć już zawodowo pracowałem – mocno się kurczył. Wpadłem więc na genialny pomysł. Skoro wolę stare, także na co dzień, to po co mi  w ogóle plastik? Sprzedałem Focusa, rezygnując przy tym z klimatyzacji (drugi raz tego nie zrobię) i pół roku jeździłem tylko Mercedesem, ale gdy nadeszła zima i trzeba go było schować do garażu kupiłem pełnoletnią Micrę, którą szybko zamieniłem na Golfa II 1.6 TDI.

To był dopiero samochód. Niby Volkswagen, ale… Przez trochę ponad rok przejechałem nim 22 tysiące (jak go sprzedawałem na liczniku miał 410 tys. km!!!) Ani razu się nie zepsuł. Nigdy przez ten czas nie wymagał interwencji mechanika. Raz wymieniłem w nim olej z filtrem (sam) i raz włącznik świateł stop za pedałem hamulca (również sam). Poza tym nic. 22 tysiące kilometrów za pół darmo – spalał 5 litrów ropy na 100 km i się nie psuł. Piękne czasy. Taki Golf II z klimą to byłby chyba wymarzony samochód do miasta.

Potem był epizod z Astrą w wersji Sport, ale krótki i już mało pamiętam.

Wróciłem do staroci.

Teraz mam dwa – BMW e34, zwane Białym oraz Białuchem (przez moją lepszą połowę) oraz e36 coupe, zwane Srebrzakiem. Niektórzy to wiedzą, więc nie będę roztkliwiał się nad historiami o tym, jak to świetnie się złożyło, że zaczęliśmy wspólną przygodę. Opowiem trochę – uwaga SZCZERZE – o tym, jak to jest mieć dwa BMW; 19- i 21-letnie pod domem i dlaczego jeżdżę teraz komunikacją…

Po pierwsze dlatego, że pada deszcz i nie mogę jeździć na rowerze (od razu mówię, że jeżdżę po ulicach i drogach rowerowych a nie chodnikach, jak jakiś hipster). A po drugie, bo obie moje gabloty niedomagają. Biały przeszedł właśnie interwencję blacharską – poprawiono próg, doły drzwi i wymieniono przedni błotnik, przez co teraz jest tak piękny, że mogę stać i patrzeć na niego godzinami. Ale nie dlatego stoi, w końcu blacharz Tomek już mi go oddał. Stoi, bo trafił od razu do Marka, jedynego mechanika, który ma możliwość obcowania z moimi samochodami. Innym nie ufam.

Marek wymienił odmę, plastikowy króciec przy przepływomierzu, olej w dyfrze oraz prawą uszczelkę dyfra, a teraz czeka na sondę lamdba, która była już wymieniana w październiku, ale na słaby zamiennik i niestety wymaga znowu wymiany – Biały zaczął spalać potworne ilości paliwa, stąd wiedziałem, że coś go boli. To nie pierwsza interwencja Marka przy Białym odkąd go mam. W zasadzie zostawiłem już u niego tyle, że kupiłbym sobie 2 średnio wyceniane BMW e34 na allegro. A przecież mój wygląda ładnie. Nie jest zajeżdżonym szrotem. Nigdy mnie nie zawiódł, nie stanął, nie zgasł. Wymaga po prostu wymiany zużytych przez 21 lat części. Myślę, że gdybym nie pojechał nim do Marka ani razu, i jedynie wymienił olej i filtr we własnym zakresie, nadal by jeździł – odpalał rano, przemierzał trasę do pracy i wracał – jak większość samochodów w jego wieku, o których mało kto myśli ciepło. Powiedziałbym wtedy, że jest mega niezawodny, że bardzo tani w eksploatacji, że tylko koszty paliwa i nic więcej. Ale niestety tak nie jest. Ciągle coś się dzieje; tu się coś poluzuje, tam zapiszczy. Jak w żywym organizmie, który wymaga interwencji lekarza raz na jakiś czas. Tyle, że ja go leczę.

Srebrzak to trochę inna historia. Kupiłem go za nieprzyzwoicie wysokie, jak na e36 pieniądze (nie żebym e34 kupił tanio, co to to nie). Wymieniłem w nim sondę lamdba, dwa łożyska z tyłu, wiskozę, termostat oraz opony na nowe Nokiany. Tanio nie było, ale Srebrzak porywa swoim wyglądem i zniewala jazdą. Jeździ jak nowe BMW i tak wygląda. A w zasadzie jeździł, bo coś się dzieje z obrotami – falują. Obejrzałem świece i jedna niestety jest czarna, zaolejona. Są dwie opcje: albo leje wtryskiwacz albo uszczelka pod głowicą puszcza na 4 cylindrze. Co zrobić – trzeba robić, bo przecież wakacje, bo sezon, bo przyjemność, bo pada, bo mam dość już ukropu w metrze (tam jest chyba 100 stopni).

Dzisiaj pewnie odbieram Białego. Jadę po niego Srebrzakiem. Odbiorę od Marka jeden samochód, zostawię drugi (warto być dobrym mechanikiem – praca sama do ciebie przyjedzie i tak w kółko, bo Marek zna więcej takich ciężkich przypadków, jak ja – zresztą sam ma… 7 Citroenów XM!!!).

Takie to już życie chorego na starocie. Psychola – tak to chyba trzeba nazwać. Kocham te dwa PARCHY, choć wiem, że Będę Miał Wydatki – w dalszym ciągu i tak bez końca..

PS. do tego stricte blogowego wpisu zachęciły mnie artykuły Blogo z Blogomotive oraz Tommy’ego z Prentki Blog. Panowie, nie jesteście sami. Zadeklarowanych idiotów jest jak widać więcej :) 

Na pocieszenie, głównie mojego rozdmuchanego ego, dodam, że Waldek Moto Doradca kupił sobie Jaguara z 1995 roku z 12-cylindrowym, 6-litrowym silnikiem. Waldku, no mega to Ci nie zazdroszczę :) 

Exit mobile version