Rasowa terenówka, którą można naładować z gniazdka i jeździć na prądzie. Jeep Wrangler jest osobliwy sam w sobie, a w wersji 4xe podwójnie.
Przegapiłem moment, w którym weszły na rynek dwie pierwsze hybrydy Jeepa. Mówię o modelach Renegade 4xe oraz Compass 4xe dostępnych od lata 2020 w salonach marki. Trzeciej premiery jednak nie przegapię, bo Wrangler to auto, które nawet w gąszczu newsów rzuca się w oczy. Ikona offroadu zyskała najmocniejszy napęd w gamie i to hybrydowy.
W pierwszej chwili zadałem sobie pytanie po co w ogóle coś takiego? Kto kupując Wranglera troszczy się o środowisko? To tak jakby kupując burgera wybierać tego, który ma nieco mniej tłuste mięso. Z drugiej strony z napędem spalinowo-elektrycznym Wrangler ma aż 637 Nm maksymalnego momentu obrotowego. To prawie 200 więcej niż w najmocniejszej europejskiej odmianie tego auta, a w terenie właśnie ten parametr może być kluczowy.
Sercem napędu 4xe jest silnik benzynowy 2.0 z turbodoładowaniem o zmiennej geometrii. Wspólnie z nim pracują 2 silniki elektryczne i skrzynia biegów automatyczna, 8-stopniowa. Zespół baterii ma pojemność 17 kWh i wystarczy na przejechanie około 40 km zanim się rozładuje. Łączna moc układu to 375 KM, więc osiągi będą przyzwoite. Do tego pełnia możliwości korzystania z napędu typu plug-in, czyli możliwość jazdy na prądzie, oszczędzania go na później lub tryb pełnej mocy wszystkich silników.
Jeep zapewnia, że Wrangler 4xe ma równie szerokie możliwości terenowe jak jego spalinowi bracia. Wszystkie wrażliwe na wilgoć podzespoły zostały skrzętnie odizolowane. Dzięki temu Wrangler przejedzie przez wodę o głębokości do 76 cm. Ma też blokady dyfrów i będzie oferowany w takich samych wersjach wyposażenia jak pozostałe Wranglery. W salonach 4xe pojawi się wiosną przyszłego roku, a cenników jeszcze nie poznaliśmy.
Bartłomiej Puchała
fot. Jeep