Site icon Motopodprad.pl

Wcale nie jest łatwo kupić prawie youngtimera…

subaru legacy 2.2 1

subaru legacy 2.2 1

Postawiłem sobie jeden cel – kupić fajne auto, najlepiej sedana minimum sprzed 15-17 lat, którego moc przekracza 150 KM, a dźwięk silnika daleki jest od współczesnych motorów po downzisingu. Co z tego wyszło?

Jak to mówią, choroba zawsze wraca. Po dość długim odpoczynku od lekko przykurzonej motoryzacji, znowu poczułem zew krwi. 

Dwa lata temu sprzedałem oba BMW – e36 i e34 z nadzieją, że już nigdy nie wejdę do rzeki zwanej klasyczna motoryzacja. Kupiłem Renault Lagunę III 2.0 dCi, która sprawuje się świetnie, a po drodze jeszcze żonie najpierw Renault Twingo II, a potem – zamieniając je na kompaktowe auto – Hyundaia i30. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że zaczęło mnie świerzbić…

Ale, ale, żeby nie było za prosto. Najpierw, kierowany zdrowym rozsądkiem i faktem, że urodziło się mi dziecko, pojawił się pomysł zakupu nowego auta w leasingu – w końcu mam firmę, więc koszty się przydadzą, a pachnące świeżymi plastikami auto to zawsze przyjemność. Przymierzałem się do Seata Leona Kombi 1.4 TSI 125 KM, Opla Astry kombi 1.4 Turbo 150 KM czy nawet schodzącego modelu Forda Focusa III 1.0 ecoboost 140 KM (szczegóły opisałem tutaj). Zwycięzcą okazał się Leon w wersji Excellence z pakietem świateł LED – w zasadzie już go zamawiałem.

Na szczęście trochę ochłonąłem i policzyłem sobie dokładnie, ile będzie mnie kosztowało auto za około 80 – 90 tysięcy złotych po kilku latach spłacania rat – wyszła dość absurdalnie wysoka kwota, której lwią część pochłonęłyby odsetki i utrata wartości.

Pojawiła się jeszcze opcja zakupu Skody Superb 2.0 Tdi 140 KM z 2013 roku – już nawet ją zadatkowałem, ale na szczęście firma leasingowa przygotowała mi złą ofertę i miałem sporo czasu, żeby sprawę przemyśleć. Pieniądze wycofałem, no bo znowu – odsetki i utrata wartości. No i auto chyba nie dla mnie…

Na szczęście…

… moja ukochana żona wiedziała, że mnie nosi, że coś nowego – najlepiej starszego niż młodszego – musi się pojawić w naszym garażu. Powiedziała zdanie, którego dwa razy nie trzeba mi było powtarzać: ” no dobra, kup sobie ten samochód”.

„Ten”, czyli? No i pojawiły się schody. Założyłem sobie, że na auto mogę wydać maksymalnie 20 tysięcy złotych. Drugim założeniem było, że to nie może być kombi, bo już jedno mam i z nami zostaje jeszcze na jakiś bliżej nieokreślony czas.

Mimo wszystko zboczyłem na chwilę z kursu. Zobaczyłem na ulicy Subaru Forestera II generacji. 

Subaru Forester

Ten dźwięk, to prowadzenie, ta prostota. Leśnik mnie urzekł. W sumie wszystkie silniki są polecane, ale najmniej problematyczny to 2.0 125 KM, który po liftingu wzmocniono do 156 KM. Uturbione 2.0 o mocy 170 KM jeździ już bardzo przyjemnie (miałem przyjemność się przejechać dwiema wersjami: z turbo i bez), ale zdarzają się mu sporadycznie problemy z panewkami. 2.5 bez turbo występuje tylko w autach sprowadzonych z USA lub Kanady (niestety najczęściej po mniejszych lub większych wypadkach lub podtopieniach) i jest to niezły, choć dość łasy na paliwo silnik. W wersji turbo (nawet 230 KM) trzeba uważać na uszczelkę pod głowicą, która w prawie każdym egzemplarzu daje o sobie znać.

Tak naprawdę najbardziej zainteresowała mnie wersja 2.0 156 KM, którą jeździłem i której osiągi w pełni mnie do siebie przekonały. Dodajmy do tego, że każdy silnik brzmi fajnie, w końcu to boxer, a każdy Forester ma napęd 4×4. I w sumie uparłbym się na to auto, gdyby nie jedna rzecz. Spośród 11 egzemplarzy, które oglądałem – w różnych cenach – żaden nie był wolny od korozji. Nawet te klubowe, najpiękniejsze, wychuchane, miały podłogę w kolorze rudym, z przeżartymi punktami mocującymi zawieszenie, skorodowanymi podłużnicami. Już o słabych progach czy braku tylnych nadkoli (100% w każdym egzemplarzu) nie wspomnę.

Odpuściłem… 

Miałem przez chwilę pomysł, żeby kupić Legacy, ale z tego samego powodu, co wyżej szybko wywietrzało mi to z głowy. Po drodze była jeszcze Camry 3.0 V6 – nie do znalezienia w stanie do jazdy w Polsce oraz Nissan Maxima – w sumie z dowolnym silnikiem (wszystkie są szóstkami). Niestety jedno ogłoszenie w Warszawie dotyczy auta, które ledwo stoi o własnych siłach, chociaż właściciel pisze, że jest „perfekto”.

Niestety, o czym nie pomyślisz, a jest japońskie sprzed dekady lub dwóch nosi większe lub mniejsze znaki korozji. 

Chyba że…

Lexus IS200

Obejrzałem kilka egzemplarzy. W sumie nawet spodobało mi się to auto. Oczywiście nie tak jak GS czy LS, na które obecnie nie mam budżetu, ale trzeba przyznać, że coś w sobie ma. Pomyślałem, że nawet takie IS200 zrobi robotę, szczególnie z automatem. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że 155-konny Lexus z leniuchem ma aż 11,5 do setki, a ze skrzynią manualną okolice 10 sekund… 3-litrowe są tak drogie w sensownym stanie, że postanowiłem odpuścić.

Jako ciekawostkę dodam, że rdzy nie zanotowałem. Może delikatnie na podwoziu tu i tam wypadałoby coś zabezpieczyć, ale wszystkie obejrzane przeze mnie Lexusy IS przy dowolnym Subaru Foresterze to nówki z salonu.

Poza zmienić kraj. Jedziemy do Niemiec. 

Opel Omega

Wiem, co powiecie, ale Omegi zawsze mi się podobały. Kiedyś, lata temu, w 1992 roku mój ojciec miał Omegę A z 1988 roku. 4-letnia wówczas limuzyna to było coś! Auto niesamowicie komfortowe, bardzo duże, zwracało na siebie uwagę na ulicach. 

No i tak jakoś mi zostało, że mam słabość do dużych Opli. Omega B gniła, ale C lub jak kto woli B FL już nie tak bardzo. Szukałem jakiś czas Omeg z silnikami 2.6 i 3.2 V6, ale jakoś mi się nie poszczęściło. Niby działa dość prężny klub Opla Omegi w Polsce, ale widać, że miłośnicy tych aut jeżdżą nimi z przymusu a nie wyboru – główne rozmowy na forum dotyczą usprawnień jak najniższym kosztem. Niestety, trzeba po takie auto jechać na zachód, więc wyjdzie drożej niż tu w Polsce jest warte. 

BMW 3 e36-46, 5 e39

Miałem BMW 3 e36 323i, jeździłem kilkoma e46. Miałem piątkę e34 518, nie raz jeździłem również e39. Lubię te auta. Świetnie się prowadzą, są zwarte, mają pod kierowcę zaprojektowane wnętrze, ponadczasową linię, piękny dźwięk rzędowych silników ale… są dość skomplikowane konstrukcyjnie i często mocno wyeksploatowane.

Po zakupie jednego z ładniejszych w internecie e36 za 15 tys. zł, w którym po pierwszej przestanej w garażu zimie musiałem remontować cały silnik, bo głowica pękła, zraziłem się do bawarskiej myśli technicznej. E34 z kolei było jedynym autem, które w życiu posiadałem nie dającym mi więcej spokoju niż na 2-3 tygodnie. Potem zawsze musiało coś… dupnąć, jak to mówią na Śląsku. 

Nie byłem w tym odosobniony – patrzcie Blogomotive, który co chwilę inwestuje grube dolary w e46. BMW, jak niektórzy mówią, to niemiecki odpowiednik Alfy Romeo i ciężko się z taką tezą nie zgodzić. 

Mimo to zaryzykowałbym po raz kolejny, gdyby nie fakt, że jedynym przewidywalnym silnikiem łatwym do ogarnięcia jest 2-litrowa rzędówka lub, a gdy się chce mieć spokój i moc pod nogą, trzeba zatrzymać się przy 3-litrowym motorze. 2.5-litrowego już bym nie kupił. To tak naprawdę rozwiercona 2-litrówka, której kanały w głowicy są tak blisko siebie, że uszczelka ma miejscami milimetr szerokości. To się musi skończyć przegrzaniem.

Poza tym nie wierzę, że takie auto, nawet znalezione w jednej z modnych w ostatnich czasach firm wyszukujących klasyki, okazałoby się okazją bez pakietu startowego (nie zakładam, że to w ogóle możliwe w jakimkolwiek używanym aucie), więc doliczając kilka tysięcy do kilkunastu, które trzeba wydać przy zakupie. Odpuściłem.

Audi 100/A6

Świetnie zabezpieczone, wygodne auto z genialnie narysowaną deską rozdzielczą i pięknie brzmiącymi silnikami V6. Niestety ceny zadbanych egzemplarzy mocno skoczyły, a w ogłoszeniach same kombi… Mimo wszystko warto poszukać zadbanego, bezwypadkowego sedana – ja straciłem cierpliwość, ale też wytłumaczyłem sobie, że to auto konstrukcyjnie z końcówki lat 80-tych, a ja jednak wolałbym coś z wspaniałych lat 90-tych.

Co ważne, różnicy między przebiegiem 500 tys a 200 tys nie widać. Audi w tamtych czasach bardzo dużą wagę przykładało do materiałów wykończeniowych. Zresztą dzisiaj też przykłada.

Mercedes W124

Nie mogło zabraknąć w tym zestawieniu także Mieczysława. Modele do 1992 uchodzą za lepsze blacharsko, ale mają silniki benzynowe na K-Jetach. Po 1993 roku pod maskami znajdziemy już bardzo nowoczesne silniki rzędowe oraz w układzie V8. Kiedyś marzyłem o 320 coupe, ale teraz marzę trochę mniej. I to nawet nie dlatego, że Damian Śmigielski kupił swojego Stanisława W124 300 (pozdrowienia dla miłośnika hybryd i nowoczesnej motoryzacji, który uległ urokowi Mietka), ale dlatego, że te auta coś w moich oczach straciły. Stały się tak popularne i oczywiste, że aż nudne. 

Druga sprawa to wyposażenie. Ceny sto dwudziestek czwórek poszybowały już tak mocno, że aby mieć klimę, ładne drewienko, skórzane fotele i sensowny silnik pod maską trzeba wyskoczyć minimum z 20-25 tysięcy złotych, a auto nie będzie idealne. Oczywiście ciężko o równie wygodny samochód, ale dla mnie W124 trąci już za bardzo myszką…

Postanowiłem przenieść się do Szwecji. I tu zrobiło się naprawdę ciekawie.

Saab 9-5 Aero 

Dużo zaryzykowałem, ale firma, w której kupiłem auto… tak, tak, kupiłem ;) okazała się bardzo uczciwa (mimo wszystko nie będę wymieniał jej nazwy).

Na czym polegało ryzyko? Otóż, znalazłem auto w internecie, zadzwoniłem, porozmawiałem i… zadatkowałem je bez oglądania. Potem trzy tygodnie czekałem na gotowy samochód, bo silniki benzynowe Saaba nie są tak pancerne, jak powszechnie się o nich mówi i mają wiele słabych punktów – odmy, miski olejowe (trzeba czyścić), panewki (co kilkanaście tysięcy kilometrów warto zrobić im inspekcję). Sprzedawca wymienił więc odmę na nową, wyczyścił „michę”, wlał nową oliwę, sprawdził panewki, powymieniał większość uszczelek w silniku, zrobił detailing wnętrza i nadwozia, poprawił jeszcze kilka pierdółek i wreszcie nadszedł dzień odbioru.

Pojechałem wieczorem po pracy z Arkiem po auto. Szybkie oględziny, Saabik śliczny, więc obowiązkowa jazda próbna i… tu się zaczęły schody. Podczas jazdy próbnej wypadł lewy kierunkowskaz obijając maskę i błotnik. Sprzedawca na miejscu porobił zaprawki (w międzyczasie mechanik wyjął z innego Saaba dwa piękne kierunkowskazy, które dostałem gratis) i śmiechem zbyliśmy całą sprawę. Poszedłem do biura zapłacić, bo poza tą przygodą, auto prowadziło się jak bajka. Żadnych niepokojących stuków puków. Gdy podpisywałem umowę, okazało się, że padł czujnik cofania. Pod moją nieobecność, przy Arku, mechanik wymienił ten i jeszcze drugi na nowe. Potem jeszcze przepaliła się żarówka…

Ruszyliśmy w drogę powrotną do Warszawy. Zatankowałem 9-5 za stówkę i wjechaliśmy na autostradę. Auto prowadziło się jak bajka. Osiągi 250-konnego silnika, jestem o tym przekonany, wpędzą nie jedno nowe auto w kompleksy. I zaczęło się… Nagle do moich uszu dobiegł jednostajny stuk z silnika, potem coraz głośniejszy. Zadzwoniłem do Arka, że zjeżdżamy na parking. W ostatniej chwili. Zapaliły się bowiem wszystkie kontrolki i silnik zdechł. 

Zadzwoniłem do właściciela firmy. Przyjechał do mnie na autostradę i zwrócił mi bez słowa pieniądze. Co się okazało? Przekręciła się panewka… 

Miałem Saaba przez 40 minut. Mimo wszystko dobrze będę ten czas wspominał. 

Volvo S70

Volva są świetnie zabezpieczone antykorozyjne, mają niesamowicie wygodne siedzenia w środku i genialnie brzmiące, 5-cylindrowe silniki. Upatrzyłem sobie 170-konną wersję z pełną opcją. Auto z polskiego salonu, pierwszym właścicielem był prezes Danone Polska. Niestety obecny właściciel auta walczy z doprowadzeniem go do umówionego stanu.

Coś wam to przypomina? ;) 

Jeżeli słyszeliście o fajnym sedanie z tamtych lat, piszcie w komentarzach. Rozważę każdą ofertę. Oczywiście, że nie jestem zrażony doświadczeniami! 

Adam Gieras

Exit mobile version