W 1938 roku, Volkswagen rozpoczął produkcję „samochodu dla ludu”. Był to oczywiście kultowy Garbus, którego czasami jeszcze możemy zobaczyć na polskich ulicach – głównie w charakterze zadbanej perełki. Samochód, przez 65 lat produkcji, sprzedał się w liczbie 21 milionów egzemplarzy.
Żaden z kiedykolwiek wyprodukowanych modeli tego nie dokonał. Tym bardziej, biorąc pod uwagę fakt, iż Garbus naprawdę niewiele się zmieniał na przestrzeni lat. Pod koniec lat 90-tych, pojawiła się pierwsza moda na samochody w stylu retro, która wydaje się trwać po dziś dzień. Nie pozostając w tyle za trendami, niemiecki producent, w 1997 roku objawił światu swoją nowoczesną wariację na temat swojego największego klasyka – New Beetle. Samochód budził skrajne emocje. Koniec końców, nawet w małym ułamku, nie powtórzył sukcesu swojego pierwowzoru i został raczej niezbyt przychylnie przyjęty przez rynek.Volkswagen nie rezygnuje jednak z tego pomysłu i sprzedaje kolejne już wcielenie współczesnego Garbusa. I właśnie to najnowsze wcielenie przyszło mi przetestować. Muszę dodać, że chętnie się do tego zabrałem.
Poprzednik testowanego modelu miał raczej kobiecy charakter. Obłe, łagodne kształty, wesoła i niezbyt charakterna stylistyka zewnętrzna i wewnętrzna, świadczyły o tym, że to głównie panie miały być odbiorcami tego malucha. Kwintesencją tego toku myślenia był z pewnością flakonik na kwiatek, wmontowany w deskę rozdzielczą. Testowane, najnowsze wcielenie „Chrabąszcza”, zdecydowanie zerwało z tym image. Próżno szukać tu słodkich akcentów stylistycznych. Patrząc na to auto, widzimy oczywiście związek z poprzednikiem z lat 90-tych, jednak nie mamy wrażenia, że stoimy obok jego młodszej siostry. Wygląda raczej jak młody, zbuntowany brat. Linia podoba się bardzo paniom – celowo pokazywałem samochód kilku kobietom – nie odpycha jednak panów. Kształty są dynamiczne, a auto wygląda wręcz nieco muskularnie. W USA lubią tego typu samochody, więc pewnie tam będzie dobrze się sprzedawać. Osobiście uważam, że samochód może się podobać, a testowy egzemplarz wygląda dobrze. To oczywiście zasługa pakietu R-line, który nadaje charakteru małemu Niemcowi.
Wnętrze Beetle’a również jest raczej męskie. Czarny wystrój z białymi akcentami tworzy fajny klimat. Dodatkowo, samochód posiada dotykowy ekran, który tradycyjnie już, jest również centrum dowodzenia. Od nawigacji, przez radio, aż po ustawienia samochodu. Wszystko jest nowoczesne i designerskie, co odpowiada założeniom, jakie towarzyszyły pomysłowi na to auto. Siedząc w nim mamy poczucie, że się wyróżniamy. Testowy egzemplarz wyposażono dodatkowo w szklany dach z możliwością otwierania. Fajny, pasujący do klimatu samochodu i znów pozwalający zrobić wrażenie na pasażerach gadżet. Nie oszukujmy się – właśnie o to chodzi nabywcy tego modelu. Gdyby wolał pozostać niezauważony, wybrałby Golfa.
W modelu znajdziemy szeroką paletę silników do wyboru. Od 105 KM w małym 1.2 TSI, do 210 KM w mocnym 2.0 TSI. Możemy również wybrać silnik wysokoprężny 2.0 TDI (140 KM). Testowy egzemplarz wyposażono w dobrze już znaną jednostkę benzynową 1.4 TSI, o mocy 160 KM. Za przeniesienie napędu na oś przednią, odpowiada manualna, sześciostopniowa skrzynia biegów. Samochód jest wystarczająco dynamiczny, a osiągi pozwalają na jazdę, która dostarcza nieco frajdy. Szczerze mówiąc, myślałem, że będzie gorzej z osiągami. Te konkretne silniki według mnie dużo lepiej współpracują ze skrzynią DSG, ale oczywiście nie każdy musi chcieć dopłacać do dwusprzęgłówki. W przypadku manuala, mam wrażenie, że operowanie biegami jest nieco mniej precyzyjne, a silnik jakby był troszkę mniej czuły na pedał gazu. Ale może to moje subiektywne odczucie.
Samochód dobrze trzyma się drogi, pewnie pokonuje zakręty. Nawet chyba lepiej, niż się po nim spodziewałem. Fotelom daleko do sportowych, lecz zapewniają wystarczające do codziennej, dynamicznej jazdy. To kolejny krok w męską stronę. Po sposobie prowadzenia, po zestrojeniu zawieszenia widać, że trzeci „Chrabąszcz” ma za zadanie przyciągnąć do siebie klientów w spodniach. Jeżdżąc nim, nie mam mu nic do zarzucenia. Zaskoczył mnie zdecydowanie na plus. Spodziewałem się raczej pływania po zakrętach i prowadzenia w stylu „pogodnego jajeczka”, jak to miało miejsce u poprzednika, czy innych retro-wynalazków. Ten jest zdecydowanie lepszy! Cieszy fakt, że przeobraził się w stronę samochodu, a nie kolejnego dodatku do kobiecej torebki. Wątpię, by tej generacji modelu, doczepiano sławne rzęsy. On się o to nie prosi. W przeciwieństwie do poprzednika.
Obecny model, ma jednak jedną cechę wspólną z nielubianym przeze mnie poprzednikiem. Jest to wysoka cena. Samochód nie jest duży, nie jest przesadnie komfortowy, ani praktyczny (mimo, że bagażnik imponuje wielkością). Jest jednak gadżeciarski, designerski i nowoczesny. Na pewno nie opatrzy się szybko na ulicach, zwłaszcza w Polsce. A to dla tego, że najtańsza wersja, która według mnie nie będzie w stanie zachwycić, to już wydatek ponad 70 tysięcy zł. Egzemplarz taki, jak testowy, to ponad 100 tysięcy zł. Możemy za to mieć przyzwoitego Passata. Ale Volkswagen wykalkulował to tak, by wyważyć możliwość dopłacenia, do chęci wyróżnienia. I zapewne wie, co robi. A samochód, już przy pierwszym kontakcie, potrafi do siebie przekonać. Ciekawa propozycja, choć na niekorzyść tego modelu, wpływa sam fakt, że pamiętamy poprzednika.
Artur Ostaszewski
zdj. Adam Gieras/Artur Ostaszewski
[table id=19 /]