Kampervanem byłem już w różnych miejscach Europy kilkukrotnie, ale zazwyczaj kierunek był południowy. Tym razem Volkswagen California wrócił do korzeni i trafił na niemieckie ulice, ale w okolice Bawarii. Kulminacyjnym punktem był Oktoberfest, więc będzie trochę o aucie i trochę o całej wyprawie.
Pomysł na wyjazd za zachodnią granicę był dosyć spontaniczny, a wziął się od samego terminu użyczenia tego dostawczego Volkswagena. Po prostu był to koniec września, więc nie chcieliśmy jechać daleko, a zobaczyć coś fajnego w bliższej okolicy. Kilkunastogodzinne podróże już były, więc tym razem miało być inaczej. Stąd też kierunek Bawarii i święto piwa, które po dwóch latach wróciło do Monachium na przełomie września i października.
Bawaria jest piękna
Nie będę tutaj udawał dziennikarza podróżniczego czy Roberta Makłowicza, ale tak się składa, że ten rolniczy region wczesną jesienią robi naprawdę wrażenie. Tereny pomiędzy większymi miastami są pełne nasyconych kolorów i wielu pustych terenów. Im bardziej na południe tym teren staje się bardziej górzysty i pofalowany. Spoglądając więc na horyzont jest na czym zawiesić oko.
Nie brakuje też ciekawych punktów przystankowych, ponieważ w tej okolicy jest wiele starych miast i zamków, które były też celem tej tygodniowej przygody. Tak więc zobaczyliśmy ciekawe zabytki w Dreźnie, Bambergu, Rotenburgu, gdzie widać już specyficzne budynki. Dojechaliśmy też do niesamowitych zamków jak ten Neuschwanstein lub pałac Linderhof. Naprawdę takich obiektów w Polsce trudno szukać, więc robią ogromne wrażenie – nawet w jesiennej scenerii. Poza tym termin wrześniowy jest też dobry ze względu na brak tłumów, więc nie raz udało nam się zwiedzać mijając niewielu turystów.
Co do bazy noclegowej dla kamperów nie ma tu żadnego problemu, ponieważ Niemcy lubią taki rodzaj podróżowania i w Bawarii nie brakuje specjalnych parkingów lub kempingów. Niestety to też mało rozrywkowy region pełny starszej klienteli. Jeśli szukacie zabawy, to raczej nie ten kierunek!
Monachium i Oktoberfest 2022
No chyba, że w odpowiednich dniach odwiedzicie Monachium. Oktoberfest to prawdziwe święto obchodzone tu przez wszystkich. Przez trzy tygodnie na przełomie września i października na jednym wielkim placu w mieście pojawiają się tłumy. I to przebrane w odpowiednie tradycyjne stroje. Nie brakuje tu rodowitych Niemców, ale też wielu turystów z USA, Azji czy też Polski. Oktoberfest to święto również dla rodzin lub firm, więc w otoczeniu piwa, kiełbasy i muzyki na żywo znajdują się też dzieci.
Co ważne, największy harmider dzieje się w weekend – piątek i sobota to kulminacja osób. Wejście do któregoś namiotu (17 stałych i największych) graniczy z cudem, bo stoliki zarezerwowane są od dawna. W inne dni jest dużo luźniej, więc można pozwiedzać wspomniane namioty różnych browarów, które są tak naprawdę wielkimi stodołami/hangarami z drewnianą podłogą i szeregiem stolików. Mieszczą nawet kilka tysięcy ludzi, którzy są rządni piwa, muzyki na żywo i dobrej zabawy.
Z informacji praktycznych dodam, że litrowe piwo to około 15 euro, a rezerwacja stolika to minimum 8 osób i w zależności od namiotu nawet kilkaset euro. Event trwa codziennie w dwóch turach – porannej do 15:30 i wieczornej do 22.30.
Będąc w środku przez dwa weekendowe wieczory stwierdzam, że jest to klimat biesiadno-weselny, ale pełen dobrej zabawy. Wszyscy tańczą i śpiewają wspólnie i nie brakuje przyjaznej atmosfery. W momencie wejścia do wspomnianych namiotów dobry humor udziela się wszystkim, i mimo obecności alkoholu jest bezpiecznie. Wszystko otoczone jest głośną muzyką i zapachem chmielu. Moim zdaniem – obowiązkowy punkt na liście zrobienia rzeczy w swoim życiu. A jest na to trochę czasu, bo limitu wieku na tej imprezie nie ma! Musicie jednak wejść do któregoś z dużych namiotów, bo dopiero w środku jest naprawdę fajnie.
A Monachium? Duże i ładne miasto pełne imponujących zabytków. Sporych, nieźle zachowanych i monumentalnych. W skrócie jest co zwiedzać, a dla nielubiących historii jest przecież jeszcze stadion Bayernu Monachium lub Muzeum BMW (relacja tutaj). Nie mówiąc już o klimacie Bawarii i wielu piwnych ogródków i tłustego jedzenia.
California naszym domem
Na ten kilkudniowy wypad naszym domem stał się Volkswagen California w wersji Ocean, który oprócz łazienki miał prawie wszystko. Od tamtego sezonu (wypad do Francji) auto nie zmieniło się za wiele, bo dopiero czekamy na nową generację, ale spełniło swoje zadanie stuprocentowo. Nadal na pokładzie pojawiła się kuchenka gazowa z dwoma palnikami, lodówka, zlew oraz 2 łóżka. Jedno pod namiotem na dachu i drugie rozkładane z tylnej kanapy.
Ze względu na chłodniejsze dni tym razem wykorzystaliśmy to dolne łoże, które jest trochę węższe niż to na górze, a temperatura 10 stopni w nocy dość dobrze ogrzewało nam fabryczne webasto. Fakt, mocno wysusza powietrze, ale działa bardzo dobrze i skutecznie grzeje. Efektywnie robi jednak to tylko na dolnym pokładzie, bo otwór na górę jest niewielki. Kupując więc taką Californię warto doposażyć auto w aftermarketowy kanał dogrzewający górny pokład i wzmocnić izolację samego namiotu.
W aucie pojawiło się też wiele schowków i szuflad oraz udogodnień jak stolik, obracane przednie fotele lub zestaw krzeseł piknikowych z kolejnym stolikiem. Dzięki temu fabryczna California gotowa jest na wyjazd. Wystarczy zaopatrzyć się w jedzenie, wodę, sztućce, talerze i garnki, i jechać. Uwierzcie – zjedzenie jajecznicy na leśnym parkingu z widokiem na alpejskie jezioro robi wrażenie.
California to nadal samochód
Mimo, że jednak bus, to nadal samochód. Ten dom na kółkach mimo sporej masy (powyżej 2,5 tony) jeździ bardzo dobrze. Tym razem specyfikacja tego egzemplarza obfitowała w dwulitrowy silnik Diesla o mocy 150 KM. Sparowano go z 7-biegowym automatem DSG i napędem na przednią oś. To najsłabsza odmiana i jedna z tańszych konfiguracji, ale zdecydowanie wystarcza – nawet do dalekich podróży. Owszem na stromych podjazdach Californii trochę brakuje pary, ale na autostradzie i drogach pozamiejskich sprawdza się wyśmienicie. Dzięki niewielkim rozmiarom pasuje też do miasta, bo jest dużo mniejszy niż standardowe kampery lub integry. Uważać trzeba tylko na podziemne parkingi, bo przez markizę auto ma około 2 metrów.
Zawieszenie i układ kierowniczy zestawiono tak by auto było jak najbardziej komfortowe. Nie oznacza to jednak, że samochód buja się w każdą stronę. Trzeba jednak pamiętać o gabarytach (boczne podmuchy wiatru) oraz nie przesadzać z gwałtownymi zakrętami i hamowaniem (masa robi swoje). Po ponad 3000 kilometrów stwierdzam, że autem jeździ się bardzo dobrze i przyjemnie. Nawet lepiej niż niektórym osobówkami.
Kwestie ekonomiczne
Ta konfiguracja auta sprawia, że samochód jest też bardzo ekonomiczny podczas podróżowania. Średnie spalanie to okolice 8 litrów. Co ważne, ta wartość nie zwiększa się za bardzo na autostradzie, więc jeśli nie przesadzamy z jazdą powyżej 140 km/h, to spokojnie na większym, 80-litrowym baku przejedziemy nawet 1000 kilometrów.
Gorzej jeśli chodzi o kwestie zakupowe. W przeliczeniu na m2 California wypada blado, ponieważ dobija do cen kawalerek w dużych miastach. Aktualnie minimalna cena za takiego kampervana to 200 tysięcy złotych netto. Niestety dotyczy to wersji bez zabudowy kuchennej więc California 6.1 ma rozległy cennik. Nasza wersja to minimum 275 tysięcy netto, a to jeszcze nie koniec drabinki. Najmocniejsza opcja z 204 KM i napędem 4motion startuje od 308 tysięcy złotych netto. Zastanówcie się więc czy aż tyle zaoszczędzicie na hotelach…
Na szczęście caravaning w Polsce dzięki pandemii stał się dużo bardziej popularny, co obfituje w wiele wypożyczalni i można takie podróże zaaranżować inaczej. Nie da się ukryć, że kultura kamperowania w Niemczech jest trochę inna niż ta w Polsce lub nad Morzem Śródziemnym. Wiem, że to mniej popularny kierunek, ale Volkswagen California Ocean da sobie radę również w takiej jesiennej aurze, więc nadal go mocno polecam.
Chyba najwyższy czas sprawdzić go w zimie – może to zmieni moje zdanie?
Konrad Stopa