Szwajcaria to kraina bogatych ludzi, drogich zegarków, czekolady oraz… bardzo zadbanych aut. Czy warto rozważyć sprowadzenie samochodu stamtąd?
Warto! Krótko i na temat. Sam mam Renault Lagunę III 2.0 dCi ze skrzynią automatyczną, która dzielnie służy od dwóch lat i – odpukać w niemalowane – nie psuje się, a jedyne naprawy wynikają po prostu z eksploatacji. Przejechałem nią 30 tysięcy kilometrów i do dziś nie mogę wyjść z podziwu nad stanem podwozia, elementów zawieszenia, przewodów hamulcowych, śrubek, podkładek, nakrętek – nigdzie, ale to nigdzie nie ma rdzy.
Pewny stan techniczny; Szwajcarzy nie tolerują gruzów na drogach
Pierwszym poważnym argumentem za samochodem ze Szwajcarii jest zatem jego pewna historia. Szwajcarzy nie oszukują, bo zabrania im tego prawo. Można więc założyć, że przebieg i historia serwisowa podane w ogłoszeniu będą pokrywać się z rzeczywistością.
Samochody w Szwajcarii nie są też przerdzewiałe, chociaż mogą nosić ślady korozji. Przerdzewiałe progi, błotnik czy podłoga eliminują jednak auta z dróg – może się więc zdarzyć takie auto w ogłoszeniu, ale możemy się przed tym zabezpieczyć. Wystarczy spojrzeć, czy ma aktualne MFK.
MFK
W Polsce jedziemy na stację kontroli pojazdów, wkładamy 100 zł w dowód i nawet obecne przepisy nie są w stanie wyeliminować gruzów z dróg. W Szwajcarii auto przechodzące badanie techniczne musi mieć raz na kilka lat wymienione obowiązkowo hamulce (tarcze, klocki, przewody hamulcowe), co 10 lat poduszki powietrzne, regularnie wszystkie płyny eksploatacyjne i oświetlenie. Nie przejdzie żaden luz w zawieszeniu lub choćby najmniejszy wyciek. Auto z ważnym AFK = do jazdy. Kupujesz, sprowadzasz i jeździsz bez większych nakładów.
Oczywiście niektórzy Szwajcarzy wiedząc, że kończy im się badanie techniczne wystawiają auto na sprzedaż. Przy okazji zdejmują z niego nowe opony zastępując je sparciałymi, ale tego typu sytuacje zdarzają sie niezwykle rzadko. Auto, które już z racji przebiegu i lat zaczyna być kulą u nogi Szwajcara jest wystawiane na autoricardo i w późniejszym czasie trafia np. w ręce Polaka czy Ukraińca.
Nie wszystko złoto
Problem zaczyna się, gdy do Szwajcarii udaje się handlarz, który na aucie musi jeszcze zarobić. Otóż, przeglądając w miarę na bieżąco portal z ogłoszeniami znajduję wiele aut, których sprowadzenie ma sens, ale szczerze mówiąc na żadnym nie widzę możliwości zarobku.
Handlarz, jadąc po auto do kraju Helwetów, musi szukać okazji – aut uszkodzonych w drobnych lub poważniejszych stłuczkach, aut z ogromnym przebiegiem, wypaloną uszczelką pod głowicą lub niesprawnym silnikiem. Oczywiście wiele tych napraw da się przeprowadzić już tu na miejscu w przystępnych cenach, ale ciężko będzie wyjść na swoje – tym bardziej, jeżeli w Szwajcarii spędzi się kilka dni w niezbyt tanich hotelach jedząc niezbyt tanie jedzenie w przydrożnych knajpach.
Mam znajomego, który sprowadza auta w ciemno. Wyszukuje je w internecie i wysyła po nie wyspecjalizowaną firmę. Nie ma tu dodatkowych kosztów, wszystko wydaje się przewidywalne. Trzeba tylko monotonnie siedzieć i przeglądać nowo pojawiające się oferty. No i nastawić się na niewypał.
Co można kupić?
Zrobiłem to za Was. Usiadłem, spędziłem na autoricardo kilka godzin i wybrałem kilka ciekawych – moim zdaniem – aut.
To co, zaczynamy?
- Audi A6 C5 1998 rok, 2.4 Pb 165 KM, 87 000 km przebiegu!!!
Już widzę takie Audi na Giełdzie Klasyków za 35 000 zł z informacją, że zostało sprawdzone na kołach, wszystko jest potwierdzone, a w cenie klient odbiera je z pełnym bakiem paliwa. Cóż, w Szwajcarii ten rodzynek został wyceniony na jakieś 14 tysięcy złotych. Ze wszystkimi opłatami powinien zmieścić się w 20 tysiącach. Zarobek na nim niepewny, bo trzeba być mocno rozpoznawalnym w sieci, żeby przekonać potencjalnego klienta do wydania takiego hajsu (takie Audi na otomoto można znaleźć już za 5-6 tysięcy złotych – oczywiście nie z tym przebiegiem).
Z drugiej strony, jeżeli ktoś lubi starszą motoryzację, to jako auto dla siebie jak najbardziej ma to sens. Auto ma ważne MFK, więc można nim wrócić spokojnie na kołach. Radość z brzmienia rzędowej szóstki na pewno jest przednia. A gdy jest ledwo dotarta? To musi być coś!
- Volvo V50, 2007 rok, 2.0d 136 KM, 114 211 km przebiegu
Dwulitrowy diesel o mocy 136 KM pochodzi z Francji i ma opinię niezniszczalnego. Przebieg niecałe 110 000 km, to jakby go dopiero dotarli. Do tego V50 to tak naprawdę Ford Focus II w lepszych szatach, więc koszty utrzymania na pewno nie przerażą nikogo.
Zadbane wnętrze, ładne felgi, drugi komplet na zimę i… cena prawie dziewiętnaście tysięcy złotych. W Polsce, po opłatach to auto będzie kosztowało jakieś 26-27 tysięcy złotych. Po wystawieniu go za 30k raczej nie spotka się taka oferta z zainteresowaniem. Kolejne auto do sprowadzenia do jazdy, ale nie na handel.
- Mazda Xedox 9, 2000 rok, 2.3 V6 211 KM, 98 600 km
Wielka, japońska, ultraluksusowa limuzyna to bardzo rzadki widok na naszych drogach. Dokładnie za taką samą kwotę, jak Volvo powyżej można stać się jej właścicielem. Oczywiście akcyza będzie wyższa, ale załóżmy, że za kwotę 30 tysięcy złotych Mazda Xedox 9 z minimalnym przebiegiem zaparkuje pod blokiem szczęśliwca. Dużo? Mało? Biorąc pod uwagę arcyciekawą wersję z silnikiem Millera – przeciętnie. Przebieg, stan na zdjęciach i pewność, że to auto już nie stanieje (o ile będzie utrzymane w należytym stanie) podpowiadają jednak jedno. Brać!
- Audi A4 B7, 2006 rok, 1.6 102 KM, 306 600 km
Audi A4 B7 to obecnie najchętniej kupowane auto w Polsce. Szybki rzut oka na otomoto i można łatwo wywnioskować, że ceny kształtują się w przedziale 15 – 30 tysięcy złotych. B7-ka to dobre auto. Dość nowoczesne, ale jeszcze trzema z czterech opon stoi w czasach, kiedy motoryzacja była bardziej przewidywalna. Oczywiście trzeba odrzucić 2.0 tdi na pompowtryskach i wszystkie benzyny poza 1.6 8v, 1.8 turbo i ewentualnie 3-litrówką, a to ogranicza swobodę wyboru, ale da się z tym jakoś żyć. Osobiście polecam 1.8 turbo 163 KM. Mocny, dający się jeszcze podciągnąć i przerobić na gaz silnik.
Tu jednak mamy do czynienia z NAJTAŃSZĄ w ogłoszeniach B7-ką, jaką udało mi się znaleźć. Podstawowy silnik świetnie nadaje się do gazu, ale zapewnia autu mizerne osiągi. Audi ma ponad 300 tysięcy nalotu i wypaloną uszczelkę pod głowicą. Przy okazji stare opony i kilka drobnostek do poprawienia. Cena? Około 11 tysięcy złotych, więc po sprowadzeniu mamy jakieś 16 tysięcy złotych wyjęte z portfela. Koszt naprawy, nowe opony, jakiś drobny lifting – pranie, odkurzanie. 18-20 tysięcy złotych jak nic. Bez cofnięcia przebiegu się nie uda zarobić.
Tę chwilę pozostawiam Tobie. Zastanów się zatem, jakie auta sprowadzają nasi handlarze, skoro to Audi A4 kosztuje aż tyle i jest najtańszą B7-ką na szwajcarskim portalu ogłoszeniowym w podstawowej wersji wyposażeniowej i silnikowej…
- Honda Accord, 2005 rok, 2.2 i-CDTi 140 KM, 164 000 km
Honda Accord nie schodzi z listy polskich bestsellerów. A w tej odsłonie to obecnie najczęściej poszukiwany Japończyk z Minato. 2.2 diesel to świetny silnik, który nie ma żadnych słabych stron. W dodatku z tym przebiegiem warto wziąć go w ciemno. Niecałe 19 tysięcy złotych do zapłacenia tam wydaje się sensowną ofertą.
Gdy jednak doliczymy opłaty (wyższe, bo 2,2 -litra), robi się już na tyle drogo, że nie warto kupować tego auta nawet dla siebie.
- Mazda CX-5, 2012 rok, 2.0 165 KM, 300 000 km
6-letnia Mazda CX-5 za 38 tysięcy złotych. Brzmi jak okazja? Podobne auto w Polsce to wydatek rzędu minimum 65 tysięcy złotych. Gdzie jest haczyk? Przebieg tej Mazdy to równe 300 tysięcy kilometrów.
Poznalibyście? No właśnie. Auto jeździło raptem 50 000 kilometrów rocznie. Dużo? Biorąc pod uwagę jakość dróg na zachodzie Europy – nie bardzo. Czy z tym przebiegiem sprzedałaby się w Polsce? Byłby problem. Z przebiegiem 180 000 – proszę bardzo.
Sprowadzenie takiego auta ma zatem sens, jeżeli przed pierwszą rejestracją w Polsce odpowiednio skoryguje się licznik. Wtedy zarobek może być znaczny…
Jako auto dla siebie, jazda Mazdą z takim przebiegiem to już loteria. Nie wiadomo co i w którym momencie się podda, ale biorąc pod uwagę bieżący serwis – jest szansa na kilkadziesiąt tysięcy w miarę przewidywalnej jazdy. Jednak lepiej wiedzieć, jaki przebieg został wcześniej nakręcony…
Podsumowując
W Szwajcarii można kupić pewne, dobrze utrzymane, nadające się do dalszej eksploatacji auto. Po jego zakupie należy pamiętać o opłacie cła (10% wartości, choć teoretycznie na auta wyprodukowane w UE cło nie obowiązuje – podkreślam teoretycznie, bo różnie to bywa – warunkiem jest dostarczenie świadectwa pochodzenia towaru EUR-1), vat (najlepiej zrobić to na granicy niemieckiej – 19 % wartości auta zamiast 23% u nas) i akcyzy ( do 2 litrów – 3,1%, powyżej 18,6% wartości auta).
Jeżeli nie jesteś jednak zawodowym handlarzem, który ma kontakty i skupuje kilkanaście aut na raz lub nie potrafisz zaryzykować kupując auto uszkodzone, nastaw się na jego wyższą cenę niż w Polsce.
W zamian? O wiele lepszy stan samochodów niż na naszym rodzimym rynku.
Adam Gieras