Motoryzacyjny segment B ma się po japońsku, czyli jako-tako. Co prawda takie modele jak Yaris, Polo czy Fabia jakoś sobie radzą, ale ludzie wolą produkt, który zwie się crossover mówiący nudnym hatchbackom game over. I wtedy wchodzi on, cały na biało – zupełnie nowy Suzuki Swift. Japończyk, który crossoverom się nie kłania.
Wypuszczając nowego Swifta Suzuki wykazało się sporą odwagą. W czasach, w których to SUV-y i crossovery robią sprzedaż, wprowadzenie do oferty zupełnie nowego i co tu dużo mówić do bólu klasycznego hatchbacka segmentu B może być przejawem naiwności. Kto to kupi? Według Suzuki, ktoś to kupi. A według mnie?
Nowego Swifta postawiłem obok nieco starszego Swifta. Najnowsza, 7 generacja obok 4 generacji. Dlaczego nie obok pierwszej? Takich Swiftów już nie ma w przyrodzie. Dlaczego nie obok szóstej? Bo nie byłoby widać różnicy. Z resztą… tej różnicy i tak praktycznie nie widać, pomimo 17 lat dzielących oba auta.
Co w karoserii?
Stylistyka? Ok, po białym widać, że jest nowszy. Ma obłe kształty, nieco kontrowersyjny wyraz pyska oraz totalnie nijaki tył. Czwórka także nie była królem lansu. Ot, typowe, małe, miejskie auto z Japonii. Kilkanaście lat temu oferowane jeszcze jako 3-drzwiowe, niepraktyczne, ale podszyte sportem. Dziś 3-drzwiowego auta nikt by nie kupił nawet, gdyby reklamowała je gwiazda kina.
A co w środku?
We wnętrzu starego (no dobra, starszego) Swifta jest jak we wnętrzu japońskiego auta z tamtych lat. Jest smutno, ciemno i plastikowo. Widać, że projektował je ktoś, kto nosi okulary i ma mało przyjaciół. Ale, jak ma mało przyjaciół, to nie ma czasu na pierdoły. I to po wnętrzu Swifta widać. Tutaj każdy przycisk ma swoją dobrze opisaną funkcję. Każdy przycisk jest idealnie rozmieszczony. Wszystko jest tam, gdzie być powinno.
Czy w nowym modelu coś się zmieniło? Niewiele. Ok, zgodnie z aktualnymi trendami nowe Suzuki dostało dotykowy system multimedialny oraz dwukolorową plastikową tapicerkę. Szaleństwo! Nowy Swift nie dostał natomiast elektrycznego ręcznego, wirtualnych zegarów czy przycisków do obsługi komputera pokładowego. Ten ostatni obsługuje się „dynksami” wystającymi z zegarów. Niczym w autach z lat 80-tych. Czad! I w tym szaleństwie także jest metoda! Wsiadasz do nowego Swifta i od razu wiesz, co gdzie jest. To trochę tak jak z klasycznym telefonem.
Czas zajrzeć pod maskę
A co pod maską? Silnik. Ha, zaskoczeni? Starszy Swift miał różne jednostki napędowe. Wolnossące, benzynowe i raczej proste niż skomplikowane. Był diesel, była odmiana z 4×4 i była nawet wersja Sport (taka, jak na zdjęciach) z motorem 1.6 lira oraz mocą 125 KM. Wszystkie ważyły zdecydowanie poniżej 1 tony i starały się jak mogły dawać przyjemność z jazdy. Skutek był różny, a o jakimkolwiek zacięciu sportowym można było mówić tylko w topowej odmianie Sport.
Nowy Swift nie jest sportowy. Nie ma wersji Sport. A jak ktoś twierdzi, że daje przyjemność z jazdy to… popukam się w czoło, ale… nowy Swift nie ma takich zapędów i mieć nie musi. Silniczek 1.2 R3 ma 83 KM oraz 111 Nm. Liche cyferki, ale takie cyferki muszą sobie radzić z autem ważącym nieco ponad 900 kg. Jeśli chodzi o sprint to nie jest to motoryzacyjny odpowiednik Ewy Swobody, ale autobus w mieście wyprzedzisz. Do prędkości autostradowej też się rozpędzisz. Brakuje tylko 6 biegu, żeby przy 143 km/h było ciut ciszej w kabinie. Ale… niewielki i niezbyt mocny silniczek wyposażony w technologię miękkiej hybrydy ma jedną niepodważalną zaletę – nic nie pali! Mocno eksploatowane w Warszawie auto zużyło 5,5 l/100 km. Mniej eksploatowane poza Warszawą – 4,6 l/100 km. Rekordziści robią wynik z trójką z przodu w mieszanym. I wiesz co? Ja naprawdę w to wierzę!
Nowy czy stary?
Tak samo wierzę, że nowy Swift zyska grono odbiorców. To nie jest auto, które odkrywa koło na nowo. To nie jest przełomowy model dla Suzuki. W nowym Swifcie nie ma nic odkrywczego. On cię niczym nie zaskoczy, ale w tym tkwi jego siła. Wiesz, co kupujesz. Znasz to dobrze i dobrze się z tym czujesz. Brak rewolucji? Ze Swiftem jest trochę jak z iPhonem. Przesiadasz się z 14 na 15 i… ? Różnicy praktycznie nie czujesz, nie widzisz, ale wiesz, że masz coś lepszego, nowszego i zarazem sprawdzonego!
Paweł Kaczor