Samochody elektryczne są dziś czymś oczywistym. Widok elektryka na naszych drogach nikogo już nie dziwi. Jednak 12 lat temu, gdy Nissan zaprezentował pierwszą odsłonę Leafa, samochód na prąd budził olbrzymią ciekawość oraz skojarzenia z czymś futurystycznym, co dopiero miało nadejść. Spotkanie dwóch generacji Nissana Leafa pokazuje nie tylko, jak zmieniło się to auto, ale także jak ewoluował cały elektryczny świat czterech kółek.
W 2010 roku wszyscy cieszyliśmy się silnikami diesla. Fani mocniejszych wrażeń mogli przebierać w autach z mocarnymi silnikami V6 i V8, a Volkswagen produkował szóstą już generację jakże popularnego Golfa. Samochody elektryczne? To miała być pieśń przyszłości. Niewiele osób się nimi interesowało i niewiele marek je oferowało. Jak się jednak okazało, ta sielankowa atmosfera była zgubna. W ostatnich latach, coraz ostrzejsze normy oraz dbałość o środowisko sprawiły, że motoryzacja napędzana prądem znacznie przyspieszyła. Zaskoczenie? Nie dla Nissana, który właśnie w 2010 roku pokazał swojego elektryka dla ludu.
Zaskakująco… zwyczajny
12 lat temu, debiut Leafa był dużym wydarzeniem. Niespełna rok po premierze, elektryczny Nissan został ogłoszony Samochodem Roku. Z pewnością była to nagroda za odwagę i innowacyjność Japończyków, ale trudno jest nie odnieść wrażenia, że nie mały wpływ na wynik miało ekologiczne lobby. Tak czy inaczej miejski Nissan napędzany elektronami zdobył szereg nagród i wprowadził elektryczną motoryzację pod strzechy.
Stylistycznie auto prezentuje się nad wyraz zwyczajnie. Ot, typowy kompakt z mocno obłymi liniami. Niezbyt pociągający, ale także nie odrzucający. Ciężko jest się w nim zakochać. Wyłupiaste przednie reflektory oraz pionowe tylne lampy nie są designerską ucztą dla oczu, ale nadają autu nieco charakteru.
Równie zwyczajnie jest we wnętrzu. Co prawda cyfrowe zegary nie były czymś oczywistym w 2010 roku, a drążek skrzyni biegów przypominający mydelniczkę budził uśmiech, to jednak cała reszta jest dość konwencjonalna. Samochód nadal ma okrągłą kierownicę, standardowy panel klimatyzacji oraz dwa pedały. Fotele okazują się wygodne, a ponad 300-litrowy bagażnik pomieści niemałe zakupy. Ot, typowe auto. Jednak cała magia ukryta była w układzie napędowym.
Elektryczna rewolucja
Pierwszy Nissan Leaf napędzany jest silnikiem elektrycznym o mocy 109 KM oraz maksymalnym momencie obrotowym wynoszącym około 250 Nm. Napęd przekazywany jest na koła przedniej osi, a cała energia magazynowana jest w akumulatorach o pojemności 24 kWh. Dziś, takie wartości na nikim nie robią wrażenia. Nawet najmniejsze i najtańsze samochody elektryczne mają bardziej pojemne akumulatory. Jednak ponad 12 lat temu motoryzacja zasilania elektronami dopiero rozpoczynała swoją wspinaczkę na szczyt.
109-konny Leaf rozpędzał się do 100 km/h w około 11 sekund. Wrażenie robiła elastyczność silnika oraz żwawe nabieranie prędkości w przedziale 20-70 km/h. Brak zwłoki w reakcji na gaz zaskakiwał. Pomimo tego, że osiągi nie były nadzwyczajne, jazda w mieście okazywała się nie tylko komfortowa, ale w razie potrzeby wystarczająco dynamiczna. Oddzielną i zdecydowanie ważniejszą kwestią był zasięg.
24-kWh akumulator powinien zapewnić 150 km jazdy bez ładowania. W wersji po liftingu, w której dopracowano układ napędowy oraz odchudzono całe auto o 80 kg, wyżej wymieniony dystans zwiększył się do około 200 km. Tak przynajmniej mówiła teoria. Praktyka okazywała się mniej optymistyczna. Od deklarowanego zasięgu należało odjąć 30-50 km, a Leaf jakikolwiek sens miał tylko w mieście. Samochód totalnie nie nadawał się do jazdy z wyższymi prędkościami. Co prawda, prędkość maksymalna wynosiła ponad 140 km/h, ale podczas poruszania się blisko limitu, zasięg kurczył się w mgnieniu oka.
Nissan Leaf MK1 nie był autem idealnym. Ale jedno trzeba mu przyznać – znacznie przyczynił się do wprowadzenia elektrycznej motoryzacji pod strzechy.
Idzie nowe
W 2017 roku Japończycy pokazali drugą generację Leafa. Biorąc pod uwagę doświadczenie zebrane przy tworzeniu pierwszego ”liścia”, mogłoby się wydawać, że stworzenie bardziej dopracowanego i po prostu lepszego następcy jest dziecinnie prostym zadaniem. Jednak 5 lat temu nowy Leaf nie był już niemalże sam na rynku. Konkurencja obudziła się z ”elektrycznego” letargu i zaczęła mocno naciskać na Nissana.
Nowy Leaf wydoroślał. Stylistyka auta stała się bardziej wyrazista i zdecydowanie mniej nijaka od poprzednika. Samochód porzucił obłe i mdłe (dosłownie) kształty na rzecz kątów prostych i ostrych załamań. Nowy Leaf nie przykuwa przesadnej uwagi. Nie chce się narzucać. Jest typowym kompaktem. Elektrycznym kompaktem.
W przeciwieństwie do nadwozia, wnętrze nie przeszło burzliwej metamorfozy. Okrągły wybierak skrzyni biegów w dalszym ciągu budzi uśmiech, a wbudowany system multimedialny nadal wyświetla całą masę mniej lub bardziej potrzebnych informacji. Zmieniono to, co niezbędne. Wyzbyto się wyświetlacza na podszybiu. W jego miejsce wprowadzono cyfrowo-analogowe zegary, które przede wszystkim są czytelne.
Strona praktyczna? Auto w dalszym ciągu jest wygodne. Wygodnie się do niego wsiada, a fotele jak i kanapa są miękkie. Ot, takie, jakie być powinny. Zauważalnie urósł bagażnik. Ponad 500 litrów pojemności to nie tylko wynik o ponad 100 litrów lepszy od poprzednika, ale także jeden z lepszych wyników w klasie. Jednak to, co najważniejsze zmieniło się w układzie napędowym.
Lepsze osiągi, większy zasięg
Nowy Leaf, po raz pierwszy w historii oferowany jest w dwóch wersjach. Pierwsza posiada 39-kWh akumulator oraz silnik o mocy 150 KM. Druga pomieści 59 kWh w akumulatorze oraz może pochwalić się mocą 217 KM. Wyraźnie widać postęp, jaki dokonał się w przypadku samochodów na prąd.
Widoczny na zdjęciach egzemplarz, to mocniejsza odmiana z bardziej pojemną baterią. Zaskoczenie numer jeden? Auto osiąga ”setkę” w 6,9 sekundy. Zaskoczenie numer dwa? Deklarowany zasięg wynoszący około 385 km faktycznie jest osiągalny.
Możecie mówić, co chcecie, ale Nissan Leaf nie wygląda na sprintera. To nie jest auto sportowe. Jednak wspomniane wcześniej osiągi zawstydzają wiele innych, spalinowych samochodów. Reakcja na ruchy pedału gazu jest natychmiastowa. Trzeba tylko trafić na przyczepne podłoże, aby żwawo wystartować przed siebie. Poprzednik ochoczo przyspieszał do prędkości miejskich. Nowe wydanie ochoczo przyspiesza do prędkości w mieście niedopuszczalnych.
Kolejną istotną rzeczą jest zasięg. 385 km na jednym ładowaniu? Jak już wspomniałem, jest to wynik jak najbardziej osiągalny. Jednak, aby pokonać taki dystans, trzeba się nieco postarać. Leaf nie lubi jazdy drogami szybkiego ruchu. Tzn. nie ma problemu z osiągnięciem prędkości 140 km/h, ale taka jazda ma negatywny wpływ na zasięg. Miasto oraz mozolne pokonywanie kolejnych kilometrów. Tutaj elektryk Nissana (i nie tylko Nissana) czuje się najlepiej. W takich okolicznościach idealnie sprawdza się także funkcja e-pedal. Cóż to takiego? Zaawansowany system rekuperacji, który pozwala na dokładne dozowanie wytracania prędkości bez użycia pedału hamulca. Brzmi skomplikowanie? Najważniejsze, że świetnie działa i bardzo łatwo można się do tego przyzwyczaić.
Elektryk kiedyś i dziś
Jeszcze kilkanaście czy nawet kilka lat temu, samochody elektryczne były pieśnią przyszłości. Czymś, co nieśmiało wkraczało na rynek, ale ich zmasowany atak wydawał się być odległą przyszłością. Teraz, auta na prąd są już rzeczywistością. Widok zielonej tablicy rejestracyjnej nikogo nie dziwi, a elektryczne Porsche nie wywołuje wytrzeszczu oczu.
Nissan Leaf? To auto przeszło dużą metamorfozę. Zmieniło się na lepsze. Zdecydowanie bardziej przyjazne w codziennym użytkowaniu. Po prostu współczesne. Poprzednik przecierał szlaki. Nieśmiało pokazywał ludziom, jak wygląda i jak wyglądać będzie elektryczna motoryzacja. Następca także wprowadzana elektromobilność pod strzechy. Jednak nie jest już sam. Napędzane elektronami, samochody popularnych marek wyrastają niczym grzyby po deszczu sprawiając, że tworzenie kolejnej generacji Leafa nie będzie już przysłowiową kaszką z mleczkiem.
Paweł Kaczor