Gdybym przesadził z sake, zapadł w zimowy sen, przegapił info o zupełnie nowym Renault Megane E-Tech i zobaczył właśnie to auto na ulicy, to pomyślałbym, że… wcale nie jest o snem. To, co Francuzi zrobili z tym kompaktem, to ja nie wiem. To jest Megane? Nieeeee. To jest Megane! – powiedział Daniel i podjechał swoim granatowym coupe pierwszej generacji…
Żyjemy w czasach, w których motoryzacja chyba już niczym nas nie zaskoczy. SUV Ferrari? No jest. Elektryk od Porsche? A co w tym dziwnego? C63 AMG z R4 pod maską? Tak, a kto pyta? Takich pytań jest wiele, a każde kolejne zaskoczenie przestaje być zaskoczeniem. Czy kogoś więc zaskakuje zupełnie nowe Megane? Skoro nawet Mustang może być elektryczny…
Megane – metamorfoza kompletna
Nie bez kozery obok nowego francuskiego tworu postawiłem starą Megankę, do której pałam wręcz miłością. Wybaczcie tę odrobinę prywaty, ale moim pierwszym autem było właśnie takie Megane mk. I, ale w nadwoziu cabrio. Podczas, gdy szkolni koledzy jeździli Golfami albo Civikami rodziców, ja z lepszym bądź gorszym skutkiem rwałem koleżanki z klasy na brak dachu nad głową. To były czasy. Teraz nie ma czasów. Za starą Megane Coupe dziś nikt się nie obejrzy. Co innego za nową! Nowe, elektryczne Renault nie wygląda jak elektryczne Renault, a tym bardziej nie wygląda jak Megane. To prawdziwa rewolucja, a zestawienie obok siebie pierwszej i najnowszej odsłony tego modelu jasno pokazuje, że oba auta nie mają ze sobą nic wspólnego. Obok siebie wyglądają niczym Young Leosia i Zenek Martyniuk. Niby coś tam ich łączy, ale dzieli praktycznie wszystko…
Pamiętacie jeszcze, że na wstępie wspomniałem coś o nadmiarze sake i śnie zimowym? Gdyby ktoś wsadził mnie do wnętrza nowej Megane, to niezależnie od stanu (upojenia) nie miałbym zielonego pojęcia, że siedzę w Renault. Ok, postęp technologiczny, zmieniający się świat itp. robią swoje, ale to, co widać w kabinie nowego francuskiego elektryka nie jest ewolucją na miarę nowego ładu 2.0. To prawdziwa rewolucja niczym przejście z Nokii 3210 na iPhone 11. No ok, na iPhone X. Wirtualne zegary, kanciasta kierownica, system multimedialny oparty na Androidzie, ze sklepem Play włącznie… To samochód z funkcjami smartfona czy smartfon z funkcją jeżdżenia?
Klasyka vs. futuryzm
Po zajęciu miejsca we wnętrzu starej Megane czuje się jak… w sumie to nie wiem jak. Ot, auto. Ma zegary, dźwigienki do kierunkowskazów i wycieraczek. Ma też cyfrowy zegarek i pokrętła do klimy i nawiewów. Oj, nie wygląda to nowocześnie. Ale czy to komuś przeszkadza? W skali użytkowości, czy też praktyczności jest to absolutny top. Aby zmienić klimatyzację przekręcamy pokrętło i cyk, gotowe. Aby wpisać cel w nawigacji musimy… przypiąć smartfona do szyby i odpalić w nim mapy. Tak się kiedyś żyło, tak się kiedyś jeździło. Nie to, co teraz. Samochód jest smartfonem. Ma wszystko. Nawet ten artykuł na przeczytasz na wyświetlaczu nowego elektrycznego Megane. Oprócz tego sprawdzisz także pogodę, zerkniesz na informacje z Ukrainy oraz sprawdzisz, czy Kozidrak znów nie jechała na podwójnym gazie…
A propos jazdy. Kiedyś elektryki mocno mnie zaskakiwały. Muskałem gaz i odlatywałem, jak po wspomnianym sake. Nie ważne czy samochód miał 100 KM czy 500 KM elektryk zawsze wyrywał do przodu i szedł niczym kuna w rabarbar. Ale wiecie co? Teraz już trochę człowiek do tego przywykł, albo producenci też nieco złagodzili działanie pedału gazu. Pomimo 220 KM mocy i 300 Nm nowe Megane nie reaguje na każde dotknięcie pedału gazu niczym wiewiórka, której ktoś przed chwilą zabrał żołędzia. Nie reaguje agresją. Jest wyważone i spokojne. Takie powiedziałbym normalne. Jeździ jak samochód spalinowy z automatem. Jak typowy kompakt jaki znamy. Tylko wygląda zupełnie inaczej, ma zupełnie inne wnętrze, no i żywi się nie benzyną, ale elektronami. Cóż, takie czasy…
Kiedyś to było!
A jak jest ze starym Megane? W topowej wersji z sinikiem 2.0 16V o mocy 143 KM czuć moc. Moc lat dwutysięcznych. Auto jest żwawe, warczy, harczy i czasami zostawi za sobą mały, błękitny obłok. Ma klimat. Daje znać, że żyje. Nie odjeżdża bezszelestnie i nie reaguje na pedał gazu niczym na wciśnięcie strzałki w górę w grze komputerowej. Jest benzynowe, szczere, takie, jakie znamy. Ale czy lepsze od zupełnie nowego, współczesnego wcielenia?
To, że musimy się zmierzyć z elektryczną motoryzacją nie jest nowością. Elektryki coraz odważniej wyważają drzwi. Stają się codziennością. Kiedyś były wytykane palcami. Dziś nikt nie zwraca na nie uwagi. Nawet taksówkarze zrozumieli, że autem z zieloną tablicą po buspasie nie jedzie cwaniak z Garwolina. Do tej całej nowej normalności starają się dopasować również motoryzacyjni producenci.
Nowe, elektryczne Megane jest inne od poprzedników. Bardzo inne. Zarazem jest… bardzo normalne. Normalne w codziennym użytkowaniu. Rewolucja stylistyczna jest olbrzymia. Rewolucja mechaniczna także. Ale gdy już ochłoniesz i całe sake z Ciebie zejdzie uświadomisz sobie, że nowe Megane jeździ… zwyczajnie. Nie taki diabeł straszy jak go malują? Owszem, nie taki… Mnie zastanawia jednak coś innego. Czy pierwsza Megane w nadwoziu coupe to już youngtimer z szansą na klasyka? Czy jednak trzeba wypić dużo sake, aby odpowiedzieć na te pytania twierdząco?
Paweł Kaczor
Komentarze 2