Site icon Motopodprad.pl

Trochę Kalifornii w Słowenii – test VW California Beach

Volkswagen California Beach 26

Volkswagen California Beach 26

Nie jestem dobry w kategorii samochody dostawcze, ale jest wśród nich odmiana, która łapie mnie za serce. Chodzi o wersje kamperowe lub mniej zaawansowane kamperbusy. Jednym z tej drugiej grupy jest Volkswagen California zbudowany na podstawie legendarnego Transportera. Właśnie taki model w wersji Beach postanowiłem wziąć na kilka dni nad wybrzeże.

By utrudnić zadanie, a raczej nie zamarznąć w październikowy weekend, było to wybrzeże Słowenii, a nie Bałtyku. Tak więc przedłużony weekend rozpoczął się w środę pod warszawskim salonem Volkswagena, a zakończył w tym samym miejscu 5 dni później. Po drodze jednak samochód spotkał masę przygód i pokonał ponad 2500 kilometrów, więc czas to wszystko przedstawić – tym razem w formie dziennika podróży!

Dzień 1

Na pierwszy rzut oka Volkswagen California Beach to zwykły transportowy bus niemieckiej marki z 3-metrowym rozstawem osi. Proste bryłowe nadwozie w dwukolorowym malowaniu (połączenie srebrnego i granatu) nawet wyróżnia się na ulicy, o ile to możliwe w kontekście samochodu dostawczego.

Auto charakteryzuje też duża ilość szyb i przeszklonych powierzchni, przez które widać aż 7 miejsc w środku. Tak naprawdę, California to zwykły osobowy Transporter, który na co dzień może śmiało służyć do przewożenia większej liczby osób.

Ma jednak kilka cech szczególnych, o których opowiem później, ponieważ dzień pierwszy głównie polegał na jeździe i pokonaniu jak najdłuższej trasy. W tym miejscu warto docenić fotel kierowcy (obracany o 180 stopni), który był bardzo wygodny, posiadał 2 podłokietniki i mimo braku hydraulicznej amortyzacji wydawał się bardzo elastyczny oraz genialnie wybierający nierówności.

Darmowe Sprawdzenie VIN

Sprawdź wypadkową przeszłość pojazdu

Dodając do tego dwulitrowy motor wysokoprężny o mocy 199 KM jazda Californią była bardzo przyjemna, a przy tym ekonomiczna. Maksymalny moment obrotowy równy 450 NM zapewnia dobrą dynamikę, również na autostradzie (v-max 194 km/h). Kwestia spalania? Średnio 8-9 litrów, więc nieźle, bo producent podaje 9,7.

Dzień 2

Po całonocnej podróży dojechaliśmy do pierwszego przystanku naszej wycieczki. Było nim słoweńskie jezioro Bled na północy tego kraju. Małe uzdrowiskowe miasteczko poza sezonem zachęca do odwiedzin pięknym, zielonkawym kolorem swojego akwenu wodnego. Atrakcja ta otoczona górami w październikowym słońcu wyglądała naprawdę pięknie, a uroku dodaje jej mała wyspa na środku jeziora ze znanym z pocztówek kościołem.

Wracając jednak do samochodu, tego dnia nadszedł też czas na sprawdzenie przeznaczenia Californii, czyli tak naprawdę pojazdu do spania. Volkswagen oferuje w tym celu 4 miejsca. Dwa z nich klasycznie mogą pojawić się po złożeniu tylnych siedzeń (nawet w bagażniku jest specjalna półka, by równego miejsca było więcej). Podróżując jednak w parze postanowiliśmy wykorzystać to bardziej bajeranckie miejsce, czyli dwuosobowy materac o grubości około 8 centymetrów na dachu auta. Pragnę wszystkich uspokoić, że konstrukcja spokojnie wytrzyma wagę dwójki dorosłych, a nad głowami chroni je dobrej jakości nieprzemakalny namiot (sprawdzony, bo nocą akurat dość mocno padało). Mimo wszystko jest to jednak tylko materiał (z trzema otwieranymi okienkami), więc trzeba pamiętać o temperaturze panującej na zewnątrz.

Na ten problem odpowiada jednak zainstalowane w aucie Webasto, które korzysta z paliwa, więc nie ma problemu z rozładowywaniem akumulatorów. Działa ono dość mocno, ale zdecydowanie ogrzewa mocniej parter niż piętro tego domu na kołach. Ma oczywiście funkcję czasowego włącznika lub zdalnego odpalania z kluczyka, więc można dopasować jego działanie do własnych potrzeb.

Uzupełnieniem wyposażenia łóżka na dachu jest kilka ledowych lampek oraz wejście na gniazdo zapalniczki, by choćby naładować telefon. O prywatność w aucie dba za to szereg rolet w oknach oraz dodatkowe fabryczne zasłony, które można rozwiesić w łatwy sposób (magesy) na przednich szybach.

Dzień 3

Kolejny dzień rozpoczął się na kempingu w otoczeniu gór, który powoli zamykał już sezon. Mroźne powietrzne dość szybko rozbudziło nas, by wyruszyć w dalszą drogę. Tym razem czekało nas sporo górskich ścieżek wzdłuż Doliny Soczy, czyli lazurowej rzeki z przepięknymi wąwozami. W międzyczasie udało się też zobaczyć się jeden z największych wodospadów Słowenii. Celem tego dnia było jednak wybrzeże.

Wymagało to jednak przejechania górskich i krętych dróg pełnych stromych podjazdów. Trzeba przyznać, że VW California poradził sobie z nimi świetnie, ponieważ jego układ kierowniczy jest bardzo precyzyjny, a zawieszenie spokojnie wybiera wszystkie nierówności pozostawiając auto równocześnie komfortowym wozidłem. Fakt, może czasem za bardzo buja i samochód przechyla się na boki, ale dzięki temu jest naprawdę wygodnie.

Martwicie się o pewność prowadzenia? Pragnę was uspokoić, ponieważ samochód posiadał napęd 4motion, dzięki czemu żaden zakręt nie robił na nim wrażenia i nie sprawiał problemu. Co ważne, podobnie było na wilgotnym podłożu kempingów lub na bardziej dzikich, leśnych parkingach.

Istotnym plusem tego kamperbusa jest jego rozmiar. Przepisy traktują go jak zwykłe auto osobowe, więc bez problemu wjedziecie nim do centrów miast i dojedziecie na ciasne parkingi (czujniki parkowania i kamera cofania na pewno to ułatwią). To zaplusowało choćby podczas kolacji w Trieście. Czemu akurat we Włoszech? Po pierwsze to najkrótsza droga z północy Słowenii na wybrzeże (miejscowości Koper, Piran), a po drugie jedzenie w tej pojugosławiańskiej krainie nie należy od najlepszych.

Dzień 4

Całkowita zmiana położenia zaowocowała poprawą pogody (piękne Słońce i prawie 20 stopni) oraz dotarciem do głównego celu podróży, czyli plaży. Mimo, że słoweńskie wybrzeże trochę nas rozczarowało, ponieważ betonowe plaże, to nie do końca klimat wymarzanych wakacji to mają też swój urok. Poza tym jadąc tam w październiku nie nastawialiśmy się na kąpiel, chociaż w wodzie pojawili się tacy śmiałkowie.

Dobra pogoda pozwoliła wykorzystać też wyposażenie dodatkowe Californii. Mimo, że nasz egzemplarz nie miał wysuwanej markizy, to dwa krzesła (schowane w klapie bagażnika) oraz stolik (schowany w przesuwnych drzwiach z automatycznym domykaniem) przydały się idealnie. Dodam, że ze stolika korzystaliśmy non stop w kabinie pasażerskiej, gdzie przez zostawienia jednego fotela w Polsce, stworzył nam się niezły salon niczym w mieszkaniu.

Co ciekawe, nawet z prądem, ale standardowe gniazdko 230 V działa jedynie wówczas, gdy kablem (był w zestawie) podłączycie je do zewnętrznego źródła prądu. Na szczęście w aucie sporo jest gniazd 12 V oraz portów USB.

Po śniadaniu i małym pikniku czas było ruszyć dalej, czyli do stolicy Słowenii. Ljublana to niewielkie miasto znane z głównego kanału przepływającego przez Stare Miasto oraz sławnych trzech mostów. Poza tym to zwykła, dwustutysięczna miejscowość z zamkiem i kilkoma ciekawymi kościołami. Nas zaskoczyło jednak coś innego – były to bobry, które widzieliśmy na brzegu kanału w środku miasta.

Dzień 5

Mówi się, że powroty są najgorsze i prawda, że duża ilość kilometrów w ciągu nieprzerwalnej podróży męczy niemiłosiernie. By tego uniknąć, wycieczka Volkswagenem zatrzymała się przy sławnym morzu Węgier czyli nad jeziorem Balaton. Krótka przerwa pomogła odzwyczaić się od monotematycznego widoku autostrady i niekończącej się drogi. Jak to mówią – bus musi latać – więc pauza nie trwała za długo i droga do Polski zajęła jeszcze dalsze kilka godzin.

Ułatwiała ją na pewno automatyczna skrzynia biegów zamontowana w Volkswagenie California. Siedmiobiegowe DSG mocno wyręczało kierowcę, a aktywny tempomat już całkiem sprawiał, że mogły odpocząć mi nogi. VW nie był oczywiście samochodem autonomicznym, ale znacznie poprawiał jakość podróży i jej bezpieczeństwo dzięki szeregowi asystentów.

Niestety do samej przekładni mam pewną uwagę. To niuans, ale przy ruszaniu California potrafi szarpnąć i ruszyć do przodu z kopyta ciut później niż wciśniemy nogą gaz. Wymaga to pewnego przyzwyczajenia i skupienia, bo szkoda później zbierać rzeczy z ziemi w kabinie pasażerskiej.

Podsumowanie

Jako, że nigdy nie byłem na wycieczce kamperem, a pod namiotem spałem raz na jakiejś pielgrzymce i to przez jedną noc dlatego też test VW Californii Beach był dla mnie sporą przygodą. Samo pakowanie zmieniło już obraz wakacji, a bagażnik wcale w Californii nie jest duży. Dodając do tego utrudnione korzystanie z łazienek i WC na kempingach oraz brak kuchni na wyciągnięcie ręki, taka podroż uczy niezłego planowania i innego życia na wakacjach.

Mimo wszystkich trudów, po wycieczce pozostaje trochę niedosyt, bo nie poznałem w pełni kempingowego życia, ale do dyspozycji niemiecki producent ma jeszcze inne wersje Californii (choćby wersja Ocean z kuchenką) lub już prawie pełnego kampera na kanwie Craftera – Grand Californię, więc kto wie co przyniesie przyszłość. Podsumowując, wyjazd przerobionym Transporterem wspominam bardzo udanie i to naprawdę świetny sposób podróżowania – zwłaszcza dla pary.

Szkoda tylko, że obarczony wysoką ceną, bo czternastostronicowy wydruk z konfiguratora (aż tyle dodatkowego wyposażenia) opiewa na cenę aż 265 tysięcy złotych netto. Końcowa kwota na fakturze to ponad 325 tysięcy złotych. Dość sporo jak na wakacyjny wydatek – nawet liczony raz na kilka lat.

Konrad Stopa

Wygląd:[usr 7]
Wnętrze:[usr 8]
Silnik:[usr 8]
Skrzynia:[usr 6]
Przyspieszenie:[usr 6]
Jazda:[usr 7]
Zawieszenie:[usr 7]
Komfort:[usr 9]
Wyposażenie:[usr 9]
Cena/jakość:[usr 5]
Ogółem:[usr 7.2 text=”false” img=”06_red.png”] (72/100)

PS. Mimo tej ceny na taką formę podróżowania się zajawiłem, więc liczcie na więcej takich niestandardowych testów.

Dane techniczne

Silnik: R4, turbodiesel
Pojemność: 1968 cm³
Moc: 199 KM przy 3800 obr/min
Maksymalny moment obrotowy: 450 Nm od 1400 obr/min
Skrzynia biegów: automatyczna 7b
Napęd: AWD
V-max: 194 km/h
Zbiornik paliwa: 80 l
Cena: ok. 325 tysięcy złotych

Exit mobile version