Tani luksus ma wielu miłośników, a to najlepsze propozycje wypasionych samochodów za małe pieniądze.
Jeśli traktujecie motoryzację chociaż trochę emocjonalnie, na pewno mieliście kiedyś taki 'kryzys’. To przychodzi nagle i niespodziewanie. Pewnego dnia patrzysz na swojego kompakta w dieslu i masz uczucie, że marnujesz życie na jazdę czymś takim. Mimowolnie, że niby z ciekawości, instalujesz na smartfonie apkę OTOMOTO czy OLX i wieczorami przeglądasz oferty. Okazuje się, że w cenie nudnego i przewidywalnego samochodu, jakich mijasz codziennie setki, można mieć coś fajnego. Dlaczego by nie podarować sobie odrobiny luksusu?
Postanowiłem poszukać samochodów, które kiedyś były dostępne dla nielicznych, a dziś można je mieć w cenie przeciętnego auta używanego. Kryteria są proste – auto musi być duże, wygodne, mieć w miarę mocny silnik i jak najlepsze wyposażenie. Punkty bonusowe przyznaję za wytworne skóry, drewniane wstawki (lub tanie podróbki, nieważne!), chromy i detale. Ma wyglądać tak, żeby sąsiad strzygł wąsami z zazdrości. Zestawienie zacznę od aut moim zdaniem najmniej ciekawych, by w trakcie podnosić poprzeczkę.
10. Opel Omega
Za Oplem przemawia to, że jest naprawdę bardzo tani. Moim zdaniem aż za bardzo patrząc na to, co oferuje. To w końcu sedan lub kombi o długości prawie 4,9 m, a więc w środku jest naprawdę przestronnie. W bogatych wersjach Omega potrafiła mieć pełną skórę i elektrykę. To model, który łączy dwie ery Opla – przaśne i mocno konserwatywne kształty Opli z lat 90. z elementami charakterystycznymi dla Vectry C lub Astry H. Wygląda to tak jakby po roku 2000 Opel wiedział, że Omegi nie ma po co kisić w gamie, więc małym kosztem unowocześnił jej wnętrze byle jak. Fajnie to widać w tym egzemplarzu – deskę rozdzielczą podobną kształtem jeszcze do starego Senatora, ale konsola środkowa jest już przeklejona z Astry H. Okropieństwo. Ten samochód jest też dowodem, że schyłkowa Omega może mieć wypas i ponad 200 koni, a i tak trzeba dać za nią mniej niż dycha. Tylny napęd gratis. Rdza też gratis.
Ciekawostka z rynku USA. Tam Omega była sprzedawana jako Cadillac Catera. Tylko z 3.0 V6 plus automat i tylko w full opcji. Dziwnie to wygląda.
9. Hyundai Sonata
Sonata to typowy przedstawiciel czasów, gdy Koreańczycy jeszcze nie zbudowali sobie marki, ale już chcieli konkurować z europejskimi tuzami. Z tego powodu próbowali produkować także limuzyny, niektóre z nich wyjątkowo okropne (Kia Opirus masakra). Fajny był Deawoo Chairman, ale ten już w ogóle nie występuje w naturze. Wziąłem więc do zestawienia Sonatę z początku XXI w. Sedan, dosyć duży i wygląda podobnie zupełnie do wszystkiego, czyli typowy 'koreańczyk’ tamtego okresu. Widać jak bardzo wnętrze jest lepiej narysowane niż w powyższej Omedze z podobnego rocznika. Oczywiście jest zwyczajna, czarna skóra, ale konsola środkowa ma już ozdobny plastik a la amelinum i ekran dotykowy. Jest klima automatyczna, 8 airbagów, navi i tempomat. Mimo to głównym powodem zazdrości będzie pomruk 3.3-litrowej V6. Prestiż poziom milion w porównaniu z plebejskim TDI.
8. Peugeot 607
W tym miejscu osobiście preferowałbym Citroena C6, ale będzie Peugeot. Powód jest prosty – to zestawienie tanich limuzyn, a 607 bije w tym względzie C-szóstkę na głowę. Oba te samochody dzielą niektóre podzespoły i oba reprezentują schyłek francuskiej reprezentacji segmentu E. Peugeot 607 ma taką cechę, że nikt tego nie szuka, nikt tego nie chce kupować i nie znam nikogo, kto by się takim autem jarał. Mam na myśli taką fascynację jaką rzesza Polaków ma do równolatka 607 – BMW E60. Umieściłem to auto wyżej niż Omegę czy Sonatę, bo może mieć drewnopodobne wstawki w środku i jasne skóry. Jak wiemy to ważne cechy w kwestii poczucia luksusu. Peugeot 607 nie jest ani bezawaryjny, ani szczególnie trwały. Właściwie nie ma powodu, żeby chcieć go kupić. Podobać może się chyba tylko tym, którzy nie mają oczu. Moim zdaniem wygląda jak limuzyna zrobiona na zbyt małym podwoziu, a przez to ma zbyt mały rozstaw osi i zbyt duże zwisy. Pod maską zazwyczaj diesel 2.0, 2.2 lub 2.7 HDi. Zdarzają się też 3-litrowe V6. Najważniejsze jest to, że można mieć takie cacko za 5 tys. zł!
7. Mazda Xedos 9
Aby zawojować amerykański rynek Japończycy tworzyli 30 lat temu luksusowe submarki. Toyota miała Lexusa, Honda Acurę, a Nissan Infiniti. Mazda nie zdążyła do końca pójść tą ścieżką. W przygotowaniu była już marka Amati, ale ostatecznie nigdy nie wystartowała. Wypracowano kompromis w postaci linii modeli Xedos i właśnie o Mazdzie Xedos 9 chciałbym tutaj opowiedzieć. Oferował wszystko, co Mazda miała najlepszego do zaproponowania. Brak takiej renomy jak Lexus czy Acura owocuje tym, że dziś nie ma zbyt wiele Xedosów. Mało kto zna, jeszcze mniej osób je ceni. Mimo to wcale nie są one wiele gorsze niż Toyoty czy Nissany z tamtych lat. To prawda, że Mazda miała dziwne silniki – same V6. Klasyczne mają pojemności 2.0 lub 2.5, ale jest coś jeszcze – 2,3 litra V6 pracujące w cyklu Millera. Co to jest i w czym to jest lepsze? To może innym razem. W każdym razie silnik ten miał 211 KM i czynił tego dużego sedana całkiem żwawym. Jak zwykle do zakupu zniechęca głównie korozja i mała podaż rynkowa. Obecnie jest tylko kilka Xedosów 9 na sprzedaż w PL. Najdroższy z nich kosztuje mniej niż 10 tys. zł.
6. Chrysler 300M
Mieliśmy już luksus z Korei, Francji czy Japonii to teraz czas na USA. Marka Chrysler jest za oceanem uznawana za plebejską, jak Ford czy Chevrolet. Tymczasem u nas taki przedstawiciel klasy średniej-wyższej jak 300M to niemal luksusowy krążownik. Robi wrażenie wyglądem w nurcie cab-forward. Ten samochód aż kipi klimatem i czuć to też w środku. Tylko Amerykanie robią tak obszerne i gruboskórne fotele jak tutaj. Są też obowiązkowe panele z plastikowego drewna i wszystko jest zrobione tak trochę w stylu retro. Bez przypału można zapodać chromowane felgi i poprosić o małą tablicę rejestracyjną w wydziale komunikacji. Potem będziesz mógł się luksusowo toczyć po osiedlu z pomrukiem 3.5 V6. To typowy amerykaniec, więc nie jest szybki, ale za to dużo pali. Często gęsto egzemplarze w ogłoszeniach mają już pozakładane LPG. Tak czy inaczej najtańsze 300M to koszt 3 tys. zł, a najdroższy obecnie stoi za 13 900. Jeśli lubisz ten styl, brać nie gadać.
5. Rover 75
Jeremy Clarkson nabijał się kiedyś, że liczba 75 oznacza średni wiek kierowców tego modelu Rovera. Może mieć rację patrząc na wystrój w stylu wiktoriańskiego pałacu. To schyłkowy model Rovera, a po tej marce nikt nie płakał nawet w Wielkiej Brytanii. Powód? Koszmarna wręcz awaryjność nawet pomimo mariażu z BMW. Samochód lansowany był na klasę wyższą, ale to co wygląda ładnie zazwyczaj jest tutaj bardzo słabej jakości. Ciekawostką jest, że blachy podobno nie rdzewieją za mocno i to akurat wyróżnia 75 na tle innych aut z UK. Silniki to miks autorskich jednostek benzynowych Rovera z dieslami pożyczanymi od BMW. Topowym wariantem jest fordowskie 4.6 V8 i jest to chyba jedyny Rover 75 z potencjałem na jakikolwiek wzrost wartości w przyszłości. Poszukiwacze fajnego kandydata na klasyka powinni raczej spoglądać w stronę MG ZT – bliźniaka 75 nastawionego bardziej na sportowe wrażenia z jazdy.
Najdroższym oferowanym obecnie Roverem 75 w polskich ogłoszeniach jest egzemplarz z silnikiem 1.8 16V. To najgorszy motor znany z przegrzewania i wypalania UPG, więc raczej odradzam. Poza tym we wszystkich Roverach sypią się hamulce, elektronika i zawieszenie. Ceny są niskie – wystarcza 5-7 tys. zł na w miarę dobrze zachowany egzemplarz.
4. Honda Legend
Był taki czas, że każdy liczący się producent musiał mieć w ofercie limuzynę segmentu F. Wiadomo było, że jest święta trójca z Niemiec, ale ambitną konkurencję tworzyli Japończycy. Wszyscy znamy Lexusa LS400, ale był też Nissan Maxima i właśnie Honda Legend. W USA znana pod marką Acura, ale to nieistotne. W każdym razie dziś właśnie Honda jak i Nissan są chyba najmniej cenione, więc automatycznie stają się kandydatami do tego zestawienia. Wybrałem Hondę, bo kiedyś miałem okazję przejechać się jedną z nich. Prawdę mówiąc do tamtego momentu byłem przekonany, że ten samochód ma klasyczny napęd, ale nie. Tutaj jest FWD i to chyba cecha, która w oczach konserwatywnych klientów była nie do przełknięcia. Pod maską Legenda pracuje motor o słusznej pojemności 3,5 l, ale ma tylko nieco ponad 200 koni. Nie było w tym modelu wyboru opcji wyposażenia, po prostu Legend był zawsze bogaty pod korek.
Z zewnątrz limuzyna Hondy jest elegancka, a w środku luksusowa. Problem leży w tym, że mało jest na rynku części do tego modelu. Marki niemieckie tym się różnią od japońskich, że tam w ASO kupisz wszystko. Może być drogo, ale da się. Za to w ASO Hondy do Legenda trudno coś kupić. Nie ma, nie będzie, nie mam czasu, zarobiony jestem i co mi zrobisz. Najtańsze sztuki w polskich ogłoszeniach wiszą z cenami typu 7-8 tys., ale jak chcesz pojeździć takim trochę dłużej szykuj 14-16 tysięcy.
3. Lancia Thesis
Nic nie wygląda tak, jak Lancia Thesis. Ogromnie szkoda mi tej marki, która jak ogromny kamień idzie na dno ciągnąc za sobą resztę koncernu Fiata. Dla mnie Thesis jest piękny, bo jest jedyny w swoim rodzaju. Właściwie w tym miejscu zestawienia rozważałem też Alfę 166, ale w końcu wygrała Lancia. Po prostu dlatego, że to marka bardziej luksusowa. Włosi potrafią zrobić klimat. Wystarczy wspomnieć takie modele jak Thema czy Kappa (też bardzo tanie), które miały tę wspaniałą welurową tapicerkę. W Thesis próżno już szukać takiej opcji, ale jest piękna skóra, drewno, bogato wyglądające zegary, audio BOSE i Busso pod maską. Tak, to Busso z polerowanym kolektorem. Jak ma być tanio to prędzej znajdziecie diesla 2,4 JTD, a to dość przyzwoita jednostka.
Problem z Thesis jest taki, że łączy w sobie wszystkie wady włoszczyzny. Ma skomplikowaną elektronikę, słabe zawieszenie, drogie części lub ich brak. Od strony eksploatacji to prawdziwy koszmar i trzeba po prostu kochać ten samochód. Niestety mało było takich osób kiedyś, gdy auto było nowe. Mało jest ich także dziś, bo o wiele łatwiej znaleźć kogoś, kto pokocha Alfę 166… W każdym razie Thesis może być twój za mniej więcej dyszkę. Porównując roczniki/wyposażenie/ silniki z innymi autami tej klasy to naprawdę niewiele, a jaka oryginalność!
2. Jaguar S-type
Jaguar – to brzmi rasowo. Dlaczego w tym miejscu nie ma XJ? Bo to naprawdę ciekawy, fajny klasyk mający grupę miłośników gotowych utrzymywać te auta przy życiu. Tymczasem trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś był miłośnikiem S-type’a. Automatycznie oznacza to, że ten samochód będzie dużo tańszy niż XJ z podobnego rocznika. Naprawdę te samochody są już bardzo tanie. Na tyle, że egzemplarz za 10 tysięcy jest już z górnej połowy zakresu cenowego. Jako nowy ten model był drogi, za ciasny i miał zbyt mały bagażnik. Sprawy nie poprawiał fakt, że dużo w nim plebejskiego Forda, ale lista wyposażenia była naprawdę długa. Jeśli ktoś znajdzie używkę z audio Alpine, aktywnym zawieszeniem, elektryczną regulacją kierownicy i ekranem dotykowym to powinien być spełniony.
Pod maską można znaleźć nawet 4.2 V8 390 KM, ale taki silnik zabije twój budżet domowy i może doprowadzić do rozwodu. Kompromisem jest fordowskie 3.0 V6, ale najtańsze będą diesle. 2.7 V6 na ropę to silnik koncernu PSA i występował też w opisywanym wyżej Peugeocie 607. Łączy w sobie wszystkie wady diesli – skomplikowany osprzęt (dwie turbiny), zatykający się DPF i EGR, droga dwumasa. Można wyrwać S-type za mniej więcej 6-10 tysięcy zł. Mówimy o samochodzie, który jako nowy w polskim salonie stał z metką 250-390 tys. zł.
1. VW Phaeton
Król jest tylko jeden. To najlepszy z Volkswagenów, spełniony sen Ferdinanda Piecha. Symbol jego rządów w VAG obok potężnego Bugatti Veyrona. Wtedy, w 2005 roku, Piech mógł być dumny z Phaetona. Teraz pewnie przewraca się w grobie widząc to cacko na OLX za 8 tysięcy złotych. Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała plany podboju segmentu luksusowego przez markę popularną. Klienci chcieli mieć na masce szachownicę, gwiazdę lub cztery pierścienie, a nie Volkswagena.
Choć Phaeton często bywa nazywany napompowanym Passatem, bliżej mu raczej do Bentleya Continental GT. To błogosławieństwo i przekleństwo jednocześnie. Auta te dzieliły płytę podłogową i silnik w układzie W12. Już nawet nie chodzi o silnik, bo są takie mniej problematyczne (3.0 TDI, 3.2 VR6). Mowa o zawieszeniu pneumatycznym, w którym jeden amortyzator jakiejś gównomarki kosztuje 2600 zł, a sprężarka 2300 zł. W silnikach V8, V10 czy W12 już wszystko będzie drogie, a montaż skomplikowany. Nie wspominam o kilometrach kabli w wiązce elektrycznej. Domyślacie się pewnie, że w odróżnieniu od Skody Fabii podaż części z demontażu także będzie ograniczony. No i to trochę wiocha kupować na szrocie graty do Phaetona.
Zakup, a eksploatacja to dwie różne bajki
Ten artykuł powstał w sumie z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby pokazać, że różnorodność na rynku jest ogromna i można czasami zaszaleć za stosunkowo małą kasę. Po drugie dlatego, żeby jasno przekazać – cena zakupu, a koszty utrzymania auta to dwie zupełnie różne kwestie. Jeśli stać kogoś, żeby jednorazowo położyć na stole 15 tysięcy PeeLeN to fajnie. Pytanie tylko czy ten ktoś będzie tak samo skłonny wydać na naprawę samochodu drugie tyle. Cena zakupu to tylko jeden czynnik decydujący o tym czy kogoś na coś stać.
Polecam każdemu przed zakupem konkretnego samochodu – popatrz na ceny części w największych hurtowniach. Na początek te, które wymienisz na pewno – tarcze, klocki, rozrząd, sprzęgło, filtry. Jeśli zamierzasz mieć auto na dłużej zerknij też na dostępność i ceny takich rzeczy jak amortyzatory, wahacze, tłumiki, uszczelki i uszczelniacze, poduszki silnika i skrzyni. To dobry sposób na oszacowanie swoich możliwości zakupowych.
Cholera. Właśnie zdałem sobie sprawę, że zapomniałem o Mercedesie W220. Cały artykuł mogę w tym momencie wrzucić do kosza…
Bartłomiej Puchała
fot. materiały prasowe producentów