Być może w Suzuki Swift Sport nie wszystko jest tak jak powinno być, ale ma jedną kluczową cechę – lekkość. To unikat w swojej klasie jak i na całym rynku popularnych hatchbacków.
Gama Suzuki w tym momencie nie wygląda ani trochę emocjonująco. Parę małych crossoverów, zrebrandowane Toyoty i wykastrowane normami unijnymi Jimny. Swift w tym towarzystwie jawi się jako jedyne auto z krwi i kości, zresztą jest najdłużej istniejącym modelem. Konkuruje w bardzo silnym segmencie, gdzie może nie gra pierwszych skrzypiec, ale na przestrzeni lat wyrobił sobie nieposzlakowaną opinię. Ciekawa stylistyka, japońska solidność i niska utrata wartości to od lat cechy, którymi Swift zdobywa klientów. A co z wersją Sport?
Sportowa odmiana Swifta to także ugruntowany model i jedyny taki 'rodzynek’ w palecie Suzuki. Zawsze był topową wersją wyposażenia i silnika, małym urwisem do miasta. Nie miał nigdy zbyt dużo koni mechanicznych, za to nadrabiał sympatycznym wyglądem i znakomitymi właściwościami jezdnymi. Bardzo byłem ciekawy tego samochodu, gdy debiutowała nowa generacja Sporta. Wreszcie dostał bardziej przyjazny dla użytkownika silnik turbo Boosterjet o mocy 140 KM i zachował ręczną skrzynię biegów. Nie zdążyłem go sprawdzić zanim Suzuki zrobiło rzecz na pierwszy rzut oka niewybaczalną – zmniejszyło mu moc i zrobiło miękką hybrydę. Było to działanie podyktowane oczywiście walką o jak najmniejszą emisję CO2, ale z punktu widzenia klienta słabo to wygląda. Tak jakby ten używany był tańszy i lepszy niż nowy z salonu. Czy jest czego żałować sprawdzałem na dystansie aż 1300 km.
Lifting po cichu
Suzuki przeprowadziło tę małą rewolucję pod maską Swifta Sport zupełnie nieoczekiwanie i jakoś tak… dyskretnie. Technologiczna zmiana nie została zaznaczona żadnym wyraźnym wyróżnieniem z zewnątrz oprócz emblematu Hybrid na tylnej klapie. Podobno zmieniła się delikatnie atrapa chłodnicy oraz doszły nowe lakiery. Jeden z nich widzicie na zdjęciach – to perłowy pomarańcz w zestawieniu z czarnym dachem. Nowy jest także wzór felg, a reszta – po staremu. To znaczy ładnie, bo już Swift w podstawie jest świetnie wyglądającym, małym hatchbackiem. Ogólnie cenię ten model między innymi za spójność z poprzednikami. Wciąż widać w nim pokrewieństwo z pierwszym 'nowym’ Swiftem, co pomaga budować długofalowe relacje z użytkownikami.
Sport dorzuca garść fajnych gadżetów m.in. sporą lotkę nad tylną klapą i bodykit wykonany z plastiku przypominającego karbon. Wiem jak to tragicznie brzmi, ale wygląda naprawdę jak karbon! Nie sposób ominąć tłustych końcówek wydechu, wielkich jakby pod maską siedziało co najmniej V6. W czasach wszechobecnych fejkowych wydechów Suzuki pozytywnie się wyróżnia, bo jest to zrobione naprawdę estetycznie. Szkoda, że nie udało się osiągnąć ani trochę sportowego brzmienia z tych efektownych rur.
Gdzie te oszczędności?
Już w tytule zawarłem bardzo istotną informację w kontekście Swifta – jest bardzo lekki na tle konkurentów. Patrząc na nadwozie trudno powiedzieć skąd się bierze różnica w masie 100-150 kg względem Fiesty czy Peugeota 208. Sprawdzałem nawet czy poszycie jest aluminiowe, ale nie jest. Swift waży tyle samo co mój Volkswagen Lupo GTI, a przecież mam w nim sporo aluminium, mniej drzwi i ogólnie mniej blach. No i różnica 20 lat wieku, podczas których samochody stawały się coraz cięższe za sprawą wymogów bezpieczeństwa.
W poszukiwaniu oszczędności masy wsiadłem i rozejrzałem się w środku. Owszem, są fajne sportowe fotele ze zintegrowanymi zagłówkami, ale poza tym nic specjalnego. Konsola środkowa nachylona w stronę kierowcy zawiera schludny panel klimatyzacji i duży, dotykowy ekran. Słyszałem na jego temat sporo zarzutów, które w moim teście się nie sprawdziły. System idealnie współdziałał z moim smartfonem i jedynie do grafiki nawigacji mogę się rzeczywiście przyczepić. Nie ma tu odsłoniętych blach, a i wyposażenie wydaje się bardzo bogate. Szczególnie jeśli chodzi o systemy bezpieczeństwa, wśród których jest nawet ostrzeżenie podczas cofania o pojazdach jadących z boku. Zarzut do elektroniki mam jeden – zbyt wysoka czułość. Ostrzeganie o kolizji jest tak czułe, że podczas tygodnia z autem włączyło się z 15 razy i tylko jeden raz faktycznie uratowało mi tyłek przed kolizją. Tak samo pilnowanie pasa ruchu potrafiące interweniować piskiem w niegroźnych sytuacjach. Zaleta jest taka, że po wyłączeniu systemu pozostaje on wyłączony nawet po ponownym uruchomieniu auta.
Trasa i miasto
W miejskich korkach ten samochód mnie irytował. Bardzo nie lubi jazdy na delikatnym półsprzęgle i trochę szarpie jakby to się w jakiś sposób gryzło z systemem hybrydowym. No właśnie, warto coś więcej o tym powiedzieć. Przed liftem Sport miał ten sam silnik, ale bez elektrycznego wspomagacza, a teraz jest tutaj układ SHVS. To nic innego jak elektryczny motor zastępujący alternator i rozrusznik, który wspomaga działanie benzynowego 1.4 turbo. W praktyce jego działanie jest niewyczuwalne dla kierowcy, ale w jakiś sposób widoczne przy dystrybutorze. Konrad testował przedliftowego Sporta i wspominał o spalaniu 6,5-7 litrów. Mi wyszło w całym teście 5,7 l/100 km i to bez dziadkowej jazdy.

Na trasie szybkiego ruchu Swift Sport radzi sobie nieźle. Jest dosyć dobrze wyciszony i zaskakująco mało słychać wiatru mimo bardzo pionowej przedniej szyby. Fotele mogłyby być wygodniejsze dla pleców skoro nie mają regulacji odcinka lędźwiowego. Poza tym silnik jest na tyle elastyczny, że z wyprzedzaniem nie ma problemu. Na papierze Swift stracił 1 s w sprincie do 'setki’ (9,1 s), ale zza kierownicy odczucie jest lepsze. To szybki samochód, na którym prędkości autostradowe nie robią wielkiego wrażenia. Plus za sześciobiegową skrzynię, choć mam wrażenie, że 5. bieg jest zbędny. Różnica między piątką, a szóstką jest tak niewielka, że to jedno przełożenie wydaje się niepotrzebne. Niestety zbiornik paliwa nie nie jest zbyt duży – 37 litrów. Wakacyjny wypad będzie okraszony przerwami nie tylko na kawę i hotdoga, ale często również na tankowanie. Jeśli już w trasę wakacyjną Swiftem, to tylko we dwójkę. Bagażnik ma tylko 265 litrów, więc 4 osoby wsiądą, ale walizki będą miały chyba na głowie.
Suzuki Swift Sport jest królem bocznych dróg
Mimo to jest taki rodzaj drogi, na którym Sport rozwija pełnię możliwości i otwiera oczy niedowiarkom. To boczne drogi – wojewódzkie i powiatowe. Wiem co mówię, bo Swiftem wybrałem się nad morze i mniej więcej 400 km łącznie pokonałem właśnie poza głównymi szlakami. Im bardziej kręte, tym lepiej dla Suzuki. Co ciekawe zniszczona nawierzchnia pomorskich dróg niespecjalnie robiła wrażenie na tym aucie. Zawieszenie nie jest z betonu i opony mają całkiem sensowny profil, więc można ciąć bez obaw ze sporą prędkością przez gorsze odcinki. Suzuki daje przy tym sporo frajdy z kręcenia kierownicą i zdaje się przyklejone do drogi. Naprawdę trzeba grubo przesadzić, by wyprowadzić ten samochód z równowagi, a wtedy ma tendencję do nadsterowności. Rzecz do poprawki to działanie skrzyni biegów. Lewarek mógłby być krótszy jak na sportowe aspiracje przystało i powinien pracować bardziej mięsiście.

Czuć ducha dawnych GTI
Tak znakomite prowadzenie Suzuki Swift Sport zawdzięcza oczywiście niskiej masie na poziomie 1020 kg. To i tak o kilkadziesiąt kilo więcej niż przed liftem, bo dołożony jest układ hybrydowy z małą baterią. Dzięki lekkości samochód daje zupełnie unikalne wrażenia z jazdy, niepasujące do czasów obecnych. Charakterem przypomina mi małe GTI z lat 80. jak Peugeot 205 czy Clio Williams. Dzisiaj z rozrzewieniem wspomina się tamte czasy, gdy auto ledwo przekraczające 100 koni było w stanie zapewnić emocje, a w zakrętach z gracją unosiło tylne koło. Nie wiem czy w Swifcie tak się da, ale czuć ten klimat. Lekkość daje spory handicap dla Suzuki, bo nie potrzebuje ono 200-konnego silnika, by zapewniać przyjemność. Mając swoje 129 KM kierowca jest w stanie wykorzystać w 100% potencjał i osiągi jeżdżąc na co dzień. Na ogół też uważam, że więcej koni = lepiej, ale w tym przypadku naprawdę nie ma to większego znaczenia.

Żeby kupić takie auto trzeba mieć na nie zajawkę, a dla wszystkich z benzyną we krwi Suzuki przygotowało parę fajnych niespodzianek. Po pierwsze ładne zegary z czerwonym obrotomierzem – fajne, choć słabo widać gdzie się zaczyna czerwone pole. Więcej ciekawych rzeczy dzieje się na ekraniku pomiędzy zegarami. Tam na kolejnych planszach ukryte jest mnóstwo nieoczywistych informacji takich jak podgląd na działanie turbosprężarki czy zapas mocy dostępnej w danym momencie. Można też obserwować przepływy energii związane z działaniem systemu hybrydowego. Najbardziej przypadł mi do gustu wskaźnik temperatury oleju. To istotna rzecz w każdym aucie, nie tylko sportowym, by z pełni osiągów korzystać dopiero po całkowitym rozgrzaniu oleju. W przypadku Suzuki ten proces trwał 12-15 km i to w lato!
Swift Sport robi wrażenie, choć sporo kosztuje
Lifting modelowy z zeszłego roku przyniósł wyjątkowo małe zmiany w nadwoziu i wnętrzu, ale dosyć znaczne pod maską. Mniejsza moc, ale większy o 5 Nm moment obrotowy są wynikiem zamiany napędu na hybrydowy. Wyraźnie spadło spalanie, ale najważniejsze pozostało – charakter. To najpoważniejsza cecha, która zachęca do zakupu. Gdy weźmiesz Swifta być może nie masz zawrotnych osiągów, za to przyjemność jazdy czymś lekkim i zwinnym jest bezcenna. Jadąc na wakacje przekonałem się, że poza ekspresówkami wszystkie minivany, Focusy i Insignie nie mogą się mierzyć z charyzmatycznym Swiftem Sport. Poza tym wygląda fantastycznie, choć w środku to typowe Suzuki – plastic fantastic.

Cena jest odrobinę niższa niż u sportowej konkurencji, bo Suzuki w tej chwili zaczyna się od niecałych 85 tys. zł. Pokażcie mi jednak kogoś kto go kupi zamiast dołożyć do 200-konnej Fiesty ST (92 tys. zł). Niewielka moc sprawia, że Swiftowi bliżej do cywilnych wersji Fiesty, Peugeota 208 czy Clio z mocnymi silnikami. W tej chwili takie warianty w bogatej opcji kosztują właśnie około 85-90 tysięcy. Suzuki ma wśród nich mocny argument – japońską niezawodność i właśnie lekkość. Różnicę 120-150 kg na korzyść Japończyka naprawdę czuć, więc każdemu kto się waha polecam odbyć jazdę testową. Im bardziej krętą drogą, tym lepiej.
Bartłomiej Puchała
Wygląd: | ![]() |
Wnętrze: | ![]() |
Silnik: | ![]() |
Skrzynia: | ![]() |
Przyspieszenie: | ![]() |
Jazda: | ![]() |
Zawieszenie: | ![]() |
Komfort: | ![]() |
Wyposażenie: | ![]() |
Cena/jakość: | ![]() |
Ogółem: | ![]() |
Zdjęcia Suzuki Swift Sport
Dane techniczne Suzuki Swift Sport
Silnik: R4, benzynowy z turbo+elektryczny
Pojemność: 1373 cm³
Moc: 129 KM przy 5500 obr./min
Maksymalny moment obrotowy: 235 Nm przy 2000 obr/min
Skrzynia biegów: manualna 6b
Napęd: przedni
0-100 km/h: 9,1 s
V-max: 210 km/h
Zbiornik paliwa: 37 l
Cena: od 87 500 zł, egzemplarz testowy 90 590 zł