Suzuki zawsze potrafiło robić fajne miejskie samochody. Dlatego na nowego Swifta czekałem niecierpliwie. Ma swoje zalety, ale w niektórych sferach pozostawia niedosyt.
Suzuki specjalizuje się w niedużych autach. Gamę otwiera najmniejsze Celerio, które podczas testu dało mi niespodziewanie wiele radości – mimo swojego archaicznego charakteru, rodem z lat 90. ubiegłego wieku. A może dzięki niemu? Rodem z lat 90. jest też nieśmiertelne Jimny, jedna z najlepszych – i ostatnich – prawdziwych terenówek na rynku. Mały i zwinny, potrafi wjechać wszędzie tam, gdzie więksi konkurenci po prostu się nie zmieszczą.
Również nowy Ignis ma swoich fanów i choć ja nie przepadam za stylistyką jego tyłu, trzeba przyznać, że został zaprojektowany z pomysłem i ciekawie. W gamie są też mniej ciekawe samochody – Baleno, SX4, Vitara… ale i te modele znajdują swoich nabywców. No i jest jeszcze on. Swift.
Zawsze lubiłem Swifta. Pierwsza generacja nie odniosła sukcesu w Europie, ale druga już tak. Nie była piękna, ale za to zwinna i niezawodna. Do dziś np. na Węgrzech jeździ ich mnóstwo. Trzecia zachowała zalety poprzednika, a przy okazji zyskała urodę i tysiąc razy bardziej nowoczesny wygląd. I doskonałą wersję Sport, która zachwycała trwałym, wysokoobrotowym silnikiem i gokartowym prowadzeniem.
Czwarta generacja była trochę zbyt podobna do trzeciej, ale też udana. Czekałem więc na Swifta numer pięć.
I wreszcie, pojawił się. Na pierwszy rzut oka widać, że to Swift, bo stylistycznie przypomina poprzedników. Co ciekawe, wbrew tendencjom do powiększania aut klasy B, jest od schodzącej generacji nieco krótszy i niższy. Dodało mu to dynamiki, podobnie jak klamka tylnych drzwi ukryta w słupku, niczym w Alfie 156. Swift nie udaje większego, niż jest. W końcu nie może robić wewnętrznej konkurencji modelowi Baleno.
Linia dachu jest podobna, jak w poprzednich wersjach, tak samo jak tylne reflektory. Powiększono grill, choć – na szczęście – nieprzesadnie. Swift ze swoimi 16-calowymi obręczami nie wpisuje się też w modę na gigantyczne alufelgi, co oczywiście łatwo docenić na wyboistych drogach.
Z zewnątrz widać też parę elementów wyposażenia rodem z aut wyższej klasy – radar od aktywnego tempomatu, czy przednie światła LED. Nowoczesne wrażenie psuje tylko niedzisiejsza długa antena na dachu. Ogólnie rzecz biorąc, nadwozie Swifta nie porywa, ale może się podobać. Daleko mu do designerskiego gadżetu, ale jest po prostu miły dla oka.
Po otwarciu drzwi wnętrze robi bardzo dobre wrażenie. Mocne punkty to ukryte w tubach świetne, rasowo wyglądające i czytelne zegary (podobne do tych z Toyoty GT86) i ładny design konsoli środkowej z ciekawymi, okrągłymi nawiewami. Okrągłe są też wyświetlacze klimatyzacji – uwaga, można się nabrać, że to pokrętło! Kierownica jest spłaszczona u dołu, co wprowadza sportowy klimat.
Niestety, są też gorsze elementy. Przyciski od sterowania szybami i przełączniki po lewej stronie od kierownicy wyglądają staro i tanio. Fotele mają zbyt krótkie siedziska. Gałka zmiany biegów mogłaby być trochę ładniejsza. Ekran dotykowy jest ładny i łatwy w obsłudze, ale wygląd jego menu jest nieco przestarzały, podobnie jak sam system nawigacji.
Jeśli chodzi o przestrzeń dla pasażerów, z przodu jest go pod dostatkiem. Z tyłu robi się ciaśniej, zaś jazda w pięć osób jest już po prostu bardzo niewygodna. Ale to w końcu samochód klasy B, w końcu niezbyt duży – konkurenci spod znaku Renault czy Skody są więksi. Swiftem za to łatwo się parkuje – i to mimo słabej jakości kamery cofania. A jak jest z jazdą?
Wskazówka obrotomierza szybko pnie się w górę. Silnik ożywa dopiero blisko czerwonego pola. Kierowca coraz odważniej atakuje kolejne zakręty, wykorzystując informacje, które daje mu chirurgicznie precyzyjny układ kierowniczy. Im ciaśniej, tym lepiej – małe i zwinne nadwozie idealnie wpasowuje się nawet w ostre, wąskie wiraże. Dwójka, trójka… precyzyjny lewarek z krótkim skokiem sprawia, że zmiana biegów to sama przyjemność. No i te wysokie obroty…
Tak właśnie wyobrażałem sobie jazdę Swiftem. Pamiętając o świetnych wersjach Sport, przyjemnym prowadzeniu poprzedników i japońskim rodowodzie samochodu – co w połączeniu z wolnossącym motorem daje nadzieję na wysokoobrotowe wrażenia – miałem nadzieję na masę radości. A że to nie jest auto sportowe? Trudno – już wiele razy za kierownicą miejskich zawadiaków bawiłem się lepiej, niż w rasowych coupe.
Co do jednego się nie pomyliłem. Wolnossący motor o pojemności 1.2 i mocy 90 KM rzeczywiście kocha wysokie obroty. Aby szybko nim jechać, należy często sięgać do lewarka i nie żałować wrażeń wskazówce obrotomierza. Na szczęście jak na swoją moc i pojemność radzi sobie dobrze i żwawo napędza lekkiego Swifta. Nawet w trasie nie ma żadnych problemów z wyprzedzaniem. Razić może tylko niska realna prędkość maksymalna, na poziomie 170 km/h. Ale w końcu to samochód na miasto.
Dużym plusem jest tutaj ciekawy system SHVS, czyli tak zwane „mild hybrid”. Malutki silnik elektryczny, ładowany np. podczas hamowania, wspomaga pracę benzyniaka, głównie na niskich obrotach, „od dołu”. Swift nie ma funkcji jazdy na samym „elektryku”, więc nie musimy obawiać się o bezpieczeństwo pieszych przy manewrowaniu. System wpływa jednak – i to świetnie – na zużycie paliwa. W trasie małe Suzuki jest w stanie zejść poniżej 5 litrów na sto kilometrów (wyniki z „czwórką z przodu” od zawsze robią na mnie wrażenie…), zaś w mieście spali około 6 litrów. To dobre wyniki, w dodatku nawet dynamiczna jazda niespecjalnie je pogarsza.
Niestety, poza silnikiem reszta elementów składających się na wrażenia z jazdy rozczarowuje. Układ kierowniczy nie jest tak bezpośredni, jak można by sobie tego życzyć. Zawieszenie działa głośno i choć jest przyjemnie komfortowo zestrojone, nie daje radości przy szybkiej jeździe. Skrzynia biegów ma trochę za duży skok i nie jest wystarczająco precyzyjna. Przy szybkiej zmianie trzeba uważać, by nie usłyszeć zgrzytu. Przydałby się szósty bieg.
Ale tak naprawdę, to wyłącznie mój problem. Spodziewałem się, że Swift da mi radość z jazdy, ale nie mogę go winić za to, że było inaczej. W końcu to – nadal – zwykłe auto klasy B, w końcu z podstawowym silnikiem (dla chętnych jest jeszcze dotknięte downsizingiem mocniejsze 1.0T 111 KM, a w planach – wersja Sport).
Całkiem możliwe, że większość nabywców nie zwróci uwagi na opisywane przeze mnie wady. Docenią za to dobre wyposażenie testowanej wersji. Jeśli chcemy mieć w swoim Swifcie „mikrohybrydowy” system, możemy wybrać jedynie najbogatszą wersję Exclusive. A to oznacza porządne wyposażenie.
Co prawda reflektory LED mogłyby świecić lepiej, ale aktywny tempomat działa świetnie – a w tej klasie nadal robi wrażenie. Rozbudowany zestaw multimedialny ma swoje wady, ale i tak ciężko nie polubić możliwości sparowania smartfona, nawigacji czy możliwości podłączenia np. pendrive’a. Pomocni mogą być asystenci utrzymywania pasa ruchu i system automatycznego hamowania przed przeszkodą. Uwaga – by wyłączyć pierwszy z tych systemów, należy długo przytrzymać odpowiadający za to przycisk.
Nie wierze tylko, by nikt nie zwrócił uwagi na zdecydowanie zbyt krótkie siedziska. Zwłaszcza w trasie i zwłaszcza przy kierowcach wyższych, niż przeciętnie. Do poprawy jest również wyciszenie, zarówno silnika, jak i zawieszenia.
Poza tymi wadami, Swift jest jednak zupełnie przyzwoitym samochodem. Może podobać się jego wygląd, ciężko też zarzucić mu coś większego, niż niedosyt wrażeń z jazdy. Co ważne, bardzo mało pali. Z drugiej strony, w dobie aut klasy B aspirujących do kompaktów – dużych, przestronnych i dobrze wyciszonych – niewielki i dość głośny, typowo miejski Swift powinien wyróżniać się przynajmniej prowadzeniem.
Brakuje mu więc pazura, ale klienci, którzy go nie szukają, powinni zwrócić na Swifta uwagę. Ze swoją ceną na poziomie 60 tysięcy za wersję Exclusive z systemem SHVS ma niezły stosunek wyposażenia do kwoty na fakturze. Inna sprawa, że za tyle można już kupić nieco większe Baleno. Ale to samochody dla różnych klientów – Swift jest po prostu ciekawszy. Ci liczący na więcej wrażeń niech czekają na wersję Sport. Powinna być lepsza. Ja już przebieram nogami.
Mikołaj Adamczuk
Fot. Dominika Szablak
Wygląd: | [usr 7] |
Wnętrze: | [usr 7] |
Silnik: | [usr 8] |
Skrzynia: | [usr 7] |
Przyspieszenie: | [usr 7] |
Jazda: | [usr 6] |
Zawieszenie: | [usr 7] |
Komfort: | [usr 7] |
Wyposażenie: | [usr 8] |
Cena/jakość: | [usr 7] |
Ogółem: | [usr 7.1 text=”false” img=”06_red.png”] (71/100) |
Dane techniczne:
Silnik: R4 benzyna wolnossąca
Pojemność: 1242 cm3
Moc maksymalna: 90 KM / 6000 obr/min.
Moment obrotowy łączny: 120 Nm / 4400 obr./min
Napęd: przedni
Skrzynia biegów: manualna, 5 biegów
Przyspieszenie 0-100 km/h: 11,9
Prędkość max: 180 km/h
Zużycie paliwa (miasto/trasa/mieszany): 6 / 4,5 / 5,2 (l/100 km) – test
Długość / Szerokość / Wysokość: 3870/ 1695 / 1495 mm
Rozstaw osi: 2450 mm
Masa własna / dopuszczalna: 850 / 1365 kg
Bagażnik: 265 l
Bagażnik po złożeniu siedzeń: 947 l
Pojemność zbiornika paliwa: 45 l
Cena wersji podstawowej: 48 400 zł (1.2 bez systemu SHVS)
Cena wersji testowanej: 61 990 zł