Hyundai i Kia przez ostatnią dekadę przebyły naprawdę długą drogę by dorównać Europie. Ssangyong zaczął tę pogoń trochę później, zwłaszcza w Polsce, gdzie mocniej widać importera dopiero od kilku lat. Nowa generacja Korando ma być kolejnym krokiem po debiucie Tivoli, by przekonać do siebie europejskich klientów i przy okazji mnie.
Azjatyckie marki wchodząc do Europy musiały nadgonić spore braki, zwłaszcza pod względem dopieszczenia wymagających klientów. O ile wspomnianym markom udało się to bez dwóch zdań, to nowe Korando musi się nieźle napocić, by wyrównać te dysproporcje z przeszłości!
Tekst o Ssangyongu Korando podzielę na dwie części, ponieważ samochód ten przysparza tyle samo zachwytów, co rozczarowań. Stąd mam mieszane uczucia co do trzeciej już generacji Korando, które po faceliftingu trafiło w moje ręce. Czas przejść jednak do konkretów i tym razem zacząć od ciemnej strony mocy.
Korando to 4,4-metrowy crossover, który w porównaniu do starszych modeli koreańskiego producenta wydaje się być dziełem sztuki. Trzeba otwarcie przyznać, że Rexton lub Rodius to wizualnie bardzo dyskusyjne samochody. Na szczęście nowe Korando wygląda już europejsko, aczkolwiek bardzo mocno przypomina mi powiększonego Opla Mokkę, zwłaszcza z tyłu auta, gdzie reflektory są prawie identyczne. Z przodu jednak są to już nowoczesne reflektory ksenonowe. Na swoją uwagę zwracają również klamki auta, które posiadają falowaną powierzchnię.
Niestety to, że auto wygląda już w miarę, nie oznacza, że jest to jego zaletą. Dla mnie Korando pod względem wizualnym jest przeciętne. Testowany egzemplarz polakierowany na biało z chromowanymi elementami (relingi) i przyciemnionymi tylnymi szybami oraz atrakcyjnym wzorem aluminiowych felg nie powalił z nóg. Samochód jak na terenowca przystało, oprócz niezbyt wygórowanego 18-centymetrowego prześwitu, posiadał jeszcze modne i off-roadowe czarne, plastikowe nakładki na nadkolach, progach i zderzakach.
Nowocześnie nie jest również we wnętrzu samochodu. Środek jest ciemny, plastikowy z przeciętnej jakości materiałów. Oczywiście nic nie trzeszczy i się nie deformuje, ale w dotyku czuć, że nie jest to europejska półka. Poza tym niektóre przyciski i rozwiązania ergonomicznie pamiętają lata 90. Takich niedoróbek jest niestety sporo. A to nie do końca działające elektryczne składanie lusterek, a to oświetlenie wnętrza, które włącza się dopiero po otwarciu drzwi, a nie wyciągnięciu kluczyka ze stacyjki lub odryglowania centralnego zamka. To znów dziwny schowek w okolicy złącz USB i HDMI lub niby automatyczne światła, które i tak trzeba włączyć pokrętłem. Może to szczegóły, ale przyznacie, – lekkie „fakapy”…
Na kolejny minus, który zabiera frajdę z jazdy Ssangyongiem Korando zapracował napęd auta. Crossovery coraz rzadziej mogą pochwalić się 4×4, aczkolwiek konstrukcja AWD w tym „koreańcu” to swego rodzaju projekt podobny do Haldexa. Niestety nie tego najnowszego, piątej generacji, a raczej trzeciej lub czwartej. Dołączana tylna oś działa nie do końca tak jakbyśmy tego chcieli. Auto często potrafi buksować przednimi kołami, a napęd za późno dołącza tylną pomoc. Przyciskiem można zblokować napęd, dzięki czemu stale między osie trafi po połowie mocy – taka opcja działa jednak tylko do 45 km/h.
Nie oznacza to jednak, że taka opcja jest bez sensu. Na pewno od czasu do czasu wyrwie nas z zimowych opresji. Tak jak choćby podczas mocnych opadów śniegu w czasie powrotu do Warszawy, by oddać samochód. W Krakowie w tym samym czasie pogoda była z goła odmienna.
Litanię wad Ssangyonga Korando kończy dość kontrowersyjny aspekt, czyli cena auta. Ciężko określić w stu procentach, czy dane auto jest warte swojej ceny, ale wersja testowanego Korando to wydatek ponad 116 tysięcy złotych. Jak na niezbyt znane auto z kilkoma niedociągnięciami jest to kwota zbyt duża. Fakt, że lwią jej część podniósł podatek akcyzowy za silnik ponad dwulitrowy spoza UE. Bazowo nowe Korando kosztuje już od 68 800 złotych.
Taką cenę tłumaczy jednak bardzo bogate wyposażenie testowanego egzemplarza. I tu pora przejść do zalet tego Ssangyonga, bo jest ich równie sporo co wad. Po pierwsze już dawno w testowanym egzemplarzu nie mogłem cieszyć się z ciepła w ręce za pomocą podgrzewanej kierownicy. Na gorący klimat dzięki automatycznej, dwustrefowej klimatyzacji mogli liczyć również pasażerowie tylnej kanapy, która również jak przednie, wygodne fotele była podgrzewana. Ba, nawet przednie wycieraczki w aucie są również ocieplane.
Poza tym w Korando mogłem liczyć na system multimedialny z dotykowym i nowoczesnym wyświetlaczem oraz nawigacją TOM TOM, która działała bardzo płynnie i dokładnie. Oprócz niej system ten skrywał łącze BT z telefonem oraz złącza USB i HDMI. Jak się później dowiedziałem, służy ono do podłączenia opcjonalnej nawigacji – niezbyt logiczne rozwiązanie.
Ssangyong rozpieszcza nas też ilością miejsca w środku. Spokojnie, nawet w dalekie trasy, autem może podróżować 5 osób. Solidny rozstaw osi na poziomie 2650 milimetrów zapewnia komfortowe warunki zarówno na nogi, jak i głowę pasażerów oraz kierowcy. W bagażniku natomiast znajdziemy 486 litrów wolnej przestrzeni. Nie przeszkadza nawet wyższy próg załadunku, ponieważ kufer Korando nie posiada nieregularnych kształtów.
To wszystko sprawia, że autem podróżuje się bardzo komfortowo. Może czasem i zbyt nudno, ale na pewno nie męcząco. Zawieszenie zestrojone jest miękko, co owocuje dobrym wybieraniem nierówności polskich dróg. To taka zaszłość azjatyckich producentów od amerykańskich klientów, którzy oprócz mocy lubią podróżować bardzo wygodnie. Niestety grozi to sporymi przechyłami nadwozia podczas gwałtownych ruchów kierownicą. Jadąc Korando rzadko się jednak takie wykonuje, ponieważ układ kierowniczy informacje z grubego wieńca kierownicy przekazuje na koła dość nieprecyzyjnie.
Z kolei na dalsze narzekanie nie pozwala motor testowego Korando. Wysokoprężna jednostka o pojemności 2,2 litra i mocy 178 KM oraz maksymalnym momencie obrotowym 400 NM dostępnym już od 1400 RPM zapewnia odpowiednią dynamikę i niezłą kulturę pracy jak na diesla. Pomimo prawie 1,6 tony wagi auto potrafi rozpędzić się do 185 km/h. Moc silnika przyda się jednak bardziej w terenie niż na autostradzie, ponieważ Korando nie lubi szybkich prędkości.
Z silnikiem dobrze współpracuje sześciobiegowa skrzynia manualna, która działa z wyczuwalnym oporem. Drążek zmiany biegów dla niektórych może działać zbyt siermiężnie, aczkolwiek ja lubię takie konstrukcje, w których od razu wiadomo jaki bieg się wrzuca. Ciekawostką jest fakt, że w Korando nie uświadczymy znienawidzonego przez wszystkich systemu Start&stop.
Największą zaletą Ssangyonga z takim silnikiem jest jednak jego spalanie. Napęd AWD, spora pojemność i moc raczej nie wróżą niskich rachunków na stacji benzynowej. Tutaj jest jednak inaczej. Jeżdżąc Korando po mieście, na monochromatycznym wyświetlaczu komputera pokładowego zobaczyłem niecałe 8 litrów na 100 km. W trasie możemy spokojnie zejść poniżej 6 litrów, co jest naprawdę niezłym wynikiem. Dla ekomaniaków dodam, że silnik ten spełnia normy emisji Euro 6.
Podsumowując, Korando doskonale udowadnia, że Ssangyong zauważa potrzeby mieszkańców Starego Kontynentu i robi wszystko żeby im sprostać. Nie wychodzi mu to jeszcze w 100 procentach dobrze, ale widać spory postęp. Myślę, że kolejna generacja Korando będzie jeszcze lepsza, ponieważ już ten, testowany egzemplarz może nadepnąć na odcisk europejskich rywali…
Konrad Stopa
Wygląd: | [usr 6] |
Wnętrze: | [usr 7] |
Silnik: | [usr 7] |
Skrzynia: | [usr 5] |
Przyspieszenie: | [usr 6] |
Jazda: | [usr 7] |
Zawieszenie: | [usr 8] |
Komfort: | [usr 6] |
Wyposażenie: | [usr 7] |
Cena/jakość: | [usr 5] |
Ogółem: | [usr 6.4 text=”false” img=”06_red.png”] (64/100) |
Silnik: R4
Pojemność: 2157 cm3
Moc: 178 KM/4000 obr./min.
Moment: 400 Nm/1400-2800 obr./min.
Skrzynia biegów: Manualna, sześciobiegowa
Napęd: AWD
Prędkość max.: 185 km/h
Masa: 1598 kg
Cena: 116 400 PLN