Pamiętam, jak jeszcze jako dziecko oglądałem w telewizji reklamę Renault: „Clio prosto z raju”, w której główni bohaterowie – Adam i Ewa od zerwania jabłka z drzewa woleli przejażdżkę nową „Renówką”. Czy Clio czwartej generacji uwodzi równie skutecznie?
Patrząc na czwartą odsłonę francuskiego „mieszczucha” łatwo dojść do wniosku, że slogan reklamowy „prosto z raju” pasuje do niego o wiele celniej, niż do trzech poprzedników. Bo choć pierwsza generacja była, jak na swoje czasy, bardzo nowoczesna, to nie aż tak spektakularna, jak Mazda 121 „jajeczko” z brezentowym dachem. Druga zaskoczyła zaokrągloną w stronę dachu tylną szybą i… chyba niczym więcej. Trzecia swoją stylistyką zaaplikowała użytkownikom jedynie pastylki z nudą.
To, że czwarta generacja wywołuje „jakieś” emocje i jest dość oryginalna to pewne. I chyba niewielu jest malkontentów, którzy myśleliby inaczej. Ja mam jednak jedno „ale”. Patrząc na Clio z boku odnoszę bowiem wrażenie, że to jakby dwa auta w jednym – taka dwugłowa hybryda… Nisko poprowadzona linia okien przedniej części pojazdu przełamana jest równo za słupkiem B. Tylna część to jakby już zupełnie inny świat. Brakuje klamki, która jest ukryta w słupku (pamiętacie to rozwiązanie z Alfy 156 i 147?), a linia szyby bardzo szybko zaczyna się unosić. Moim zdaniem pozbawia to nadwozia lekkości – tylna część to jeden wielki nieociosany kawałek żelaza.
Poza tym, a pewnie się do tego w końcu przyzwyczaję, jest naprawdę dobrze. Przód wygląda bowiem bardzo nowocześnie, szczególnie z ciekawie wpompowanymi światłami w technologii LED do jazdy dziennej. A tył, z poziomo poprowadzoną linią świateł, małą tylną szybą, spoilerem i poszerzającymi się ku ziemi błotnikami, jest dokładnie taki, jaki powinien być. Samochód w testowanej wersji Dynamique przyozdobiono tu i ówdzie fortepianowym plastikiem (w tańszych wersjach mamy do czynienia ze zwykłym „szarakiem”) oraz sporą dawką chromowanych listew.
Wewnątrz jest również nowocześnie, a największą uwagę przykuwa środkowy panel, który ma przypominać tablet w rozmiarze XXL. W górnej jego części znajduje się ekran obsługujący nawigację, system multimedialny i kamerę cofania. W tym miejscu dodam, że z punktu widzenia użytkownika wszystko jest naprawdę czytelnie zaprojektowane. System szybko wybiera poprawną trasę podróży, w mig łączy się z telefonem czy innymi systemami Bluetooth, a jego interfejs jest miły dla oka. Przeszkadza jedynie brak „dziurki” na płyty cd/mp3 – mamy w zamian gniazdo USB – i dość kiepska jakość, emitowanego przez głośniki systemu Bass Reflex, dźwięku.
Nowoczesna deska rozdzielcza w testowanym egzemplarzu w wielu miejscach wykończona jest fortepianowym plastikiem, więc odciski palców, kurz i zarysowania widoczne są w zasadzie już po pierwszej przejażdżce. Wykończona jest nim też kierownica, co jest już moim zdaniem przesadą – wrażenie trzymania plastiku podczas manewrowania nie nastraja pozytywnie. Spodobały mi się za to czytelne, ładnie zaprojektowane zegary, ale brak wskaźnika temperatury już nie. Siedzenia są wygodne i poprawnie podtrzymują ciało w zakrętach. Po 6 godzinnej podróży nad polskie morze nie czułem łamania kości w krzyżu. Nie mam również uwag do pozycji za kierownicą, obsługi drążka skrzyni biegów czy widoczności – ta jest naprawdę dobra. Clio jest też w środku wystarczająco duże, dzięki czemu pasażerowie przednich siedzeń praktycznie nie mają szansy się dotknąć, a ci z tyłu – o ile nie będą to trzy dorosłe osoby – także nie powinni narzekać. Renault przekonuje też sporym, bo aż 300 litrowym bagażnikiem. Przeszkadza jedynie wysoki próg załadunku i mały otwór bagażowy, ale czego nie robi się dla designu…
Przejdźmy do jazdy. Trzycylindrowe serduszko małego Francuza ma niecały 900 cm3 pojemności (dokładnie 898 cm3) i 90 KM mocy. Kiedyś tyle koni rozwijały silniki o pojemności minimum 1.4 – 1.6 litra, i to też nie wszystkie. Oczywiście zdarzały się „nieuturbione” wyżyłowane jednostki o pojemności 1.2, np. 86 KM w Fiacie Punto I czy Lancii Ypsilon, ale były to wyjątki od reguły.
Bo przecież w cudownych latach 90-tych, „mieszczuchom” stawiano tylko jedno zadanie – odpychać się jakoś po mieście. Dlatego nie dziwił fakt, że Corsa z podstawowym benzyniakiem miała 45 KM, a Clio I o 3 KM większe stadko. Czasy się jednak zmieniły, a downsizing idzie w parze z przyrostem mocy. 1,0-litrowe silniki Forda potrafią rozwijać już 140 KM, a to nie jest podobno ostatnie słowo niemieckich inżynierów.
Stare małolitrażowe silniki miały jeszcze jedną cechę. A mianowicie, żeby jeździć z nimi pod maską dynamicznie, o ile o dynamice w ich przypadku w ogóle można było mówić, trzeba je było kręcić przynajmniej na grubość palca od czerwonego pola na obrotomierzu – oczywiście o ile lista wyposażenia przewidywała taki „rarytas”. Teraz, przynajmniej teoretycznie jest inaczej.
Teoretycznie, bo trzycylindrowa jednostka w opisywanym Clio pompuje olej za pomocą turbosprężarki, która ma za zadanie dostarczyć zapas mocy pod pedał gazu, czyli w praktyce ograniczyć żyłowanie do minimum. Według katalogu francuskiego producenta, w każdym momencie od 2,5 tysiąca obrotów – wtedy właśnie Clio osiąga swój szczyt obrotowy wynoszący 135 Nm, powinniśmy mieć zapas mocy pod nogą. Niestety tak nie jest, co biorąc pod uwagę wagę auta – 1119 kilogramów – wydaje się być uzasadnione. Oznacza to jednak w praktyce, że samochód trzeba kręcić wyżej – minimum do 3,5 tys. obr./min. Wtedy możemy mówić o dość płynnej jeździe.
Z naciskiem na słowo „dość”, bo 12,2 sekundy od 0 do 100 km/h odczuwalnie przypomina wieczność, a prędkości maksymalnej wynoszącej katalogowo 182 km/h w ogóle nie udało mi się osiągnąć – nawet z niewielkiej górki. W tym miejscu dodam, że warto pamiętać o wyłączeniu programu „Eco”, który nie pomaga w oszczędnościach, a bardzo zamula małą jednostkę. Bo i bez elektronicznego kagańca, w postaci przycisku blokującego wyższe obroty, plusem tego silnika o pojemności 0,9 jest na pewno spalanie. Na trasie bez problemu udaje się zejść do 5,4 litra. W mieście nie szarżując, ale jeżdżąc dynamicznie zmieścimy się w około 7,5 litrach na 100 km. To dobry wynik, bo średnie zużycie kształtujące się w granicach nieco ponad 6 litrów nie wydrenuje portfela. A o to przecież w miejskim samochodzie chodzi.
Reasumując ocenę napędu, powiem wprost – ten silnik jest po prostu za słaby. Owszem, do w miarę dynamicznej jazdy miejskiej i dość spokojnej, ale nie sportowej, pozamiejskiej wystarczy. I tylko tyle. Jeśli oczekujecie od swojego samochodu, że wyprzedzi bez zadyszki kordon tirów lub zawalczy o pierwsze miejsce podczas ruszania ze świateł, koniecznie wybierzcie mocniejsze czterocylindrowe 1,2-litra o mocy 115 KM lub diesla o mocy 90 KM. Oczywiście zostaje jeszcze odmiana RS, ale ją dedykuję naprawdę wymagającym kierowcom.
To, co mnie zaskoczyło, to łatwość z jaką Clio pokonuje zakręty. Wracając znad morza wybrałem krętą drogę między Olsztynem a Ostrołęką. Gaz, hamowanie, szybka kontra i następny – zabawa była przednia. Wszystko to zasługa zawieszenia, które zestrojono wprost rewelacyjnie. Na dziurach nie wypadają plomby, na szybkich łukach w głowie pojawia się tylko jedna myśl: „szybciej”. Specjalnym atramentem napisałbym też o hamulcach – te w Clio działają fenomenalnie, zatrzymując samochód w razie potrzeby praktycznie w miejscu. Przeszkadza jednak zbyt wyczulone wspomaganie kierownicy, bo przez cały czas miałem wrażenie, jakby moje ruchy były za wolne dla układu kierowniczego i kierownica na siłę próbowała je przyspieszyć – zdecydowanie zabrakło wyczuwalnego oporu podczas kręcenia (być może spodoba się to kierowcom jeżdżącym głównie po miejskiej dżungli). In plus za to oceniam działanie skrzyni biegów, choć na autostradzie przydałby się 6-ty bieg.
Podsumowując wrażenia z jazdy Renault Clio 0.9 TCE użyję jeszcze raz sformułowania dwugłowa hybryda – nie mylić z samochodami zasilanymi prądem i paliwem konwencjonalnym. Z jednej strony jest bowiem nowoczesne, dobrze się prowadzi i potrafi, szczególnie na krętych drogach, zaskoczyć kierowcę, z drugiej – oferowane w środku plastiki pozostawiają wiele do życzenia, silnik jest ospały, a kierownica mogłaby podczas szybkiej jazdy pracować bardziej precyzyjnie. Renault Clio w wersji 90-konnym silnikiem to dobra propozycja dla stonowanych, raczej młodych – biorąc pod uwagę ilość „świecidełek” – kierowców. Jednak słowa „stonowany” i „młody” wzajemnie się wykluczają. Dla kogo więc jest to auto?
Adam Gieras
Wygląd: | ![]() |
Wnętrze: | ![]() |
Silnik: | ![]() |
Skrzynia: | ![]() |
Przyspieszenie: | ![]() |
Jazda: | ![]() |
Zawieszenie: | ![]() |
Komfort: | ![]() |
Wyposażenie: | ![]() |
Cena/jakość: | ![]() |
Ogółem: | ![]() |
Dane techniczne:
Silnik: benzynowy, turbo, R3, 12 zaworów
Pojemność: 898 cm³
Moc maksymalna: 90 KM (66 kW) przy 5250 obr./min.
Maks. moment obrotowy: 135 Nm przy 2500 obr./min.
Skrzynia biegów: manualna, 5-biegowa
Napęd: na przód
Bagażnik /po złożeniu siedzeń: 300/1146 l
Zbiornik paliwa: 45 l
Typ nadwozia: hatchback
Ilość drzwi/miejsc: 5/5
Wymiary (dł./szer./wys.): 4062/1731/1448 mm
Rozstaw osi: 2589 mm
Masa własna /ładowność: 1119/469 kg
Spalanie miato/trasa test: 7,5/5,4
Przyspieszenie 0-100 km/h: 12,2 s
Prędkość maksymalna: 182 km/h
Cena: 54 300 zł
Mam vectrę 2.2 diesel, ma wystarczająco mocy a w mieście spala 8l. ;) Clio bardzo podoba mi się z wyglądu ale w życiu nie wybrałbym wersji 0.9
Masz rację, ale zaręczam Ci, że Insignia 2.0 CDTi spali więcej, a wszystko przez masę. Clio nie jest wzorem spalania, ale z 7,5 l/100 km mieści się jeszcze w granicy przyzwoitości. Mówimy o normalnej jeździe, a nie takiej o kropelce.