Porsche znane jest przede wszystkim z nieśmiertelnej i bezkompromisowej 911, która od początku wyznacza standardy mocy, korzystając przy tym z mało ekologicznych rozwiązań. Kiedy w 2009 r. firma z Zuffenhausen wprowadziła pierwszą limuzynę w swojej historii, wywołało to nie lada poruszenie wśród fanów marki i nie tylko. Kilka lat później inżynierowie Porsche podjęli kolejny ważny, a zarazem dość odważny krok. W odpowiedzi na potrzeby maniaków ekologii powstała hybrydowa odmiana Panamery. Dziś testowaliśmy nową wersję ekologicznej limuzyny. Co z tego wyszło?
Nie odkryję Ameryki, twierdząc, że Porsche nadal jest ekskluzywną marką, pomimo tego, że egzemplarzy Porsche Cayenne na polskich drogach jest więcej niż rowerów. Siedząc za kierownicą tego auta możemy najwyżej pomarzyć o anonimowości. Podobnie jest z Panamerą. Ponad pięć metrów długości i prawie dwa metry szerokości nie pozostaną na drodze niezauważone. Bez względu na to, czy jedziemy autostradą czy stoimy w miejskim korku, każdy będzie się nam przyglądał.
E-hybrid w przeciwieństwie do innych wersji, poza kontrowersyjną linią i rozmiarami nadwozia, przyciąga uwagę dużo bardziej ze względu na małe detale. Chodzi o niewielki napis „e-hybrid” na boku samochodu oraz jaskrawo zielone obwódki emblematów. Wszystko po to, by wszem i wobec było wiadomo, że właściciel samochodu dba o misie polarne. Gdyby jednak ktoś nie zauważył tych drobiazgów, jego uwagę przykują na pewno ogromne zaciski wentylowanych tarcz w tym samym jaskrawym kolorze.
We wnętrzu inżynierowie również nie pozwalają zapomnieć, że jedziemy ekologiczną wersją Porsche (jakkolwiek to brzmi). Niewątpliwym plusem jest jednak fakt, że wszystko zostało ograniczone tylko do zielonego podświetlenia napisu „Panamera S” na progu drzwi, zielonymi wskazówkami licznika i gustownego zegarka na desce rozdzielczej. To wszystko sprawia, że w środku nie czujemy się przytłoczeni wszechobecną ekologią. Oczywiście byłoby trochę nie na miejscu opisywać jakość wykonania wnętrza, bo naprawdę ciężko jest się do czegoś przyczepić. Kwestią sporną pozostaje jedynie design deski rozdzielczej. Osoby lubiące mieć każdą opcję samochodu dostępną pod osobnym guzikiem odnajdą się we wnętrzu Panamery bez większego problemu, jednak jeśli ktoś jest minimalistą, to auto nie jest dla niego. Kolejnym minusem jest możliwość przewożenia tylko czterech osób, jednak każda wada jest rekompensowana zaletą. Ilość miejsca i komfort podróży tym samochodem powodują, że nawet najdłuższe podróże nie staną się problemem.
Pora przejść do najważniejszej kwestii wyróżniającej ten model. Silnik, a tak naprawdę dwa, generują łączną moc 416 KM. Pozwala to na rozpędzenie tego ponad dwutonowego okrętu do 100 km/h w 5,5 s. A to wcale nie jest wolno! Skupmy się jednak na początku na silniku elektrycznym. Generuje on 95 KM i w przeciwieństwie do poprzedniej wersji można na nim przejechać więcej niż dwa kilometry. Producent deklaruje, że na samych elektronach jesteśmy wstanie przejechać 30 km i rzeczywiście jest to prawda — sam to sprawdziłem. Niestety podróż na samym silniku elektrycznym nie daje żadnej frajdy z jazdy, a prędkość maksymalna to 140 km/h. Jedynym plusem jest świadomość, że jedziemy „za darmo”. Radość nie trwa długo, ponieważ po przejechaniu takiego dystansu potrzebujemy przymusowej trzygodzinnej przerwy z dostępem do gniazdka, bo właśnie tyle potrzebują litowo-jonowe akumulatory, które są umieszczone w bagażniku, by w pełni się naładować.
Na szczęście w zanadrzu jest jeszcze silnik spalinowy, a po jego włączeniu wszystko się zmienia. Zza głowy zaczyna dobiega nas bardzo elegancki pomruk, a reakcja na pedał gazu zaczyna robić wrażenie. Niestety, coś za coś. Spalanie przy jeździe na samej benzynie może wynieść nawet 17 l/100 km. Benzynowe V6 o pojemności trzech litrów i mocy 333 KM zostało połączone z automatyczną ośmiobiegową skrzynią Tiptronik S, a nie, jak w przypadku innych wersji, z nową skrzynią PDK. Taki zabieg daje się wyczuć poprzez lekkie szarpanie podczas szybkiej zmiany biegów. Niestety w tym modelu próżno jest szukać fajnego przycisku powodującego otwarcie wydechów, wywołujących piękne brzmienie silnika. Porsche pozostawiło jednak najważniejsze dwa guziki: SPORT i SPORT PLUS. A to, muszę przyznać, moje ulubione przyciski w tym samochodzie. Utwardzenie zawieszenia, sprawniejsza praca skrzyni biegów i szybsza reakcja na pedał gazu to wizytówki tych ustawień. Samochód po wybraniu jednej z tych opcji staje się naprawdę agresywny, ale jak przystało na limuzynę, robi to w wyjątkowo dostojny sposób. Największym jednak zaskoczeniem jest spalanie przy jeździe na dwóch silnikach. W trasie samochód spala 8,6 l, natomiast w cyklu mieszanym spalanie oscyluje w okolicach 10 l. To naprawdę świetny wynik przy mocy, jaką oferuje nam to auto.
Pozostaje jeszcze tylko jedna kwestia i niestety chyba najważniejsza. Kiedy zapyta się jakąkolwiek z przypadkowych osób, z czym kojarzy się jej Porsche, obstawiam, że żadna z nich nie powie, że z ekologią czy oszczędnością. Dlatego kupowanie samochodu za ponad 550 tys. zł ze względu na mniejsze koszty eksploatacji, to trochę tak, jakby postawić willę za kilka milionów i ogrzewać ją ogniskiem.
Mateusz Żuchowicz