Już na wstępie wyjaśniam, że nieprzypadkowo nawiązuję tytułem do mojego poprzedniego testu Nissana Qashqaia. Kompaktowy crossover z Japonii, to doskonały przykład funkcji przeplatającej zachwyt, z co najmniej zdziwieniem. Co gorsza, to wahanie praktycznie nigdy nie będzie mieć końca.
Stare porzekadło mówi, że żeby zostać zauważonym, trzeba się w jakiś sposób wyróżnić i ta zasada, raczej na pewno ma to sens w tak ciasnym segmencie, jak kompaktowe SUV-y. Pozwoliłem zrobić sobie małą analizę, żeby sprawdzić, która z marek, nie posiada tam swojego reprezentanta i wiecie co? Jest naprawdę ciekawie, bo wśród producentów, którzy nie potrzebują mieć takich samochodów, tj. Abarth, Alpina, Aston Martin, Bentley, Ferrari, czy Lotus, Maserati, Pagani, czy nawet Porsche, znaleźli się też BYD, FIAT, Tesla, czy Voyah (ogólnie naliczyłem 21 producentów z tak poważnym niedoborem kompaktowych crossoverów na naszym rynku). Cała reszta, liczącego się na naszym motoryzacyjnym poletku, ma taki samochód.
Być może to właśnie w obawie przed wtopieniem się w tłum, dość futurystycznie (albo przynajmniej designersko) prezentujący się Nissan Qashqai, przeszedł face lifting. I wygląda jeszcze dziwniej. Właściwie, jak patrzę na zdjęcia z perspektywy czasu, to grill przypomina mi uśmiech Jacka Nicholsona z filmu Batman. Doskonałym uzupełnieniem lekko złowieszczego wyrazu facjaty, są małe, trójkątne reflektory, wkomponowane w dominujący z przodu, banan.
Modniś, uśmiechnięty, ale polotu jakby mniej
Oczywiście, nie mogło też obyć się bez modnej, odseparowanej drugiej pary świateł, pełniących rolę oświetlenia dziennego. Z tyłu, przemodelowano dokładkę zderzaka oraz zmieniono oświetlenie. Te zmiany, zdecydowanie można ocenić na plus. Znacznie mniej entuzjastycznie za to, odebrałem wycofanie z oferty granatowej tapicerki, która była czyś oryginalnym wśród konkurentów Qashqaia. Zamiast niej, masz do wyboru — w zależności od wersji wyposażeniowej — czarną, szaro-czarną, czarną z brązowymi elementami oraz dla odmiany, czarną.
W moim samochodzie testowym, siedzenia były pokryte skórą z czarnych krów, a pozostałe elementy deski rozdzielczej, ozdobiono alcantarą o tym samym odcieniu. I choć ten przyjemny w dotyku materiał, dobrze prezentuje się na desce rozdzielczej, czy boczkach drzwiowych, tak na powierzchniach poziomych, uwielbia zbierać brud. Znacznie bardziej będziesz zadowolony z wielkiego okna dachowego (chyba, że siedzisz z tyłu i masz ponad 185 cm wzrostu, to wtedy nie), skutecznie doświetlającego monotonię czerni, miejscami przełamaną srebrnymi wstawkami. Do intrygujących detali, z pewnością zaliczysz za to selektor kierunki jazdy, którego wygląd, najbardziej zbliżony jest do komputerowej myszy. I to nie jedyne, nietypowe rozwiązanie w tym samochodzie.
Elektrowóz, zasilany benzyniakiem
Nie raz już na łamach motopodprad.pl, wytłumaczono zasadę działania napędu e-POWER, dlatego wspomnę o tym w dużym uproszczeniu. Tego typu napęd, jest rzadkim przykładem hybrydy szeregowej, co oznacza, że w gruncie rzeczy, Qashqai e-POWER jest… „elektrykiem”. Zupełnie, jak lokomotywa Fablok 6D. W obu przypadkach, silniki spalinowe służą, jako generatory prądu i o ile wydaje mi się, że w przypadku SM42, nie ma akumulatorów trakcyjnych, magazynujących prąd, tak Qashqai takowy posiada. I to rozwiązanie, również jest nietypowe.
Zazwyczaj, jeśli samochód ma szeregowy układ napędowy (jak np. w Mitsubishi PHEV, czy Opel Ampera), to wyposażony jest w układ plug-in, czyli można go ładować z gniazda. Tutaj, zdecydowano się na niewielki akumulator o pojemności nieco ponad 2 kWh brutto, pozwalający na przejechanie kilku kilometrów. Z drugiej strony, przy normalnej, miejskiej jeździe, silnik spalinowy nie jest zbyt często angażowany w produkcję prądu, co przekłada się na spalanie, oscylujące w granicach nawet 5 l/100 km.
Japończyk, a potrafi wypić
Oczywiście, jest też druga strona medalu. Kiedy jedziesz tempem autostradowym, auto potrzebuje znacznie więcej prądu, niż jest w stanie sobie zmagazynować. Przy jeździe z szybkością 160 km/h, chwilowe spalanie oscyluje już w okolicy 13,6 l/100 km, a to podobny wynik, co w hybrydowym BMW X5 45e, albo piekielnie mocnym Audi RSQ8. A skoro przytoczyłem już coś tak absurdalnie szybkiego, to uskarżę się na to, że naładowanie Qashqaia e-POWER do pełna, praktycznie graniczy z cudem.
I czemu mam z tym problem? Z doświadczenia wiem, że samochody elektryczne dysponują pełną mocą, dopiero w okolicach maksymalnego naładowania akumulatora trakcyjnego. Dlatego też, do wykonania pomiarów przyspieszenia, staram się „donieść” w bateriach jak najwięcej prądu z punktu ładowania. Tutaj, jako że Kaszkaj sam zarządza naładowaniem akumulatorów trakcyjnych, najczęściej czynił swoją powinność nie dalej, niż do 3/4 pojemności akumulatora. Oszukiwanie w postaci holowania się w miejsca pomiaru, nie bardzo wchodziło w grę, więc najlepszy, zmierzony rezultat sprintu do 100 km/h, to 8,3 sekundy. Nie najgorzej, choć do deklaracji zabrakło dwóch mrugnięć oczami. Inne zapewnienie producenta, to zablokowane elektronicznie 170 km/h.
Co w sinusoidzie jest na „tak”
Czy to dużo? Ten temat zostawiam do dyskusji. Zdecydowanie za to możesz być zachwycony prowadzeniem. Qashqai pokonuje wiraże z zachwycającą z zadziwiającą lekkością i bez protestów podwozia. Nawet przy mocno niedogrzanej nawierzchni. Co ciekawsze, układ kierowniczy nie ma sportowych aspiracji. Raczej nazwałbym go typowym przedstawicielem swojego gatunku. Działa poprawnie, nie spóźnia się z wykonywaniem poleceń, dość dobrze przenosi wiadomości z asfaltu.
Na dobre oceny, zasługuje też nagłośnienie Bose, bardzo przyjemnie wypełniające kabinę brzmieniem. Z pewnością mógłby być jednym z moich ulubionych elementów w samochodzie, gdyby nie fakt, że testowałem Qashqaia w połowie grudnia. Wtedy, to ponad wszystko, cenię sobie podgrzewaną kierownicę oraz siedzenia (w takiej właśnie kolejności), ratujące mnie przed zamarznięciem podczas zdjęć. Gdyby pominąć powyższe, wybrałbym asystenta świateł drogowych, całkiem sprawie wycinając, oślepiający innych kierowców snop światła.
Gdzie plusy zaczynają się kończyć
Hamulcom, również trudno zarzucić złą pracę. Te, reagują już na najmniejsze skinienie stopy, całkiem nieźle dozując siłę hamowania. Co innego jednak, kiedy sięgniesz po funkcję e-pedal. Z założenia, aktywacja sprawia, że Qashqai zwalnia, rekuperując energię kinetyczną do akumulatora trakcyjnego. W tym czasie, najlepiej byłoby zapomnieć o lewym pedale, jednocześnie jeżdżąc w możliwie w jak najbardziej przewidywalny sposób. A że niespodzianki najczęściej wtedy lubią się zdarzać, wciśnięcie hamulca niesie ze sobą niespodziewane efekty.
Pierwsza reakcja, to wyraźny opór. Zupełnie, jakby funkcja zwalniania, miała być systemowo zablokowana. Przełamanie powyższego, skutkuje wyłączeniem rekuperacji, sprawiając, że hybrydowy Nissan, toczy się swobodnie w kursie kolizyjnym. Dopiero chwilę po dociśnięciu hamulca, auto wreszcie zaczyna robić to, co w tej sytuacji powinno. Trochę dużo efektów, jak na użycie czegoś, co ma uchronić przed niespodziewanym zagrożeniem. Qashqai zachowuje się trochę tak, jakby przy wciśniętym hamulcu, nie do końca wiedział, co ma zrobić, skoro i tak już zwalnia, gromadząc prąd w akumulatorze. Co więcej, inni producenci pokazują, że normalne działanie lewego manipulatora przy włączonej rekuperacji, jest jak najbardziej możliwe.
Qashqai nigdy nie miał ze mną łatwo
W momencie podsumowania, przyszedł mi do głowy mój test Qashqaia sprzed 1,5 roku, w którym pisałem o paraboli wrażeń. Początkowa niechęć do modelu, przeplotła się ze świetnym wrażeniem, zbudowanym jakością wykonania wnętrza, oraz odwagą przy zastosowaniu nietypowego koloru tapicerki. Co więcej, początkowo napęd też zrobił na mnie wrażenie, jednak z czasem, zaczęła irytować szarpiąca przekładnia oraz niewygodny fotel.
Poliftingowy Qashqai, to już bardziej sinusoida, zadziwiająca dość dziwnym wyglądem, by po chwili zachwycić porządnie wykonanym wnętrzem. Szkoda tylko, że producent serwując różne odcienie czerni, pozbawił kabinę polotu poprzednika. Następnie, crossover Nissana wraca do kursu wznoszącego, całkiem ciekawym napędem, który nie tylko potrafi zachwycić niskim spalaniem, ale też imponuje paliwożernością. W dodatku, osiągi mocno uzależnione są od stopnia naładowania małej baterii, której auto, niechętnie doładowuje powyżej 75%. Oznacza to, że wszystkie 190 KM jest do dyspozycji kierowcy, być może, ze dwa razy w tygodniu.
Pocieszeniem w całej sytuacji jest zaskakująco dobre prowadzenie, przeplatane z niezłymi hamulcami, które po włączeniu trybu e-pedal, stają się niegodne zaufania. Kiedy jednak wszystko pozwala na spokojną jazdę, można cieszyć się ciszą, znaną z samochodów elektrycznych. Wyposażenie też jest niczego sobie, choć wyjściowe 167 tysięcy złotych, absolutnie nie wystarczy, by cieszyć się prezentowanym samochodem. Żeby tak było, musisz wybrać wersję N-Design oraz wszystkie dodatkowe opcje, włącznie z dwukolorowym nadwoziem. Kompleksowo wyposażona całość, zamknęłaby się kwotą 207 950 zł. Czy znajdzie się coś jeszcze, co odwróci trend sinusoidy?
Tekst i zdjęcia Marcin Koński
Zdjęcia Nissan Qashqai e-POWER:
Dane techniczne Nissan Qashqai e-POWER:
Silnik: elektryk
Moc: 190 KM
Moment obr.: 330 Nm
Skrzynia biegów: bezstopniowa
Napęd: przód
0-100 km/h: 7,9 s
Prędkość maksymalna: 170 km/h
Cena: od 167 tysięcy złotych
Pomiary własne:
0-100 km/h (nachylenie): 8,3 s (-1,43%)
1/4 mili: 16,08 s
60-100 km/h: 4,01 s
80-120 km/h: 5,41 s
Zużycie paliwa w trasie pomiarowej (276 km) (min-max): 5,4-11,4 l/100 km