Moda na auta 4×4 z potężnymi silnikami to już przeszłość. Swoją zieloną łapę położyła na niej ekologia. Teraz mamy więc modę na przednionapędowe, napompowane samochody z silnikami rodem z kosiarek spalinowych. Nowy Qashqai w pełni się w nią wpisuje i w zasadzie można by tymi słowami test zakończyć, ale nie. Mimo małej mocy i ospałego charakteru auta, polubiłem go od pierwszej minuty. Chcecie widzieć dlaczego?
Nissan Qashqai pierwszej generacji, jako następca dwóch modeli jednocześnie – Almery i Primery, a w reklamach przedstawiany jako „miastoodporny” crossover, wywołał erupcję pożądania. Kierowcy, którzy do tej pory wozili swoje cztery litery blisko ziemi, w samochodach o przeciętnych kształtach i jeszcze bardziej przeciętnych walorach jezdnych – mówię o Almerze i Primerze – dostali możliwość podróżowania o wiele wyżej, o wiele dostojniej i – co by tu nie pisać – modniej. Epoka crossoverów dzięki temu podwyższonemu kompaktowemu Nissanowi rozhulała się więc na dobre. Qashqai I miał jednak dwie poważne wady. Mimo sporych rozmiarów karoserii, dość ciasne wnętrze. A także drugą – bardzo nieciekawy projekt deski rozdzielczej wykonanej z przeciętnych materiałów. Zupełnie tak, jakby odbiorcą miał być ten sam właściciel zabłoconych butów, spłowiałych jeansów i koszuli w kratę, który raz na kilka lat wybiera w salonie Navarrę.
Nowy znaczy lepszy?
Na szczęście nowy Nissan Qashqai, co rzadko się zdarza, w niczym nie przypomina poprzednika. Powiem więcej. Gdyby zasłonić mu plakietkę i spytać pierwszą lepszą średnio zorientowaną osobę o to czy rozpoznaje jakiej marki jest to auto, każda odpowiedź brzmiałaby: „to jak jakiś koreaniec”. Czy to źle? Biorąc pod uwagę rozmach, z jakim Kia czy Hyundai weszły na europejskie salony na pewno nie. Dzięki kompletnie nowemu designowi: ostrej linii, licznym przetłoczeniom i bardzo ciekawie zaprojektowanemu i schludnie wykonanemu wnętrzu Qashqai naprawdę zasługuje na uwagę. Nie wpisuje się bowiem w nissanowskie standardy wdzięku (lub jego braku? hmm…).
Należę do tych kierowców, którzy w samochodzie największą uwagę, poza oczywiście tym co ma pod maską, przykuwają do deski rozdzielczej i pozycji za kierownicą. W poprzednim Qashqaiu, o czym już pisałem wyżej, deska rozdzielcza bardzo rozczarowywała, a stanowisko pracy kierowcy było jedynie poprawne. W dwójce jest zupełnie inaczej. Tablica przyrządów została zaprojektowana z polotem i wykonano ją z miękkich materiałów. Siedzenia są bardzo wygodne i dobrze wyprofilowane, obszyta miłą w dotyku skórą kierownica pewnie leży w rękach, a drążek zmiany biegów umiejscowiony jest dokładnie tam, gdzie powinien być. To, do czego mógłbym się przyczepić, to fortepianowy plastik tak lubiany przez japońskich projektantów (przeze mnie niespecjalnie) i średniej urody interfejs systemu multimedialnego, ale to naprawdę drobiazgi i… pewnie kwestia gustu.
Gdzie jest moc?
Przejdźmy do jazdy. Zacznę od tego, na co najbardziej pewnie czekacie, czyli silnika. W poprzednim Qashqaiu, jako bazowy montowany był klasowy przeciętniak – czterocylindrowy 117 konny silnik, którego moc pompowało wolnossące serce o pojemności 1.6-litra. Od prezentacji pierwszego Qashqaia minęło jednak sporo czasu. Teraz mamy modę na downsizing, która z zieloną siłą trafiła także pod maskę drugiej odsłony japońskiego auta. 1.2-litrowy silniczek jest o 2 KM słabszy od poprzednika, a jego 115 KM osiągane jest teraz przy 4 tys. obr./min., ale nie to jest ważne. Najważniejsze jest to, że pod maskę trafiło turbodoładowanie, które 190 Nm pcha na koła już od 2 tys. obr./min.
Szkoda tylko, że pcha bardzo cherlawym pychem. Bo choć Qashqai w danych technicznych prezentuje się zachęcająco (11,3 sekundy do 100 km/h i aż 185 km/h prędkości maksymalnej), w praktyce wypada bardzo słabo. O dynamice w jego przypadku można bowiem mówić tylko w mieście i tylko pod warunkiem, że w środku podróżuje jedna osoba. Gdy liczba pasażerów rośnie, robi się coraz mniej wesoło – szczególnie na autostradzie, gdzie autu wyraźnie brakuje pary. Osiągnięcie 140 km/h z czterema osobami i bagażem to naprawdę poważne wyzwanie, okupione w dodatku średnim spalaniem na poziomie 9,5 litra. I to przy niecałych 3 tys. obr./min. – tyle przy tej prędkości wskazuje obrotomierz. Prędkości maksymalnej w ogóle nie jestem w stanie sobie wyobrazić – no chyba, że na naprawdę długiej i lekko spadzistej prostej. Dużo pochwał należy się za to 6-biegowej skrzyni biegów, która pracuje bardzo płynnie i bez żadnego haczenia.
Cisza, spokój, opanowanie…
Plusem samego silnika jest za to niesamowicie cicha praca – słychać nawet szum wiatru owiewający lusterka. W trakcie przyspieszania, w zakresie 2-3 tys. obr./min. czułem się, jakbym miał do czynienia z autem elektrycznym. Dzięki temu Qashqai bardzo uspokaja, zdecydowanie temperując zapędy kierowcy. Za jego kierownicą po raz pierwszy od dawna pomyślałem o podziwianiu krajobrazów przez szybę. Prowadząc go czułem też, jakby czas powoli, ale systematycznie zwalniał. Ale to wcale nie jest przytyk. To stanowi o uroku tego auta. Japoński crossover prowadzi się bowiem nad wyraz dobrze. Pewnie pokonuje zakręty i nie jest podatny na wiatr boczny. Przeszkadza jedynie lekko „przewspomagany” układ kierowniczy – odczucie jest takie, jakby stanowił połączenie hydrauliki i próbującej powstrzymać jej pracę elektroniki, oraz dość głośne i dobijające na wertepach zawieszenie.
Skoro jesteśmy przy wertepach, warto dodać, że crossovery, jak i mniejsze SUV-y coraz rzadziej mają napęd na cztery koła. W Qashqaiu można go póki co zamówić tylko z dieslem o pojemności 1.6-litra i mocy 130 KM. Miałem okazję przetestować ten silnik pod maską Renault Fluence i jestem ciekawy czy równie sprawnie radzi sobie z niewielkim, ale mocno napakowanym nadwoziem crossovera. W testowanym Nissanie, zupełnie jak w opisywanej na początku tego roku Hondzie CRV 1.6 i-DTEC (swoją drogą również o dość cherlawej mocy 120 KM), cała moc przekazywana jest na koła przednie. Nie spodziewajcie się więc, że Qashqai poradzi sobie w choćby lekkim terenie. Nie poradził sobie nawet z kałużą ze zdjęcia powyżej – dość długo musiałem się namęczyć, żeby stamtąd wyjechać. To jedynie kompakt z wyższym prześwitem. Nie straszne mu więc poprzeczne przeszkody, wysokie krawężniki (a na nich przecież poddało się Suzuki S-Cross 1.6 VVT ALLGRIP) czy szutry. I tyle. Resztę zastosowań docenicie na pewno w mieście, szczególnie, że nowy Qashqai spokojnie pomieści całą 4-osobową rodzinę z psem i nie ma mowy o dotykaniu się łokciami.
Przed przystąpieniem do podsumowania chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na system start&stop, który niestety wymaga wyłączenia za każdym razem po przekręceniu kluczyka, a czasami się o tym zapomina. Miałem dwie nieprzyjemne sytuacje związane z tym uwielbianym przez ekoświrów z UE dodatkiem. Obie takie same i obie – gdyby doszło do nich na drodze podporządkowanej – równie niebezpieczne. Dwukrotnie dojeżdżając bowiem do skrzyżowania, a w zasadzie tocząc się pomału w jego stronę, stawałem dopiero na sekundę przed włączającym się zielonym światłem. W tym czasie system zdążył wyłączyć silnik i coś się zacinało. Musiałem wrzucić luz i jeszcze raz bieg, a za drugim razem wyłączyć i włączyć silnik, żeby móc ruszyć. Gdy system wyłączał silnik w normalnych okolicznościach, czyli przy postoju dłuższym niż kilka sekund, nic złego się nie działo. Coś wymaga tu ewidentnie sprawdzenia.
Podsumowanie
Nissan Qashqai nieźle się prowadzi, przy spokojnej jeździe, z tym silnikiem pod maską, nie zużywa też dużo paliwa – średnio w mieście ok. 7 litrów. Obiektywnie dodam też, że jest po prostu ładny. Z dieslem o mocy 130 KM i napędem na 4 koła może stanowić bardzo ciekawą alternatywę dla czteronapędowych kombi. Ja jednak poczekałbym na silnik 1.6DIG-T o mocy 163 KM, który ma zadebiutować w „Kaszkiecie” już w przyszłym roku. Czy zatem warto w ogóle interesować się tym crossoverem z silnikiem o mocy 115 KM? Warto, ale tylko warunkowo. Bo choć z ceną 87 900 zł za testowaną, drugą od dołu wersję wyposażeniową Acenta (ma w zasadzie wszystko, co jest potrzebne na co dzień, a nawet więcej) Qashqai wydaje się bardzo sensowną ofertą, to przed zakupem dobrze przemyślcie sobie czy naprawdę nie lubicie czasami mocniej przycisnąć. Jeżeli tak, to trafiliście pod zły adres…
tekst i zdjęcia: Adam Gieras
Wygląd: | [usr 8] |
Wnętrze: | [usr 9] |
Silnik: | [usr 6] |
Skrzynia: | [usr 8] |
Przyspieszenie: | [usr 5] |
Jazda: | [usr 7] |
Zawieszenie: | [usr 7] |
Komfort: | [usr 7] |
Wyposażenie: | [usr 8] |
Cena/jakość: | [usr 7] |
Ogółem: | [usr 7.2 text=”false” img=”06_red.png”] (72/100) |
Nissan Quashqai 1.2 DIG-T dane techniczne:
Silnik – benzynowy, rzędowy, 4- cylindrowy DIG-T
Pojemność – 1197 cm3
Moc – 115 KM przy 4500 obr/min
Moment obrotowy – 190 Nm przy 2000 obr/min
Masa – 1318 kg
Skrzynia biegów – manualna, 6-biegowa
Napęd – na przednią oś
Długość/szerokość/wysokość – 4380/1806/1590 mm
Osiągi:
0-100 km/h: 11,3 sekundy
v-max: 185 km/h
cena: 87 900 zł + lakier metalik