Motopodprad.pl

Test: Nissan Leaf Tekna – po prostu samochód. Tyle, że elektryczny…

profilowe

Należę do zadeklarowanych mięsożerców, ale ten ‘Liść’ wyjątkowo mi zasmakował.

Polska mentalność to coś, co czasami doprowadza mnie do zwątpienia. To ona sprawia, że Polacy są wrogo nastawieni do nowości takich jak samochody elektryczne. Nie wiem jak to jest, że przyjęły się u nas takie przejawy nowoczesności jak smartfony, telewizja satelitarna czy płyty indukcyjne, a samochody elektryczne wzbudzają tak wiele kontrowersji i przez niektórych uważane są za wytwór szatana. Miłośnicy motoryzacji grzmią na internetowych forach, że auto powinno mieć odpowiedni dźwięk i wzbudzać emocje, które w elektrykach są stłumione do minimum. Sam uważam się za miłośnika motoryzacji, ale uwielbiam samochody elektryczne i wcale nie uważam ich za sprzęt AGD na kołach. Dlaczego? O tym w następnych akapitach.

Dyskrecja przede wszystkim

Przyszło mi raz testować przez kilka dni Forda Mustanga w kolorze jadowitej żółci z czarnymi pasami przez środek nadwozia. Owszem, bulgot V8 nigdy się nie nudzi i czasami nocą leżę i zastanawiam się czy jeszcze kiedyś będzie mi dane przeżyć coś podobnego, ale nie w tym rzecz. Mustang wzbudza sensację gdziekolwiek się pojawi. Szczerze, po 3 dniach miałem już tego serdecznie dosyć. Często lepiej po prostu przejechać z punktu A do punktu B bez wzbudzania niepotrzebnej atencji. Jest cała rzesza ludzi, którym przede wszystkim do tego potrzebny jest samochód i Nissan Leaf jest świetny do tego celu.

Wygląda jak zwyczajny hatchback i gdyby nie znaczek Nissana to dla postronnego człowieka mógłby być równie dobrze Volvo czy Toyotą. Leaf wyglądem nie krzyczy, że jest wyjątkowy i oprócz napisów ‘zero emission’ nie ma w jego wyglądzie nic podejrzanego. Dopiero gdy ruszy z miejsca to zdolność do bezszelestnego ‘zakradania się’ może zaskoczyć niejednego pieszego.

O klasę wyżej

Wewnątrz Leafa w wersji Tekna jest dość luksusowo. Powiedziałbym, że poziom wykonania i wykończenia ociera się o marki segmentu premium, ale znowu panuje dyskrecja. Każdy użytkownik spalinowego auta z automatem odnajdzie się tu bez problemu. Tylko wybierak kierunku jazdy wygląda i działa nietypowo, bo po wyborze ‘przełożenia’ od razu odbija do pozycji wyjściowej.

W stosunku do poprzedniej generacji Leafa zmieniły się głównie zegary – skupiono je w klasycznym miejscu i wyposażono w spory ekran o dobrej jakości obrazu. Analogowy prędkościomierz wygląda klasycznie, czytelnie i bez szaleństw. Niestety minus za pozostawienie głównego systemu multimediów starej generacji – jego wygląd już trąci myszką, a nawigacji daleko do najlepszych fabrycznych systemów na rynku. Panel klimatyzacji pozostał identyczny jak w pierwszym Leafie, z obsługą fizycznymi przyciskami.

Przestrzeń w środku w żaden sposób nie jest ograniczona ze względu na napęd czy baterie. Te są zgrupowane pod podłogą i nie mają wpływu także na bagażnik – jego pojemność wynosi bardzo dobre 420 litrów. Przydałaby się tu tylko podwójna podłoga, żeby schować pod nią wzmacniacz systemu audio, gaśnicę i przewody do ładowania. Jedna uwaga – mamy rok 2018, auto nie kosztuje mało, a nie ma regulacji kierownicy w dwóch płaszczyznach. Z moim wzrostem 175 cm znalazłem dla siebie optymalną pozycję, ale to spory brak na liście wyposażenia Leafa.

Płynność jazdy

Elektryczne samochody zyskały moją sympatię z dwóch powodów. Pierwszy to cisza podczas jazdy. Akurat Leaf jest fantastycznie wyciszony i słuchanie muzyki w samochodzie można przenieść na zupełnie nowy poziom doznań. Ta cisza w zestawieniu z mocą i momentem obrotowym silnika (150 KM, 400 Nm) powoduje wrażenie, że auto porusza się absolutnie bez żadnego wysiłku. Wciskanie pedału przyspieszenia do oporu przychodzi tu naprawdę o wiele łatwiej niż w spalinowym samochodzie, bo nie ma tego wrażenia, że silnik się męczy i zaraz wyskoczy spod maski. Na przykład z tego powodu bardzo rzadko cisnę do oporu mojego starego, benzynowego W124. Auto elektryczne sprawia, że masz ochotę bawić się i cisnąć bez opamiętania. Jest to dość uzależniające jeśli mam być szczery…

Drugi powód to osławiona funkcja e-pedal. System rekuperacji energii Nissana bardzo upłynnia jazdę. Oczywiście hamowanie auta po odpuszczeniu pedału jest dość mocne i z tego powodu wymaga chwili ćwiczeń, ale przynosi potem niezwykle dużo satysfakcji. Jedno odpuszczenie gazu od 140 km/h do zera potrafi dodać kilka kilometrów cennego zasięgu. W jeździe miejskiej Leaf czuje się jak ryba w wodzie i potrafi odzyskiwać jakieś 10 do 15% zasięgu, co uznaję za bardzo przyzwoity wynik.

Zabawa w zakrętach

Przyspieszenia Leafa i nisko osadzony środek ciężkości ze względu na baterie w podłodze sprawiają, że auto nie jest może superlekkie, ale śmiga po zakrętach z werwą jaką trudno znaleźć w innych autach kompaktowych. Gdyby tylko wystrojono lepiej układ kierowniczy byłoby już zupełnie idealnie.

Oczywiście mieszkając w małym mieście muszę poruszyć temat zasięgu i ładowania Leafa. Jeśli ktoś ma zamiar go ładować tylko z klasycznego gniazdka to musi pogodzić się z 20-godzinnym czasem ładowania do pełna. Zasięg od 100% wynosi realnie jakieś 260-270 km. W praktyce podczas testu auto przy każdej możliwej okazji było podłączane do gniazdka 220V, a i tak ani razu nie naładowało się do pełna. Raczkująca jeszcze w Polsce sieć szybkich ładowarek nie ułatwia sprawy. Podczas 6 dni ładowałem auto ze stacji GreenWay dwa razy do 80-90% w szybkiej ładowarce (około 30-40 min). Pokonałem sumarycznie około 900 km, a za prąd zapłaciłem 80 zł. Odpowiada to zużyciu paliwa klasycznego auta spalinowego na poziomie 1,77 l/100 km.

Zostawmy ekologię z boku

Na chwilę zapomnijmy o samochodach elektrycznych w kontekście ochrony środowiska. Z czysto użytkowego punktu widzenia mają one sporo zalet – wymagają mniej czynności serwisowych, mają mniej ruchomych części podlegających zużyciu, są ciche, bardzo wygodne i dość dynamiczne. Do tego ten konkretny Nissan wygląda jak normalne auto, więc nie wyróżnia się na ulicy i nie jest nawet w 20% tak skomplikowany we wnętrzu jak testowany przeze mnie wcześniej DS.

Skąd więc ten cały hejt? No tak, zasięg. Na ten moment hybryda plug-in ma więcej sensu, bo w każdej chwili może odpalić motor benzynowy i pojechać choćby na koniec świata. Zakładając jednak, że zasięg wraz z czasem będzie rósł, a czas ładowania się skracał, to wkrótce wiele osób może przekonać się do aut elektrycznych. W Polsce czekamy na rozwijającą się sieć ładowarek, ale gdy ona będzie gotowa, podróżowanie Leafem na co dzień stanie się możliwe. Wiele osób w naszym kraju miało styczność z autami elektrycznymi tylko poprzez obejrzenie testu na youtube, a w ten sposób nie da się poczuć ich zalet. Dlatego wszystkim sceptykom zalecam jazdę próbną i samodzielne zapoznanie się z Leafem. To bardzo dobry samochód, choć z ceną na poziomie 171 900 zł (Tekna) pewnie pozostanie białym krukiem na polskich drogach.

Bartłomiej Puchała
fot. autor

Wygląd:[usr 8]
Wnętrze:[usr 7]
Silnik:[usr 8]
Skrzynia:[usr 9]
Przyspieszenie:[usr 8]
Jazda:[usr 9]
Zawieszenie:[usr 7]
Wyposażenie:[usr 8]
Komfort:[usr 7]
Cena/jakość:[usr 4]
Ogółem:[usr 7.5 text=”false” img=”06_red.png”] 75/100

Silnik: elektryczny
Moc:  150 KM
Maksymalny moment obrotowy:  400 Nm od 0 obr/min
Napęd: FWD
Cena: od 171 900 zł

Exit mobile version