Są takie auta, na test których czekam przebierając nogami z niecierpliwości, ale Outlander nie jest jednym z nich. Mimo to zapamiętam go na długo, bo jest pełen sprzeczności.
Teraz takie czasy, że mamy rynek pełen SUV-ów. Suw suwa suwem pogania, a Mitsubishi Outlander to pozornie kolejny z nich – niczym nie wyróżniająca się pseudoterenówka do wożenia dzieciaków do szkoły. Tak, ale pierwszy Outlander debiutował w czasach, gdy w Europie wciąż rządziły hatchbacki, sedany i minivany. Mamy więc do czynienia z pionierem, który na przestrzeni czasu został doścignięty przez rynkową stawkę i trochę zszedł na drugi plan. Mimo to uważam, że wciąż Mitsu potrafi zaskoczyć czymś bardzo pozytywnym.
Ni to pies, ni wydra…
Mnie najpierw zaskoczyły barwy wojenne jakie przywdział testowy egzemplarz. Pod spodem czerwony lakier, ale pokryty białą folią i pomalowany ręcznie farbami. Miało to miejsce podczas Poznań Motor Show, gdzie ten egzemplarz reklamował stoisko japońskiego producenta. Autorem jest artysta Paweł Swanski, a namalowany wzór to jego impresja na temat hasła przewodniego marki ‘Drive Your Ambition’. Mi to przypomina pióra ptaka lub łuski gada z domieszką ośmiornicy, więc nieszczególnie atrakcyjne rzeczy.
Gdyby osobliwego malowania nie było, auto raczej zginęłoby w tłumie. Outlander jest nowoczesny i może się podobać, ale projekt sylwetki pozostał od lat mocno konserwatywny. Na dodatek ma dziwnie zaburzone proporcje, jakby rozstaw osi był za mały w stosunku do długości nadwozia. Przez to silnik wisi w dużej części przed przednią osią, a tylne nadkole mocno wcina się w drugą parę drzwi.
Na szczęście nie ma to wpływu na łatwość wsiadania czy miejsce na tylnej kanapie Mitsubishi. Linia dachu poprowadzona jest wysoko, a Outlander to kawał auta, dlatego rodzinne wojaże nie będą mu straszne. Bagażnik mieści 590 l i ma niski próg załadunku, za to roleta jest dziwnie nisko umieszczona. Brak na niej uchwytu oraz po jej zdemontowaniu nie ma gdzie jej wsadzić. Pod podłogą ukryto dodatkową przestrzeń, w której za dopłatą chowają się dwa fotele. Nawet jeśli ich nie ma, to w bagażniku i tak są miejsca na kubeczki. W naszym egzemplarzu dostęp do kufra odbywa się po elektrycznym otwarciu klapy.
Japoński klimat
Są takie elementy w kokpicie Outlandera, które z miejsca zdradzają, że auto jest już od co najmniej kilku lat na rynku. Niby na środku piękny ekran dotykowy, ale gros funkcji obsługuje się nadal fizycznymi guziorami. Te kwadratoidalne, duże przyciski zdarzają się jeszcze tylko w samochodach japońskich. Obsługa nie zawsze jest tak intuicyjna, jak bym sobie życzył. Przykładowo znalezienie guzika do zmiany wyświetlanych informacji z komputera pokładowego udało mi się za czwartym czy piątym podejściem. Znalezienie regulacji odcinka lędźwiowego w fotelu oraz nawigacji w systemie w ogóle się nie udało. Tutaj akurat powodem jest ich brak, ale mój umysł nie ogarnął przez większość testu, że takich akcesoriów może brakować w aucie za 150 tys. zł.
Z drugiej strony przecież nie brakuje mu nowoczesnych gadżetów. Jest wręcz cała masa asystentów jazdy, w tym szczególnie przydatny aktywny tempomat czy ostrzeżenie o ruchu poprzecznym przy cofaniu. Są świetne reflektory LED sterowane automatycznie oraz wspomniana klapa bagażnika otwierana elektrycznie. System audio gra rewelacyjnie – lepiej niż w niejednym aucie premium.
Spragniony osiołek
Pod maską testowego Outlandera pracował silnik wolnossący o pojemności 2 litrów i mocy 150 KM. Połączono go z przekładnią CVT, ale to akurat dobrze, bo motor ma zaledwie 195 Nm momentu. Przy tak niewielu niutach to właśnie skrzynia bezstopniowa pokazuje swoje zalety, bo maksymalnie optymalizuje sposób przekazywania siły napędowej na koła.
Niestety jazda Mitsubishi z takim silnikiem uświadomiła mi jak bardzo diesle pasują do SUV-ów. Manierami Outlander w benzynie z CVT przypomina osiołka, który nawet smagany batem uparcie nie chce jechać. Do tego absurdalnie wręcz wysokie zużycie paliwa, bo w mieście wynik poniżej 10 litrów nie występuje. Podobnie przy prędkościach autostradowych. Dopiero spokojna jazda poza miastem skutkuje spalaniem na poziomie 8-9 l.
Połykacz dystansów
Mitsu nie chce przyspieszać z niskich obrotów i pali jak smok, ale ma inne zalety. To wręcz fantastyczny cruiser do pokonywania długich dystansów. Cichutki w środku, ze sprężystym zawieszeniem, nieprawdopodobnie stabilny, bezpieczny i przestronny. Wzbudza zaufanie kierowcy swoimi pewnymi reakcjami na komendy kierownicą. Z jednej strony nadmierne wspomaganie, z drugiej absolutny brak luzu w układzie kierowniczym. Do tej pory nie spotkałem się z czymś podobnym.
Pozycja za kierownicą jest wysoka nawet jak na SUV-a. Przed oczami kierowca ma proste, tradycyjne zegary z ładnym wyświetlaczem pośrodku. Kokpit jest poskładany z solidnością litej skały i to z całkiem miękkich materiałów. Gdyby tylko nie nadmiar plastikowych dekorów byłoby wspaniale.
Nazwa Outlander brzmi ambitnie i pamiętając o sukcesach Mitsubishi w rajdach terenowych myślałem, że samochód ten ma jakieś ambicje offroadowe. Wygląda jednak na to, że punktem honoru było zaoferowanie napędu 4WD działającego w paru trybach. Gdy inżynierowie już tego dokonali, pokiwali głowami i nie zrobili nic więcej w tym kierunku. Z tego powodu Outlander nie ma żadnych systemów wspomagających jazdę w terenie, a prześwit wynosi tylko 19 cm.
Auto pełne sprzeczności
W testowanej Instyle Outlander kosztuje od 148 990 zł, ale ogólnie cennik rozpoczyna się od kwoty niecałych 100 tys. zł. Za tyle pieniędzy da się już znaleźć na rynku coś, co oferuje podobne wartości, zabierze 5/7 osób i wygląda ciekawiej niż Mitsu. Z kolei Outlander wyprowadza kontrę w dziedzinie bezpieczeństwa, bo ma naprawdę wszystkie możliwe systemy wspomagające i co ważne, działają bez zarzutu.
Tak czy inaczej samochód ten jest pełen sprzeczności. Z jednej strony wspomniane, zaawansowane bezpieczeństwo, z drugiej brak takiej rzeczy jak fabryczna nawigacja. Jest napęd na wszystkie koła, choć Outlanderem bałbym się wjechać w teren. W trasie jeździ się nim wspaniale, ale co z tego, jak brak mu porządnego, mocnego silnika. Wnętrze pomieści w niektórych wypadkach 7 osób i całkiem sporo bagażu, za to auto ma tylko 195 Nm momentu który musi pociągnąć taki zestaw.
Na przestrzeni całego testu towarzyszyło mi uczucie, że po prostu Mitsubishi potrzebuje porządnej aktualizacji w nowym Outlanderze. Rynkowa stawka ucieka, a z czasem argumenty japońskiego producenta będą coraz mniej znaczące. Czas na zmiany, ale największym brakiem Outlandera jest silnik. Idealnie podpasowałby tu nowoczesny diesel, ale taki silnik już był i został wycofany ze sprzedaży rok temu ze względu na wysokie ceny. Mitsubishi musi samodzielnie poszukać złotego środka. Może hybryda?
Bartłomiej Puchała
fot. autor
Wygląd: | [usr 5] |
Wnętrze: | [usr 7] |
Silnik: | [usr 3] |
Skrzynia: | [usr 4] |
Przyspieszenie: | [usr 4] |
Jazda: | [usr 6] |
Zawieszenie: | [usr 7] |
Komfort: | [usr 7] |
Wyposażenie: | [usr 8] |
Cena/jakość: | [usr 6] |
Ogółem: | [usr 5.7 text=”false” img=”06_red.png”] (57/100) |
Galeria
Dane techniczne
Silnik: benzynowy R4, 16 zaw.
Pojemność silnika: 1998 ccm
Moc: 150 KM przy 6000 obr./min
Moment obr.: 195 Nm przy 4200 obr./min
Skrzynia biegów: bezstopniowa CVT, automatyczna
Napęd: AWD dołączany tył
0-100km/h: 10,9 s
V-max: 190 km/h
Zbiornik paliwa: 60 l
Cena: Instyle od 149 990 zł