Jeśli sądzisz, że Mini Cooper S to mały urwis, przejedź się jego elektryczną wersją. To jest dopiero miejski wymiatacz!
Napęd elektryczny najbardziej pasuje do samochodów miejskich – to prawda znana nie od dziś. Nie zdziwiłbym się gdyby Mini wypuściło hatchbacka na baterie już 10 lat temu, ale wtedy skończyło się na badaniu gruntu na przyszłość. Teraz na rynku jest nowiutki Mini Cooper SE wykorzystujący sporo rozwiązań z BMW i3. Z jego pomocą miałem okazję sprawdzić czy na pokładzie wciąż jest gokartowa radość z jazdy i zmierzyć się z aktualnym poziomem elektromobilności w Polsce.
Styl nie do podrobienia
Szczerze nie mam pojęcia ile już generacji Mini Coopera widzieliśmy od kiedy grupa BMW przejęła tę brytyjską markę. Styl jaki wtedy zaprezentowano jest nadal tak samo oryginalny i niepowtarzalny, a kolejne jego wcielenia tylko gruntują pozycję Mini na rynku. Od debiutu bieżącej generacji Miniaka jest on wręcz naładowany detalami. Wzorzyste felgi, kolorowe dodatki i oświetlenie LED nadają mu niesamowitego charakteru. Osobiście rozpływam się nad pomysłem wykorzystania wzoru Union Jack do tylnych świateł pozycyjnych. Z przodu najfajniejsze są kierunkowskazy, idealnie owalne jak i cała lampa. Drzwi bez ramek to zawsze fajny akcent sportowy, a tutaj mają jeszcze nietypowy, ostry kształt.
W wersji Cooper SE do tego zestawu dochodzą felgi inspirowane wzorem brytyjskiej wtyczki elektrycznej oraz zaślepiony przedni grill zastąpiony ozdobną listwą. Z przodu i z tyłu można zauważyć okrągłe logo ‘E’ – nowy symbol, który będą nosić inne elektryczne Mini. Przeszkadzają mi dwie rzeczy – wlot na masce jest tylko ozdobą, ale to dotyczy także wersji spalinowej. Druga to usytuowanie klapki gniazda ładowania dokładnie tam, gdzie w eSce jest wlew paliwa. To mało praktyczne rozwiązanie i lepiej byłoby mieć gniazdo z przodu lub z tyłu.
Przepych dla dwojga
Pierwszy raz miałem styczność z samochodem Mini, więc może to co teraz powiem wyda się oczywistością. Z perspektywy kierowcy przeszkadza mi to, że tak dziwnie jest ukształtowany dach Coopera. Wiem, wiem, miał być płaski i ‘wiszący’ nad kabiną dla ładnych proporcji i fajnego stylu. Efekt uboczny jest taki, że szyba jest dosyć pionowo i łapie mnóstwo nieczystości podczas szybszej jazdy. Trzeba też stanąć ze 30 metrów od sygnalizatorów świetlnych, żeby bez gimnastyki widzieć jaki jest aktualnie kolor świateł. No i jest ciasno – samo wsiadanie i wysiadanie z tyłu to już wyzwanie. Na dodatek brakuje miejsca na nogi. Mimo to doceniam, że przez baterie nie ubyło miejsca w kabinie jak i w bagażniku. Nadal ma skromne 211 l.
Siedzi się daleko od krawędzi szyby, a jednocześnie człowiek jest dosyć szczelnie obudowany kabiną z przodu i boku. Trzeba lubić ten styl, a mi akurat nie przeszkadza. Tym bardziej, że prawie wszystko co kierowca ma w zasięgu ręki jest wykonane fantastycznie. Przełączniki typu samolotowego przeszły już do klasyki Mini, podobnie jak duży, okrągły motyw na środku deski rozdzielczej, w którym schowany jest infotainment. Akurat testowy egzemplarz miał piękne fotele Mini Yours pasujące idealnie do klimatu retro. Szkoda tylko, że dołożono tutaj wielki i niepasujący do niczego ekran przed kierowcą, którego w spalinowym Mini nie ma. Wygląda to na rzecz zrobioną na minutę przed deadlinem, byle jak i byle było. Co ciekawe ekran ten porusza się razem z kolumną kierownicy podczas regulacji.
Fajnie, że BMW pozwala Brytyjczykom zachować swoje poczucie tradycji i przywiązanie do marki Mini. Tutaj na każdym kroku widać motywy flagi brytyjskiej, a produkcja nadal odbywa się w na Wyspach. Dzięki temu Mini ma niesamowity klimat i premium feel, który jest po prostu cool.
Gokartowa radość z jazdy? Sprawdźmy!
Ten slogan reklamowy mocno wrył się w świadomość fanów motoryzacji. W spalinowym Cooperze S jest cały czas aktualny, a w elektrycznym? Tak, ale jednak mam parę zastrzeżeń. Faktycznie auto jest bardzo przewidywalne w swoim zachowaniu na zakrętach. Tendencja do podsterowności jest wyczuwalna, ale Mini bardzo wyraźnie sygnalizuje dotarcie do granicy przyczepności i nie sprawia to żadnego strachu u kierowcy. Dość szybko można wywołać delikatny, elegancki pisk opony w łuku, ale auto dalej jedzie jak po szynach. Cooper SE przytył aż 145 kg względem wersji S, zatem obawy o właściwości jezdne były uzasadnione.
Nie to mi sprawiało największą przyjemność podczas testu Mini, a sposób jego przyspieszania i hamowania. Jeśli utożsamiasz małe samochody elektryczne z powolnymi melexami, przejedź się obowiązkowo Cooperem SE. Zaadaptowany z BMW i3 napęd działa cuda, które jednocześnie są trudne do uchwycenia na papierze. 7,3 sekundy do ‘setki’ nie robi na nikim wrażenia prawda? Tymczasem start z miejsca jest istnie rakietowy, a 60 km/h to kwestia mniej więcej 3,5 s (Mini podaje 3,9). To w połączeniu z absolutną dostępnością mocy w każdej sytuacji sprawia, że masz ochotę jechać szybciej i delektować się reakcją na gaz. Ten efekt trochę zaburza percepcję i ja się od niego dosłownie uzależniłem.
Mini Cooper SE dysponuje mocą 184 KM i momentem obrotowym 270 Nm. To nie oddaje zupełnie faktu, że auto mieli kołami nawet przy kickdownie od 20-30 km/h. Swoją drogą wywołuje to ciekawe reakcje wśród osób postronnych, bo samochód idzie jak rakieta, piszczy oponami, a nie słychać zwyczajowego w tej sytuacji ryku silnika.
Cooper SE pozwala operować jednym pedałem
Po odpuszczeniu pedału przyspieszenia do gry wchodzi system rekuperacji energii, co uważam za czysty geniusz. Hamuje tak mocno, że trzeba się do tego przyzwyczaić. Gdy już to zrobisz możesz mieć fenomenalną przyjemność z operowania tylko jednym pedałem, a hamulec zostaje na sytuacje awaryjne. Właściwie system ma same zalety: klocki i tarcze się nie zużywają, a samochód zwiększa dodatkowo zasięg. Sytuacja win-win. Wściekłe przyspieszenia plus silna rekuperacja sprawiły, że wszędzie jeździłem jakby paliły mi się włosy. Naprawdę, takiej frajdy z jazdy nie miałem już dawno!
Osiągi tego auta po raz kolejny uświadomiły mi, że moc to sprawa drugorzędna. Najważniejszy dla dynamiki jest moment obrotowy i jego dostępność w szerokim zakresie. Na tym polu auto elektryczne kładzie na łopatki nawet najlepsze diesle. Niestety jest druga strona medalu – prędkość maksymalna ograniczona w tym przypadku do 150 km/h. Pewną niedogodnością akurat w tym samochodzie jest też słabe wyciszenie kół. Już przy 70-90 km/h szum staje się wyraźny, a ja od ‘elektryka’ wymagam nienaganności w tym względzie. W końcu to też jedna z większych zalet jazdy z tym rodzajem napędu – cisza w kabinie. Nissan Leaf robi to o wiele lepiej.
Potyczka z elektromobilnością
Romans z Mini w wersji elektrycznej to nie jest łatwa sprawa. Ja na początek musiałem przeorganizować hierarchię aut na własnym podwórku, bo potrzebne mi było gniazdo w garażu i przedłużacz do ładowania samochodu. Jak się można spodziewać trwało to dosyć długo. Moje najdłuższe ładowanie – od 16% do pełna zajęło jakieś 14 godzin. Tu i tak jest dosyć mała bateria, bo ma 32 kWh. Wyobraźcie sobie co by było w dużym SUV-ie z baterią 90-100 kWh…
Od czasu mojego ostatniego testu ‘elektryka’ minęło trochę czasu, więc postanowiłem zaktualizować swoją wiedzę na temat okolicznych ładowarek. Dobra wiadomość jest taka, że kilka kilometrów od domu mam teraz dość świeżą, komercyjną ładowarkę pod jednym z hoteli (mieszkam 50 km od Warszawy). Zła wiadomość jest taka, że nawet z takiej ładowarki auto ładuje się kilka godzin. Co ja miałbym wtedy zrobić z tym czasem? Na siedzenie i czekanie za długo, na powrót do domu z buta za daleko… Sytuacja jednak była taka, że po pobraniu aplikacji operatora tej ładowarki nie byłem w stanie odczytać mojej karty płatniczej, więc i tak akcja spaliła na panewce. Wpadłbym w szał gdyby od tej głupiej ładowarki zależało wtedy coś ważnego, ale to była tylko próba.
Na jednym ładowaniu Mini jest w stanie przejechać do 270 km według producenta. Faktycznie oceniam, że przy głaskaniu pedału gazu i silnej rekuperacji można osiągnąć maksymalnie 220 km. Realny i powtarzalny zasięg bez wyrzeczeń to 190 km. Trochę mało, ale też Mini ma małą baterię. Do ogarniania codziennych spraw ten zasięg wystarczał mi na 2 dni, więc ładowanie auta robiłem tylko co drugą noc. Zużycie energii kształtuje się od 12 do 15 kWh na 100 km i niewiele samochodów notuje tak dobre wyniki. Samochód wyposażony jest w gniazdo typu 2 i CCS Combo 2, więc jest to najpopularniejsze rozwiązanie stosowane obecnie.
Mini Cooper to czysty lifestyle
Nie ukrywajmy, ten samochód ma wiele wad poczynając od niewielkiej praktyczności do problemów z ładowaniem. To stawia Mini w pozycji produktu lifestyle’owego. Już zwykły Cooper S taki jest, a elektryczny tym bardziej. Z ceną od około 140 tysięcy złotych Mini nie łapie się na rządowe dopłaty i ma niewielką użyteczność w przeciwieństwie do bratniego BMW i3. Żeby nim jeździć trzeba chyba być singlem, (bardzo) dobrze zarabiać i mieć ze dwa inne auta w dużym garażu pod miastem.
Z racjonalnych pobudek nikt tego samochodu nie kupi, ale skoro ludzie są w stanie płacić spore pieniądze za zajęcia jogi oraz szwajcarskie zegarki to czemu nie za Miniaka? Zegarkiem nie pojeździsz, a Cooper SE sprawia naprawdę mnóstwo przyjemności. Na dodatek ma taką właściwość, że każdy wygląda w nim na najfajniejszą osobę w mieście. Jeżdżąc Mini masz styl i uchodzisz za niebanalnego gościa.
Bartłomiej Puchała
Wygląd: | [usr 9] |
Wnętrze: | [usr 6] |
Silnik: | [usr 8] |
Skrzynia: | [usr nd] |
Przyspieszenie: | [usr 9] |
Jazda: | [usr 8] |
Zawieszenie: | [usr 7] |
Komfort: | [usr 6] |
Wyposażenie: | [usr 9] |
Cena/jakość: | [usr 4] |
Ogółem: | [usr 7.3 text=”false” img=”06_red.png”] (66/90) |
Galeria
Dane techniczne
Silnik: elektryczny
Zasięg na ładowaniu: 270 km (prod.), 220 km (test)
Moc: 184 KM
Maksymalny moment obrotowy: 270 Nm
Bateria: 32,6 kWh
Napęd: przedni
0-100 km/h: 7,3 s
V-max: 150 km/h (elektr. ogr.)
Gniazdo ładowania: Typ 2 + CCS Combo 2
Cena: od 139 200 zł, testowany 173 200 zł