Mini zawsze było bardziej gadżetem, niż praktycznym samochodem. Małe, twarde i drogie, ale jednocześnie zachwycające stylem i prowadzeniem. Zdobywało serca, a nie rozum. Odmiana Clubman zdaje się jednak być skierowana do klientów poszukujących nieco więcej funkcjonalności. Czy przez to nie zatraciła ducha Mini?
O tych małych autach powstających w ramach brytyjsko-niemieckiej współpracy mówi się często, że są szpanerskie, ale nic poza tym. Według stereotypu, typowym posiadaczem Mini jest młoda, bogata dziewczyna, której auto kupił partner lub ojciec, by miała jak przemieszczać się między galerią handlową, kosmetyczką a fryzjerem.
Ale ja muszę się przyznać, że bardzo lubię te auta. Nie za styl i nie za wygląd – chociaż te mi się podobają, to mógłbym żyć bez tych charakterystycznych, okrągłych świateł, płaskiego dachu (tak chętnie kopiowanego potem przez innych producentów, chociażby przez Skodę w Fabii) i szalonego wnętrza.
W Mini – i to niezależnie od tego, czy mówimy o podstawowej odmianie, czy o niedorzecznym John Cooper Works – cenię sobie prowadzenie. Te autka dają mnóstwo przyjemności z jazdy, skręcają z precyzją skalpela i pozwalają na zbudowanie jedności kierowcy z maszyną. Niemal tak, jak dawne, klasyczne Mini, nie bez powodu nazywane „piekielnym pudełkiem”. A że są przy tym cholernie twarde? No cóż, coś za coś. Ciężko o auto lepiej nadające się do miejskich szaleństw, niż Mini.
W tym przypadku mamy jednak przed sobą wyjątkowo mało miejską wersję Mini. Clubman – bo tak nazywa się opisywana odmiana – to sposób tej marki na kombi. Pięciodrzwiowe nadwozie z powiększonym bagażnikiem i drzwiami do niego otwierającymi się „jak w karetce” nie musi się podobać, ale z pewnością jest oryginalne. Choć może nie aż tak, jak poprzedni Clubman, zaskakujący małymi, tylnymi drzwiami otwierającymi się „pod prąd”.
No i nie ma też tyle wdzięku, co pierwszy model noszący tę nazwę. Tak, taka wersja była oferowana także w starym Mini, dokładniej od 1969 do 1980 roku. Co prawda była prawdopodobnie najbrzydsza z dostępnych – ale po latach nie da się nie docenić uroku tego zabawnego, niedużego auta kierowanego głównie do właścicieli małych punktów handlowych i usługowych.
Nowy Clubman raczej nie przypadnie do gustu właścicielom warzywniaków. Będzie za to dobrze wyglądał pod modną, wegetariańską knajpą, W ogóle spodoba się bywalcom modnych miejsc – ale nie tylko. Pokazałem go mojej babci i była zachwycona… Z drugiej strony, słyszałem też wiele głosów mówiących, że wygląda nieproporcjonalnie, niczym karawan w skali mini. Kwestia gustu. Otwieranie dwuskrzydłowych drzwi z pilota lub po machnięciu nogą na wysokości zderzaka, robi wrażenie. Ciekawy jest też kolor (to śliwkowy?).
Podobnie jak karoseria interesujące jest też wnętrze – dziwne, jednocześnie bardzo nowoczesne i bardzo retro. Dużo się tu dzieje – wielki, owalny ekran na szczycie konsoli środkowej przyciąga uwagę niemal tak mocno, jak wszechobecne, różnokolorowe podświetlenia. Świetnie wyglądają wystające przyciski na konsoli środkowej, w stylu lotniczym. Ci spostrzegawczy znajdą mnóstwo klimatycznych detali, takich jak flaga brytyjska wyszyta na zagłówkach.
Ogólnie rzecz biorąc, jest tu… specyficznie, bardzo stylowo, acz projektantom chyba nie udało się uniknąć lekkiego przesytu. Ale może po prostu zbyt wiele jeździłem ostatnio autami z grupy VAG, które we wnętrzach są zdecydowanie bardziej powściągliwe.
W kwestii funkcjonalności… jest lepiej, niż na pierwszy rzut oka wydaje się, że będzie – sytuację ratuje dobry system multimedialny wzięty wprost z BMW.
Wyposażenie w tym egzemplarzu jest bardzo bogate, łącznie ze skórzaną tapicerką, podgrzewaną przednią szybą, wyświetlaczem a’la Head Up Display (wersja budżetowa, wykorzystująca wysuwający się za kierownicą ekranik), czy zdecydowanie najlepszą kamerą cofania, z jaką miałem do czynienia. Rozczarowuje za to opcjonalny zestaw audio firmowany przez markę Harman Kardon. Spodziewałem się o wiele lepszego dźwięku.
Jeśli chodzi o przestrzeń we wnętrzu, nie jest tak znowu „mini”… choć Clubman nie jest też autem typowo rodzinnym. Jeżeli cała familia będzie chciała pojechać nim na wakacje, część rzeczy będzie musiała zostać w domu. Ale na co dzień, na brak miejsca nie można narzekać.
Co z jazdą? Czy Clubman również przekonuje do siebie prowadzeniem? Zdecydowanie powinien, skoro hasło reklamowe Mini, wypisane nawet na podkładkach pod rejestrację brzmi „Gokartowa frajda z jazdy”. Frajda z jazdy rzeczywiście jest, choć czy aż gokartowa… tu mam pewne wątpliwości. Clubman jest bardziej miękki i mniej zwarty, niż mniejsze Mini, którymi miałem okazję jeździć. Można odnieść wrażenie, że próbowano go nieco uładzić.
Mimo tego, nadal prowadzi się bardzo precyzyjnie i przyjemnie, nie zdradzając tendencji do zbytniej podsterowności. A zawieszenie nie jest już tak bestialsko twarde – teraz wylecą Wam z zębów tylko te najgorzej przymocowane plomby. Z minusów, podczas jazdy zwróciłem uwagę na nieco zbyt duże szumy przy wyższych prędkościach. Cóż, Mini ma aerodynamikę bliższą lodówki, niż bolidu…
Silnik ma w tym aucie 150 koni z dwóch litrów pojemności, a żywi się olejem napędowym. Abstrahując od tego, czy diesel w Mini to aby nie profanacja (albo przynajmniej dysonans) – bo są takie opinie, jednostka dobrze pasuje do tego samochodu i zapewnia zadowalające osiągi. Na tyle, że stawia pod znakiem zapytania dopłatę do mocniejszej, 184-konnej wersji Cooper SD. Okolice ośmiu sekund do setki to bardzo dobry wynik, jak na 150 konnego diesla, również elastyczność nie rozczarowuje, a ośmiobiegowa skrzynia świetnie dogaduje się z silnikiem. Oczywiście, chwilami brakowało mi tu łopatek za kierownicą (dostępne jako opcja), ale większość kierowców prawdopodobnie nawet o tym nie pomyśli.
Clubman może więc ująć swego kierowcę jazdą, udobruchać pasażerów niezłą przestrzenią i zdobyć serca obserwatorów stylem. Czy – w tej wersji i z dieslem pod maską – jest nadal prawdziwym Mini? Moim zdaniem tak, zresztą widzę tu więcej charakteru, niż np. w wersji pięciodrzwiowej.
Czy jednak warto go kupić?
Cóż, z ceną oscylującą – za tę konfigurację –w okolicach 170 tyś zł, to ciężkie pytanie. Taki zakup ma sens tylko wtedy, gdy straci się dla tego auta głowę – mimo prób przekupienia klientów funkcjonalnością, nadal nikt nie kupi Clubmana z rozsądku.
Mikołaj Adamczuk
fot. Dominika Szablak
Wygląd: | [usr 8] |
Wnętrze: | [usr 7] |
Silnik: | [usr 8] |
Skrzynia: | [usr 9] |
Przyspieszenie: | [usr 8] |
Jazda: | [usr 8] |
Zawieszenie: | [usr 7] |
Komfort: | [usr 6] |
Wyposażenie: | [usr 8] |
Cena/jakość: | [usr 7] |
Ogółem: | [usr 7.6 text=”false” img=”06_red.png”] (76/100) |
Podstawowe dane techniczne:
Silnik: R4
Pojemność: 1995 cm3
Moc: 150 KM/4000 obr./min.
Moment: 330 Nm/1750-obr./min.
Skrzynia biegów: automatyczna, ośmiobiegowa
0-100 km/h: 8.5 s
Prędkość max.: 212 km/h
Masa: 1435 kg
Cena: 170 000 PLN (wersja testowana, wersja podstawowa od 119 000 zł)
Zawsze mi się te auta podobały, teraz na prowadzenie wysunęło się nowe Infiniti Q30, jest o wiele bardziej komfortowe, ma ciche i wyjątkowo ładne wnętrze, bezpieczne i dobrze wyposażone.