Mówi się, że o wszystkim decyduje pierwsze wrażenie. GLA miało u mnie od początku pod górkę. Czy zdołało mnie jednak do siebie przekonać?
Zdarza się, że wsiadam do samochodu i już wiem, że najbliższe kilka dni, które z nim spędzę, będą fajne. Podoba mi się pozycja za kierownicą, nie mam problemów z ustawieniem sobie radia i nawigacji, a do tego czuję „to coś”, które trudno zdefiniować, ale prawdopodobnie wszyscy mniej więcej wiedzą, co mam na myśli. Czuje się w nim dobrze.
Z GLA było trochę inaczej. Wsiadłem do niego bez uprzedzeń, bo nie należę do tych, którzy „hejtują” nieduże crossovery za samo bycie modnymi. Potrafię docenić zalety tego typu aut.
I na początku było nieźle, bo wsiadłem wygodnie, korzystając z podwyższonego prześwitu. Później… nie mogłem się z tym Mercedesem kompletnie dogadać. Przede wszystkim doskwierała mi słaba widoczność z miejsca kierowcy. Małe okna, masywne słupki A, a do tego ciemne barwy i relatywnie niewiele miejsca dookoła. Czułem się osaczony. Trochę jakbym jechał… wieżyczką strzelniczą. Zmiana pasa, parkowanie, wyjazd z bocznej uliczki – to wszystko staje się stresujące, gdy nie widzimy tyle, ile byśmy chcieli.
Jeszcze bardziej klaustrofobicznie robi się z tyłu, gdzie świat zasłaniają dodatkowo jeszcze masywne, kubełkowe fotele przednie.
Darmowe Sprawdzenie VIN
Sprawdź wypadkową przeszłość pojazdu
Jeżdżąc po mieście nie polubiłem GLA. I to pomimo tego, że później zacząłem zauważać też jego zalety.
Widziałem więc, że kokpit jest nie tylko miły dla oka, ale też nieźle wykończony. Co prawda jego stylistka, z ekranem systemu multimedialnego przytwierdzonym nieco „na siłę” nie każdemu się podoba, ale ja już się do tego po prostu przyzwyczaiłem. Lubię okrągłe kształty nawiewów, którymi w dodatku da się łatwo sterować. Lubię to, że nie wszystko jest sterowane za pomocą systemu – część funkcji zachowała „staroświeckie” przyciski.
Na ładnych, kubełkowych fotelach wygodnie się siedzi. A gdy się z nich wysiądzie widać, że Mercedes z zewnątrz jest miły dla oka. Pomógł w tym niedawny delikatny face lifting. Odświeżono m.in. kształt przednich reflektorów i przedni grill. Dyskretnie, ale z klasą.
A więc miasto – czyli środowisko, w którym prawie wszystkie takie Mercedesy spędzą większość życia – nie jest idealnym terenem dla GLA. Skoro tak, to postanowiłem pojechać nim w trasę.
Ruszałem na wycieczkę na rubieże województwa mazowieckiego z nadzieją, że modny Mercedes pokaże tam swoją lepszą twarz. Na szczęście w tym miejscu (prawie!) kończę swoje narzekanie. W trasie było po prostu lepiej.
W końcu poza miastem była okazja, by docenić, jak dobry silnik napędza GLA 220. Spory, jak na obecne czasy, bo aż dwulitrowy, benzynowy motor wytwarza 184 KM. To w zupełności wystarcza temu autu, by zarówno szybko startować spod świateł (setka w 7,1s), jak i zachować elastyczność przy wyższych prędkościach. Niezależnie od tego, jaka cyfra wyświetla się na prędkościomierzu (na szczęście – na analogowym), GLA dziarsko prze do przodu. Czuć, że relatywnie duża pojemność robi swoje.
Wystarczająco szybka i płynnie działająca jest też skrzynia biegów, choć ma irytującą tendencję do wrzucania zbyt wysokich biegów przy przepisowych, miejskich prędkościach. To częsty grzech automatów we współczesnych autach. Zdarza się to również u konkurencji spod znaku BMW, Mini czy Volvo, więc i Mercedesowi można tu dać fory. Zwłaszcza że lekarstwem jest włączenie trybu jazdy Sport. Na szczęście mimo wszystko GLA działa w tym trybie harmonijnie i bez szarpania, więc z powodzeniem można jeździć tak co dzień, a nie tylko podczas wyścigów spod świateł.
Mercedes radzi sobie też w zakrętach. Jest przyjemnie neutralny i choć nie można powiedzieć, że daje masę frajdy na krętych drogach, jeździ powyżej oczekiwań. W końcu to crossover, z większym prześwitem i nieco wyżej umieszczonym środkiem ciężkości. Mimo tego, na łukach ma szansę pogonić tradycyjne kompakty. Spora w tym zasługa niezłego układu kierowniczego i niskoprofilowych, szerokich opon. Odbierają GLA należną mu wszechstronność na krawężnikach i dziurach, ale za to cieszą, gdy droga zakręca.
A jeśli jesteśmy już przy dziurach, GLA całkiem miło resoruje. Jest co prawda niepotrzebnie nerwowe podczas pokonywania drobnych, poprzecznych nierówności, ale ogólnie, na gorszych drogach robi dobre wrażenie. Jest zestrojone bardziej komfortowo od klasy A, od której się wywodzi.
Niestety, aby nie było tak kolorowo, muszę na chwilę powrócić do narzekań. Do poprawy – wyciszenie nadwozia od szumów, które byłoby do zaakceptowania w „zwykłym” crossoverze, ale w klasie premium powinniśmy wymagać więcej. Również zużycie paliwa jest zbyt wysokie. To prawda, że GLA 220 jeździ bardzo przyzwoicie, ale to przecież nadal „tylko” 184 konie. Średnie spalanie z testu na poziomie 11 litrów to wynik godny samochodu jeszcze szybszego. O ile w trasie można zejść (z pewnym wysiłkiem…) do 8,5 litra, o tyle w mieście trzeba się cieszyć, gdy wynik spadnie poniżej 12 litrów na sto kilometrów. To po prostu za dużo.
A więc w trasie GLA da się lubić o wiele bardziej, niż w mieście. To może wydawać się dziwne, bo robi wrażenie małego auta. Jest jednak dłuższe chociażby od Range Rovera Evoque.
Także poza obszarem zabudowanym crossover Mercedesa nie staje się samochodem idealnym. Jest jednak o wiele bardziej przyjazny, a jego wady tak nie irytują. W większości są one ceną za modny i atrakcyjny wygląd GLA. Ciasne wnętrze i małe okna to efekt nieco „czołgowatej” stylizacji tego modelu. Patrząc na ulice, można łatwo się zorientować, że jest to cena, którą klienci chętnie płacą. GLA jest popularne.
I to również pomimo wysokiej ceny w dosłownym znaczeniu. Za testowany egzemplarz, z bogatym – acz nie najbogatszym możliwym – wyposażeniem, należy zapłacić około 220 000 zł. To mnóstwo pieniędzy. Ale od dawna wiadomo, że klasa premium rządzi się swoimi prawami. Klientów na takie auta nic nie obchodzi, że za zbliżone pieniądze mogą wyjechać z salonu autem o klasę lub dwie większym. To nie będzie ten sam salon i to nie będzie ten sam znaczek na masce. Znaczek, który jest od wielu lat jednym z największych wyznaczników prestiżu w świecie motoryzacji.
Jestem daleki od potępiania, bo w końcu w Moto Pod Prąd od dawna chcemy pokazać, że przy kupowaniu auta nie liczy się wyłącznie rozsądek. A więc – mimo fatalnego pierwszego wrażenia – rozumiem, że ktoś może kupić GLA. Ale niech za jego kierownicą sprawdzi, jak wygląda świat poza miastem. Warto.
Mikołaj Adamczuk
Fot. Dominika Szablak
Wygląd: | [usr 7] |
Wnętrze: | [usr 6] |
Silnik: | [usr 8] |
Skrzynia: | [usr 7] |
Przyspieszenie: | [usr 8] |
Jazda: | [usr 7] |
Zawieszenie: | [usr 8] |
Komfort: | [usr 8] |
Wyposażenie: | [usr 8] |
Cena/jakość: | [usr 6] |
Ogółem: | [usr 7.3 text=”false” img=”06_red.png”] (73/100) |
Dane techniczne:
Silnik: R4 benzyna turbo
Pojemność: 1991 cm3
Moc maksymalna: 184 KM / 5500 obr/min.
Moment obrotowy: 300 Nm / 1200-4000 obr./min
Napęd: na cztery koła
Skrzynia biegów: automatyczna, 7 biegów
Przyspieszenie 0-100 km/h: 7,1 s
Prędkość max: 230 km/h
Zużycie paliwa (miasto/trasa/mieszany): 12 / 85 / 10 (l/100 km) – test
Długość / Szerokość / Wysokość: 4424/ 1804 / 1494 mm
Rozstaw osi: 2699 mm
Masa własna / dopuszczalna: 1505 / 2015 kg
Bagażnik: 421 l
Bagażnik po złożeniu siedzeń: 1235 l
Pojemność zbiornika paliwa: 50 l
Cena wersji podstawowej: 152 600 zł (z tym samym silnikiem)
Cena wersji testowanej: ok. 220 000 zł