Mercedes E300de ma pod maską diesla, ale klekot pojawia się dopiero po 30 kilometrach jazdy. To zasługa dodatkowego silnika elektrycznego, który można wykorzystać na kilka sposobów.
E300de – tak nazywa się prezentowane auto. Zgodnie z obecną nomenklaturą Mercedesa E oznacza klasę samochodu (średnia-wyższa), a ‘d’ to nic innego jak diesel. Dodatkowa literka ‘e’ informuje o silniku elektrycznym, który współpracuje ze spalinowym. W takim wypadku jest to hybryda, ale dlaczego oparta o diesla? Odpowiedzi na to pytanie szukałem przez 4 dni.
Hybrydy wszelkiego typu niemal zawsze współpracują z silnikami benzynowymi, które bardziej pasują do stylu ‘eko’. W końcu to diesel jest uważany za brudasa i truciciela powietrza. W dodatku hybrydy najlepiej radzą sobie w mieście, a diesle w trasie. Robienie hybrydy z dieslem jest więc jak próba udomowienia lisa i udawanie, że to pies. Niby można, ale po co, skoro można po prostu mieć psa? Tą drogą poszli inni – najpierw Lexus, potem BMW i Volvo. Miałem okazję wypróbować V60 T8 Twin Engine, więc mogłem porównać jak na jego tle wypada zelektryfikowany Mercedes.
Gdzie się podziało 396 tysięcy?!
To nie tajemnica, że samochody drożeją, a już najbardziej te z klasy premium. Technologia kosztuje, duże i mocne silniki także, a przecież są jeszcze niezliczone możliwości personalizacji. Zwykle wspominam o cenie auta na końcu testu, ale tym razem zrobię inaczej. Prezentowana E-klasa kosztuje prawie 4 0 0 tysięcy złotych! Naprawdę mocno szukałem na co mogły pójść te pieniądze, ale oprócz audio Burmestera nic mi nie przychodzi do głowy. W końcu jest tu pozornie zwykły, biały lakier i czarne wnętrze, do tego stary system multimedialny COMAND, a nie nowszy MBUX. Konsola środkowa pokryta jest dużą ilością taniego plastiku piano black, pod naciskiem trochę skrzypi. Co prawda tapicerka jest skórzana, ale to żaden rarytas w tej klasie aut. Nawet wspomniane audio trochę rozczarowuje, bo lepszy system można mieć w klasie V – aucie z rodowodem dostawczaka. Osobiście chciałbym, żeby za sumy tego rzędu było bardziej ‘czuć piniondz’. Może to kwestia konfiguracji – w czarnym lakierze z jasną tapicerką i orzechowym drewnem pewnie byłoby lepiej.
E300de to przede wszystkim technologia
Drążyłem temat dalej i znalazłem kilka argumentów na uzasadnienie wysokiej ceny tego auta. Pierwszą z nich jest zawieszenie pneumatyczne. Przez ponad 20 lat oferowania Airmatica Stuttgart dopracował to rozwiązanie do perfekcji. Klasa E nie została tu potraktowana ani trochę gorzej niż flagowa ‘eska’. Oba te auta zza kierownicy odczuwa się tak samo komfortowo, co jest komplementem dla mniej prestiżowego modelu E.
Doceniam też możliwości diesla jaki pracuje pod maską tej hybrydy. Już w modelu E220d ten 2-litrowy motor to znakomita jednostka. Nie znam innego silnika diesla, który tak dobrze łączy oszczędność z dynamiką. Motor ten rozwija 194 KM, ale zza kierownicy nie odczuwa się nawet śladu zadyszki do 160 km/h. Miałem okazję sprawdzić ten silnik w teście klasy E All Terrain i do tej pory jest to dla mnie wzorzec dla wszystkich 2-litrowych diesli pod kątem mocy i oszczędności. Wydatnie pomaga w tym skrzynia automatyczna z 9 przełożeniami, dzięki której nawet przy prędkości 140 km/h mamy relatywnie niskie obroty.
Przejdźmy do rzeczy. Testując klasę E starałem skupić się przede wszystkim na obserwacji jak współpracują ze sobą napędy w poszczególnych trybach jazdy. Są 4 tryby, które chciałbym szczegółowo omówić.
Charge
Wraz z samochodem dostałem dwa kable do ładowania ukryte pod podłogą bagażnika. Skorzystałem tylko z jednego, by podłączyć auto do domowego gniazdka i szybko tego pożałowałem. Po 3 godzinach ładowania poziom energii podskoczył z 11 do 37% i w żaden sposób nie chciał naładować więcej. Przypuszczam, że problem leży w domowej instalacji, bo Volvo V60 zareagowało podobnie. Z tego powodu moim przyjacielem w czasie jazdy był tryb Charge, w którym diesel pracuje trochę ponad normę, by ładować baterię. Już samo jego włączenie na postoju sprawia, że poziom wolnych obrotów podskakuje. Efektem jest spalanie wyższe o jakieś 30-40% niż normalnie. Co ciekawe, najlepiej to działa wcale nie na autostradzie, ale przy średnich prędkościach 50-90 km/h. Wtedy można liczyć, że auto naładuje się od 10 do 90% na dystansie około 40-50 km.
E-save
Tu będzie krótko. To po prostu tryb, który pozwala zachować energię zgromadzoną w akumulatorach na później. Jeśli więc jedziesz w dłuższą trasę, a w miejscu docelowym chcesz pojechać na samym prądzie, włączasz E-save. To jednak nie znaczy, że samochód w ogóle nie korzysta z elektrycznego wspomagania. Silnik elektryczny przechodzi na sposób pracy układy typu mild hybrid. Włącza się i delikatnie wspomaga diesla podczas mocnych przyspieszeń czy przy ruszaniu z miejsca. Nadal funkcjonuje system odzyskiwania energii, więc sumarycznie zgromadzona energia praktycznie jest cały czas taka sama lub większa.
E-mode
Tryb jazdy czysto elektrycznej. Po naładowaniu auta do 100% zasięg elektryczny wskazuje 35 km. W praktyce przejedziesz jakieś 30 km jak się postarasz, a zużycie energii dalekie jest od tego deklarowanego przez Mercedesa. Mimo wszystko tryb ten okazuje się przydatny. Polubiłem go za totalną ciszę potęgującą wrażenie komfortu i luksusu. Jest też dobrą opcją, gdy pokonuje się ultrakrótkie odcinki np. do sklepu. Diesel na zimno jest bardzo nieefektywny, więc można jechać i w ogóle go nie odpalać. Tak samo podczas manewrowania na podwórku albo podczas sesji zdjęciowej. U mnie pod domem parkują w sumie 4 auta i często jednym zastawiam inne. E-mode pozwalał mi na szybkie przestawienie samochodu bez ‘męczenia’ silnika spalinowego. Prędkość maksymalna w tym trybie wynosi 130 km/h.
Hybrid
Domyślny tryb, w którym samochód zawsze startuje. To po prostu system pracy tradycyjnej hybrydy w stylu Toyoty. Oba silniki: spalinowy diesel i elektryczny o mocy 122 KM współpracują, by osiągnąć maksymalnie niskie zużycie paliwa. W warunkach miejskich można bez trudu zejść poniżej 6 litrów na 100 km. W trasie zalety tego rozwiązania się rozmywają i diesel po prostu przejmuje pałeczkę, do czasu gdy chcemy dynamicznie przyspieszyć. Wtedy daje o sobie znać 700 Nm maksymalnego momentu obrotowego, o 300 więcej niż w E220d. Ciekawe odczucie daje też szybki start z miejsca, podczas którego objawia się tylnonapędowa natura auta. Tył potrafi się przyjemnie wiercić na boki na starcie, a 100 km/h Mercedes przekracza po 5,9 s.
Mercedes E300de cierpi na kilka efektów ubocznych
Otwierając po raz pierwszy elektryczną klapę bagażnika zaśmiałem się szyderczo pod nosem. Zespół baterii o pojemności 13,5 kWh zabiera użytkownikowi 170 l bagażnika. Mamy tu więc pojemność mniejszą niż w crossoverze segmentu B (370 l), ale nie to jest najgorsze. Podłoga bagażnika ma pośrodku dość wysoki stopień utrudniający korzystanie z kufra. Walizki nie wciśniesz, a przecież sedan już sam w sobie to nie najbardziej praktyczny wariant nadwozia. Bagażnik wygląda komicznie i przypomina mi wczesne hybrydy, w których właśnie tak chamsko pakowano ogniwa do kufra i już. O wiele lepiej ogarnęli to w Volvo, gdzie baterie schowane są w tunelu środkowym, przez co zniknął tylko schowek w podłokietniku, a nie pół bagażnika.
Niestety samochód jest ciężki. Przytył aż 300 kg i przekroczył masę 2 ton. To czuć szczególnie podczas hamowania, które też jest dziwne. Pedał hamulca inaczej pracuje ze względu na system rekuperacji energii, więc wymaga pewnego przyzwyczajenia. Z testu klasy E All Terrain i klasy S pamiętam, że to auta skutecznie maskujące swoją masę. W E300de elektryczny boost powoduje fajne przyspieszenie na prostej, ale w zakrętach już nie jeździ tak samo jak E klasa w dieslu. Co do samego diesla to mógłby być trochę cichszy pod obciążeniem i to wszystko, co można mu zarzucić.
Mercedes-Benz E300de – podsumowanie
Ta wersja kosztuje od 275 300 zł, co oznacza dopłatę do zwykłego E220d w wysokości 59 900 zł! Tym samym patrząc w górę różnica w stosunku do 6-cylindrowego E350d jest dość mała – niecałe 15 tys. zł. Hybryda typu plug-in jest droga, ale w zamian dostajemy tak jakby 3 auta w jednym: miękką hybrydę, pełną hybrydę lub auto spalinowe. Moim zdaniem nie ma to jednak większego sensu, bo diesel z założenia sprawdza się najlepiej na długich przebiegach, a hybryda na krótkich. Dodanie tych dwóch czynników do siebie niestety nie oznacza wprost, że ten samochód będzie świetny wszędzie. W przypadku E300de płaci się za uniwersalność, a w niektórych krajach także za możliwość wjazdu do ścisłego centrum miasta. W Polsce niestety hybrydy z wtyczką traktowane są po macoszemu i nie ma dla nich żadnych przywilejów ponad zwykłe auto spalinowe. A jeśli ktoś pokonuje dziennie mniej niż 30 km i chce wyglądać ‘eko’ to niech lepiej zainwestuje w Nissana Leaf.
Reasumując, różnicę w cenie diesla i hybrydy wolałbym wydać na pakiety wyposażenia lub poszukać czegoś innego. Możliwość przejechania na samej energii elektrycznej małego dystansu w mojej opinii nie usprawiedliwia zabierania pojemności bagażnika i pogorszenia właściwości jezdnych samochodu. Tym bardziej, że są na rynku auta, którym elektryfikacja wyszła o wiele lepiej.
Bartłomiej Puchała
Wygląd: | [usr 8] |
Wnętrze: | [usr 7] |
Silnik: | [usr 7] |
Skrzynia: | [usr 9] |
Przyspieszenie: | [usr 9] |
Jazda: | [usr 6] |
Zawieszenie: | [usr 9] |
Komfort: | [usr 10] |
Wyposażenie: | [usr 9] |
Cena/jakość: | [usr 4] |
Ogółem: | [usr 7.8 text=”false” img=”06_red.png”] (78/100) |
Galeria
Dane techniczne
Silnik: R4, turbodiesel + elektryczny
Pojemność: 1950 cm³
Moc: systemowo 306 KM przy 3800 obr/min
Maksymalny moment obrotowy: 700 Nm przy 1600-2800 obr/min
Skrzynia biegów: automatyczna 9G-tronic
Napęd: tylny
0-100 km/h: 5,9 s
V-max: 250 km/h
Zbiornik paliwa: 50 l
Cena: E300de od 275 300 zł, testowany 396 460 zł