Limuzyny powoli stają się passé. Nawet w klasie aut prestiżowych zaczynają dominować SUV-y i crossovery. Dobrze, że jest jeszcze Lexus. A jak sprawuje się 2-litrowy silnik w tak dużym aucie z kufrem? Moim zdaniem naprawdę dobrze! Zapraszam na pierwszy w polskim internecie test Lexusa GS z czterocylindrowym silnikiem.
Co by było bez sedanów albo inaczej – czego by nie było? Ano nie byłoby amerykańskich filmów gangsterskich i przewożenia gagatków w betonowych bucikach. Nie byłoby straszących oczy kwadratowych krążowników szos. Nie byłoby problemów z wpakowaniem pralki czy wózka do samochodu. Nie byłoby też rękawów na narty w kanapach. W końcu – nie byłoby przecież prestiżu w motoryzacji.
A jaka jest przyszłość sedanów? Obecne trendy wskazują na to, że nieciekawa. Od kilku lat panuje zupełnie inna moda i nawet te auta z kufrem, które się jeszcze ostały, coraz częściej podążają w stronę ściętych coupe. Nie rozumiem tej mody. Na szczęście jest Lexus, który potrafi połączyć sport z możliwościami dystyngowanego przewozu pasażerów. Nawet nie wiecie, jak bardzo się ucieszyłem na wieść o teście GS-a 200t!
Lexus GS gościł już na łamach naszego portalu. Egzemplarz, którym jeździł Konrad miał pod maską hybrydę i był przed liftingiem. 223 KM rozwijane z połączenia mocy dwóch silników nie zapraszały do specjalnie szybkiej jazdy. Oferowały raczej stonowanie emocji z domieszką nudy. Lifting, o którym w przypadku modelu GS powinniśmy pisać przez duże „L” zmienił nie tylko wygląd zewnętrzny auta – dzięki czemu jest ono o wiele bardziej drapieżne. Zmienił też rozkład sił pod maską. Do dwóch hybryd (oprócz 300 h jest jeszcze 450 h) i istnej bestii z silnikiem 5.0 V8 (GS F) dołączył znany już z innych modeli Lexusa, pierwszy w tak dużej limuzynie japońskiej marki, czterocylindrowy silnik o pojemności 2-litrów.
Do silnika wrócimy za chwilę. Przyjrzyjmy się teraz Lexusowi GS, tutaj w wersji F Sport. Pierwsze, co mocno przykuwa uwagę to kolor. Tak, jestem mężczyzną, i przynajmniej teoretycznie powinienem rozróżniać trzy kolory (ładny, brzydki i ch…..), ale odbierając kluczyki do szafirowo-niebieskiego, metalizującego Lexusa naprawdę poczułem się jak ktoś zupełnie wyjątkowy. W czasach, gdy najmodniejszym kolorem jest biały, ten, w którym fabrykę opuścił testowany GS powinien należeć do wyposażenia obowiązkowego, szczególnie w linii F.
Bo trzeba przyznać uczciwie, że pakiet F-Sport pasuje do GS-a jak ulał; ogromne, majestatyczne wręcz felgi, dyfuzor, przedni oraz tylny spoiler, kanały do chłodzenia przednich hamulców oraz aerodynamiczne żebra zwiększające siłę dociskającą pojazd do drogi podkreślają piękną linię auta oraz jego skuteczność. Ale i tak już podstawowy Lexus GS po liftingu prezentuje się naprawdę zacnie. Wszystko dzięki obłędnie dużemu grillowi, który wbudowany został w agresywnie poprowadzoną linię przedniego zderzaka, nad którym góruje zadziornie nachodząca na niego maska. Bok nie psuje atmosfery, którą zbudował przód. Kształty są ostre, zdecydowanie, a łagodnie zakończona linia dachu kieruje nas do apetycznego i równie sportowego jak przód tyłu. Pamiętacie lampy w stylu Lexus Look z pierwszego IS-a? Dzisiaj nie kojarzą się już one z dobrym smakiem. Te w GS-ie to już coś zupełnie innego. Przezroczyste szkło, a za nim diody LED ułożone w kształt bumerangu. Wygląda to świetnie. Właśnie, zapomniałem powiedzieć o bumerangu pod przednimi światłami, czyli diodami LED do jazdy dziennej. Cóż, w IS-ie są takie same, ale do GS-a to rozwiązanie pasuje o wiele bardziej. Minus niestety za to, że reflektory, które znajdują się powyżej diod są małe i bardzo słabo świecą w nocy…
Zapraszam do środka. Z pięknym kolorem nadwozia, w testowanym egzemplarzu rewelacyjnie kontrastują malinowe fotele obszyte miękką i pachnącą skórą. Efekt wyśmienity. Zresztą fotele i kanapa nie tylko ładnie wyglądają – okazały się też bardzo wygodne. Przednie świetnie podpierają ciało w zakrętach i pozwalają po nawet kilku godzinach spędzonych za kierownicą GS-a wyjść z samochodu wypoczętym, natomiast tylna kanapa to po prostu wymarzone miejsce do podróży. Wygodna, ale nie za miękka. Nie sądzę jednak, żeby właściciel Lexusa często tutaj gościł.
Zostając w środku – myślę, że jeszcze chwilę tu zabawimy – muszę powiedzieć, że czasy, w których japońskie samochody były trochę jakby ociosane z morza twardych plastików mamy już za sobą. Wszystko, czego dotknie się w GS-ie jest miękkie, świetnie zmontowane i wykonane z wysokiego gatunku plastiku przeszytego miejscami skórą i (tutaj nie jestem w 100 % pewien) karbonu. Przejrzystość deski rozdzielczej również jest na wysokim poziomie, a jej design bardzo mi odpowiada. Na pierwszy plan wyrastają; kierownica, będąca częścią pakietu F Sport, która świetnie leży w dłoniach oraz mocno rozbudowany tunel środkowy, dzięki któremu czujemy się jak w iście sportowym aucie. Jedyną rzeczą, która mi nie przypadła do gustu to przedpotopowy wyświetlacz multimediów, z nieintuicyjną nawigacją (bardzo ciężko wpisać adres, a przesuwanie mapy to horror). Obsługa multimediów jest utrudniona, bo producent postawił na ruchomego pada, który działa jak myszka z zabrudzoną kulką. Na plus multimediów zapisałbym zestaw grający markowany przez firmę Mark Levinson. Do teraz nie wiem czy gra on lepiej niż Bowers & Wilkins w Volvo czy nie, ale nie będę tego rozstrzygał. Gra w każdym razie rewelacyjnie!
No dobrze, przejdźmy do meritum. Pewnie jesteście ciekawi jak radzi sobie 245-konny, czterocylindrowy silnik w ważącej ponad 1,6 tony limuzynie? Moim zdaniem bardzo przyzwoicie. 7,3 sekundy do setki oraz ciągle towarzyszące jeździe poczucie, że prowadzimy dynamiczne auto wystarczająco udowadniają, że cztery cylindry mogą mieć sens. Owszem, przyspieszaniu nie towarzyszy przyjemny dla ucha dźwięk, ale reakcja na gaz, dzięki dobrze ustawionemu turbodoładowaniu i równie dobrze ułożonej automatycznej przekładni o ośmiu przełożeniach, powoduje uśmiech na ustach. Samochód przyspiesza bardzo żwawo do ok. 160-170 km/h, później dostając lekkiej zadyszki, ale chyba zgodzicie się ze mną, że w polskich warunkach szybsza jazda i tak nie ma sensu (zresztą jest niedozwolona).
Silnik, działający w trybie Otto-Atkinsona (praca, wydech, ssanie, sprężanie), będący również pierwszym na świecie motorem z kolektorem wydechowym zintegrowanym z głowicą chłodzoną cieczą oraz turbosprężarką dwukanałową, poza osiągami, przynajmniej moim zdaniem, powinien też zaskakiwać niskim spalaniem. Skoro para nie idzie w gwizdek, to mogłaby być lepiej spożytkowana, prawda? Niestety – nawet w trybie eco, Lexus GS 200t rzadko schodzi z 10 litrów na 100 km. Udało mi się, podczas ślamazarnej jazdy na dystansie 80 kilometrów osiągnąć 8,7 litra/100 km, ale było to bardzo męczące. Jako średnią na trasie do 90 km/h trzeba więc uznać 9 litrów z górką, na drodze szybkiego ruchu litr-półtora więcej, a w mieście minimum 12,3 litra, chociaż tak naprawdę okolice 15 litrów będą bardziej adekwatne. Niby nie jest źle, biorąc pod uwagę osiągi, ale współczesne silniki naprawdę potrafią zaskakiwać w kwestii spalania. Ten nie.
To, co jednak najbardziej urzeka w Lexusie GS to prowadzenie, które jest sportowe, gdy chcemy jeździć szybko, wyważone i dostojne, jeśli chcemy po prostu odpychać się do przodu. Lexus nastraja do siebie bardzo pozytywnie od pierwszych kilometrów i do końca, a przejechałem nim ok. 1300 km, nie znudziła mi się w nim ani jazda dynamiczna, ani ta pozbawiona emocji. Bardzo czytelnie pracuje układ kierowniczy, który utwardza się po przekręceniu pokrętła sterującego trybami jazdy w tryb sport. Świetnie pracuje zawieszenie – w trybie sport czuć, że samochód jest bardziej wrażliwy na wszelkie nierówności, a skok amortyzatora jakby mniejszy. Sportowy tryb powoduje również szybszą reakcję na gaz, przekazując jednocześnie skrzyni biegów informację, że ma biegi mocniej przeciągać i szybciej zrzucać. Gdy dodamy do tego możliwość całkowitego wyłączenia kagańców, to przy napędzie na tył (rewelacja!), mamy po prostu wymarzone auto do pokonywania zarówno długich jak i krótkich tras. Drifting? Nie ma problemu!
Nie jeździłem innym GS-em, więc nie wiem czy to wszystko jest zasługą pakietu F Sport, nad którym pracował ten sam zespół, który stoi za konstrukcją kultowego supersamochodu LFA, ale mając w pamięci tygodniową przygodę z prezentowanym tu autem, muszę powiedzieć, że mam swojego faworyta w klasie wyższej średniej. Audi A6, BMW 5, Mercedes klasy E – jesteście, nie zapomniałem o tym, ale gdybym kupował reprezentacyjną limuzynę, wybrałbym najbardziej pasujące do trzydziestolatka auto w tej klasie. A jest nim Lexus GS. Czy z tym silnikiem? Chyba tak, bo to na co dzień naprawdę wystarczająca jednostka, choć mogłaby mniej palić w trybie eco.
Lexusa GS kupicie już za 189 tys. zł. Prezentowany tu GS 200t F Sport to wydatek minimum 265 tys zł i ja proponuję tę właśnie wersję. I umówmy się – konkurencja wcale nie jest tańsza.
Adam Gieras
Wygląd: | [usr 9] |
Wnętrze: | [usr 9] |
Silnik: | [usr 8] |
Skrzynia: | [usr 8] |
Przyspieszenie: | [usr 8] |
Jazda: | [usr 9] |
Zawieszenie: | [usr 9] |
Komfort: | [usr 8] |
Wyposażenie: | [usr 9] |
Cena/jakość: | [usr 8] |
Ogółem: | [usr 8.5 text=”false” img=”06_red.png”] (85/100) |
Podstawowe dane techniczne:
Układ i doładowanie: R4, turbodoładowanie
Rodzaj paliwa: Benzyna
Objętość skokowa: 1999 cm3
Moc maksymalna: 245 KM
Moment maksymalny: 350 Nm przy 1650-4400 RPM
Skrzynia biegów: Automatyczna, 8-biegowa
Typ napędu: Tylny (RWD)
Masa własna: 1665 – 1745 kg
Opony: przód 235/40 R19; tył 265/35 R19
Długość: 4880 mm
Szerokość: 1840 mm
Wysokość: 1455 mm
Rozstaw osi: 2850 mm
Pojemność zbiornika paliwa: 66 litrów
Pojemność bagażnika: 450 litrów
Przyspieszenie 0-100 km/h: 7,3 s
Prędkość maksymalna: 230 km/h
Zużycie paliwa: miasto: min. 12,3 litra, trasa: min. 9,1 litra
Komentarze 2