Luksusowy Japończyk czy kompaktowy Niemiec w przebraniu? O tym dlaczego Infiniti nie zapomina o czasach słusznie minionych w motoryzacji oraz w czym mu blisko do Mercedesa S klasy.
Infiniti jest marką raczej słabo rozpoznawalną w Polsce, ale Q30-tek jeździ trochę po naszych drogach. Auto prezentuje się bardzo dobrze, sylwetce nie można odmówić sportowego sznytu i jednocześnie elegancji. Bryła auta jest przyjemna dla oka, agresywnie narysowana i sprawia wrażenie gotowego do wystrzelenia pocisku. Efektu dobrze skrojonego japońskiego garnituru dopełniają zabiegi stylistyczne i detale. O ile olbrzymi grill z dużym logiem producenta trudno nazwać detalem, o tyle nie można odmówić mu efektywności. Poza tym ozdobne ramki drzwiowe oraz okalająca grill listwa, wykonane ze szczotkowanego aluminium, dobrze korespondują z resztą karoserii rozjaśniając nieco czarny lakier „Black Obsidian”. Na koniec olbrzymie, jak na kompakt, dziewiętnastocalowe felgi. Zdecydowanie ich wzór dodaje uroku temu autu, ale według mnie rozmiar jest odrobinę za duży, szczególnie na zimę. Czas wsiadać do wnętrza.
Q30 nawiązuje bowiem dość znacząco do współpracy z Mercedesem, a dokładnie do najmniejszego modelu producenta ze Stuttgartu – klasy A lub GLA. We wnętrzu auta miłośnicy niemieckiej marki odnajdują się całkiem dobrze, gdyż samochód z gwiazdą na masce był dawcą wielu podzespołów. Zapożyczono silniki, skrzynię biegów, zawieszenie, kierownicę oraz całą masę przełączników, a skończywszy na dźwigni kierunkowskazów, wycieraczek i oczywiście świateł drogowych i to wszystko w jednym przełączniku. Czy to dobrze? Wszystko byłoby harmonijne, gdyby… ale o tym później.
Zajmujemy miejsce kierowcy. Fotele są nawet wygodne, lecz w moim odczuciu, siedziska są delikatnie zbyt krótkie, a w tonacji czarno-białej lekko tandetne, tzn. sam kształt i wygląd oparcia zintegrowanego z zagłówkiem jak najbardziej na plus, ale kolorystyczne połączenie musi znaleźć swojego amatora… choć to tylko kwestia gustu. Z przodu miejsca jest wystarczająco, a pasażerowie tylnej kanapy nie mogą aż tak bardzo narzekać na jego brak, jak w przypadku A klasy. Owszem, wciąż jest klaustrofobicznie, ale siadając z tylu nie martwię się o brak miejsca zarówno na nogi, jak i nad głową, ale o zbyt pionowe oparcie tylnego rzędu siedzeń. Umilając chwile spędzone w objęciach luksusu spod znaku Infiniti, system nagłośnienia BOSE znakomicie dopełnia dobrze wyciszoną przestrzeń pasażerską, serwując rozsądne doznania akustyczne. Muszę jednak przyznać, że w tylnej części pojazdu te doznania są zbyt intensywne, a w ustawieniach systemu audio nie znalazłem żadnej regulacji.
Koniec gadania, kluczyk w dłoń – łudząco przypominający ten z merca – i jedziemy. Ręką szukam lewarka, który ku mojej uciesze wylądował na tunelu centralnym. Nadszedł moment, w którym łapię za najgorszy element tego auta – a zwą go skrzynią biegów. W mieście zmiana przełożeń mi zdecydowanie przeszkadzała, więc często używałem manetek przy kierownicy. W trybie automatycznym, do prędkości 60-70 km/h, skrzynia podcina skrzydła silnikowi, a bardziej obrazowo – trzyma w ręku jego męskość i ściska coraz mocniej. „Automat” jest powolny, podobnie gdy zdecydujemy się wrzucić bieg manetką. Skrzynia szepcze do nas – naprawdę? Musi chwilę się zastanowić, aby finalnie mimo wszystko przyznać tobie rację. Wszystko to jest okupione rzewnymi łzami 95-ki.
A właśnie… Po Q30 przyjechałem S klasą i nie miałem pojęcia jak blisko jest obu autom do siebie. Oczywiście nie chodzi tu o komfort, moc czy nawet doznania z jazdy, a spalanie. E-Ska przy spokojnym żeglowaniu w mieście spalała lekko poniżej 13 litrów, a Q30 niewiele mniej, bo ponad 11 litrów na setkę, mając trzykrotnie mniej mocy i pewnie ponad pół tony wagi mniej. Niestety to koniec moich wspomnień z S klasą – ustawiamy adres w nawigacji – kierunek Białka Tatrzańska. Nawiasem mówiąc system multimedialny jest mało intuicyjny. Zmian możemy dokonywać bezpośrednio na ekranie dotykowego ekranu, który to jednak trąci już myszką – mapa nawigacji przypomina raczej pierwsze egzemplarze Garmina, a menu trochę podstarzałe urządzenia fińskiego producenta komórek. Ale cóż… jedziemy w trasę.
Poza miastem skrzynia robi się bardziej „ludzka” i nie odejmuje przyjemności z jazdy. Silnik jest w tym zestawieniu pozytywnym bohaterem. Jednostka żwawo rozpędza konstrukcję, a wysoki – jak na benzynowe serce – moment obrotowy dzielnie pcha od najniższych obrotów – tzn. pchałby, gdyby nie kastracja przez wspomniany czarny charakter tego związku – automat. W Q30 możemy liczyć na trzy tryby jazdy, wspomniany już manualny tryb ze zmianą biegów manetkami przy kierownicy, normalny oraz jak przystało na model z S- ką na klapie – sportowy. Szkopuł polega jednak znów na udziale skrzyni w całym show. W trybie normalnym, przy dynamicznym ruszaniu, silnik wkręca się do około 4.5 tys. obrotów i brzmi przy tym jak znienawidzona przeze mnie skrzynia CVT. Tryb sport wzbogaca doznania o wyższe tonacje dźwięków i zdecydowanie dłuższe przytrzymywanie na biegu, bez wrzucania kolejnego przełożenia. Czy jest bardziej „sport”? To raczej efekt placebo.
A teraz czas na duży plus. Jazda sprawia naprawdę sporo przyjemności. Zawieszenie jest komfortowe i bardzo dobrze zestrojone, pasujące wyśmienicie do charakteru auta. Wersja sport w porównaniu do bazowej została obniżona o 2 cm, a 19-calowe felgi nie psują efektu. Zawias jest dobrze zbilansowany – nie jest za miękki, ani za twardy – nie pochyla się przy dynamicznej jeździe w zakrętach i nie usypia swoim izolowaniem od nawierzchni. Jednym słowem jest w sam raz. Ponadto układ kierowniczy jest responsywny, precyzyjnie i bez opieszałości przekazuje polecenia kierowcy na kola.
W tym przyjemnym nastroju docieramy w góry. Jak zwykle zakopianka powitała nas korkami, a auto przypomniało o swojej maszynie losującej – skrzyni. Dzięki temu mamy chwile na bliższe przyjrzenie się wnętrzu. Deska rozdzielcza jest ładnie narysowana i nie przywołuje na myśl tradycyjnie nudnych wnętrz japońskich marek. Materiały są dobrej jakości, a na spasowanie nie przyjdzie nam zbyt często narzekać – choć drobne skrzypnięcia, spowodowane były one raczej kilkustopniowym mrozem i sztywnością elementów plastikowych, czasami docierały do uszu.
Wnętrze jest zachowane w ciemnych tonacjach – czarne fotele z białymi dekorami, czarna podsufitka i boczki – trochę zbyt ciemno w środku, dlatego mi delikatnie brakowało okna dachowego. Nawiasem mówiąc, generalnie plastiki są dobrej jakości, ale te pokrywające słupki B oraz C przypominają plastiki aut z lat 90’ minionego wieku. Są niemiłosiernie twarde i przy puknięciu sprzączką od pasów dźwięk jest okropny. Trudno tu powiedzieć – premium, ale na szczęście to jest wyjątek potwierdzający regułę. Wnętrze jest całkiem przytulne i wygodne.
Kończymy jazdę, nadszedł czas, aby zamienić obuwie na buty snowboardowe i ruszyć w nasze piękne góry.
Podsumowanie:
Q30 jest dla mnie zagwozdką, z jednej strony podoba mi się jego linia, prezencja, wygoda oraz pewność prowadzenia, a drugiej strony ta nieszczęsna skrzynia biegów, niczym pięta achillesowa, w mojej ocenie trudna do zaakceptowania. Trzeba jednak podkreślić, że z tym silnikiem istnieje możliwość sprzężenia ręcznej skrzyni biegów, co wróży nadzieje na wyeliminowanie największej wady tego auta. Poza tym nie można zapominać, że to marka premium, a zatem tanio nie będzie. Konfigurując można łatwo przebić granicę 150 tysięcy złotych, a wtedy konkurencja w segmencie nie ma przed nami wielu tajemnic – jest w czym powybrzydzać.
Bartosz Kowalczyk
fot. Dominika Szablak
Wygląd: | [usr 7] |
Wnętrze: | [usr 7] |
Silnik: | [usr 7] |
Skrzynia: | [usr 5] |
Przyspieszenie: | [usr 6] |
Jazda: | [usr 7] |
Zawieszenie: | [usr 8] |
Komfort: | [usr 7] |
Wyposażenie: | [usr 6] |
Cena/jakość: | [usr 6] |
Ogółem: | [usr 6.6 text=”false” img=”06_red.png”] (66/100) |
Dane techniczne
Silnik: turbo, R4 benzyna
Pojemność: 1595cm3
Moc: 156KM przy 5300 obr./min
Maksymalny moment obrotowy: 250Nm przy 1250-4000 obr./min
Przyspieszenie 0-100km/h: 8.9s
Skrzynia biegów: automatyczna, siedmiostopniowa DCT
Cena: od 99 950zł, egzemplarz testowy – 168 719 zł