Twarde plastiki niskiej jakości, absolutnie podstawowe wyposażenie i brak jakiegokolwiek designerskiego polotu – tak wciąż wielu osobom kojarzą się koreańskie marki. Podczas tygodnia spędzonego z Santa Fe miałem wrażenie, że ten samochód powstał po to, żeby wyprowadzić ich wszystkich z błędu.
Ja nie byłem zaskoczony. Wcześniej testowałem i30 i jeździłem nowym Tucsonem, więc wiedziałem czego spodziewać się po Hyundai’u. Obecne samochody tej marki nie mają nic wspólnego z ich wyrobami sprzed 20 lat, ale nie wszyscy o tym wiedzą. Dlatego właśnie najczęściej słyszanym przeze mnie podczas testów zdaniem było: czy to na pewno Hyundai?
Miłość od pierwszego drugiego wejrzenia
Postanowiłem ten test zacząć nietypowo, bo od wyglądu. Santa Fe na zdjęciach może wyglądać niezbyt zachęcająco. Zanim dostałem samochód do testów, jego przód wydawał mi się przesadzony i karykaturalny. Wąskie światła zachodzące na boki, ogromny, chromowany grill połączony z reflektorami i mocne przetłoczenia na masce sprawiają, że auto wygląda dość oryginalnie. Do tego nie jesteśmy przyzwyczajeni do jego stylistyki – na ulicach nie ma ich zbyt wiele.
Ale właśnie przyzwyczajenie to słowo klucz. Ja w ciągu tygodnia przeszedłem drogę od co to ma być, przez w sumie spoko, aż po ale mi się ten front podoba. Jednym słowem, przód Santa Fe lepiej wygląda na żywo niż na zdjęciach i wymaga chwili przyzwyczajenia, ale można go polubić. Zresztą, wygląda na to, że nowe BMW X7 będzie z przodu wyglądało podobnie…
Jeżeli chodzi o boki i tył auta, to są one zdecydowanie mniej kontrowersyjne. Powiedziałbym nawet, że są nudne, ale to już czepianie się na siłę – nic im nie brakuje i dobrze korespondują z oryginalnym frontem. W zasadzie nie pasuje mi tylko jedno. Koła są wizualnie trochę za małe i zaburzają wygląd linii bocznej samochodu. Podobny problem ma Toyota RAV4. Cóż, najwyraźniej w dużych SUVach nie-premium tak po prostu musi być.
Do wnętrza nie trzeba się przyzwyczajać
Jest ładne, wygodne i ergonomiczne już od pierwszego wejścia do środka. Szczególnie jeżeli wsiada się do egzemplarza wyposażonego tak dobrze, jak ten testowy. W moim Santa Fe siedzenia były pokryte elegancką, pikowaną skórą. Do tego miały grzanie, wentylację i elektryczne sterowanie (z pamięcią w fotelu kierowcy).
Kokpit wygląda nowocześnie, ale nie został pozbawiony przycisków i pokręteł, co powinno spodobać się tradycjonalistom. Do tego jest wykonany z dobrej jakości materiałów i poskładany bez zarzutu. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że w tak wyposażonym egzemplarzu czuć trochę premium. Na przykład schowek na telefon. Jest umieszczony w dobrym miejscu, wyposażony w bezprzewodową ładowarkę, a smartfon trzeba do niego wsunąć, przez co jest bezpieczny. Niby nic takiego, ale to dbałość o szczegóły, której często brakuje producentom znacznie droższych aut.
Kierownica jest wygodna i ma odpowiednią wielkość, a cyfrowy ekran zapewnia wszystkie konieczne informacje, a nawet trochę więcej (ale do gadżetów jeszcze wrócę).
Zanim przejdziemy dalej, muszę się jednak przyczepić jednej rzeczy. Automatyczna skrzynia biegów jest obsługiwana przyciskami. Nie jest to moje ulubione rozwiązanie, wolałbym mały przełącznik, np. taki jak w Cuprze Leon. Przyciski jednak nie są dużą wadą, ale ich rozmieszczenie już tak. Żeby jechać do przodu, musimy nacisnąć przycisk najbardziej z tyłu, a żeby cofać – najbardziej z przodu. Wiem, że tak jest w klasycznych skrzyniach automatycznych z dźwignią. Jednak w przypadku przycisków jest to nieintuicyjne i na początku może prowadzić nawet do niebezpiecznych sytuacji, np. na parkingach. Na pewno można się szybko do tego przyzwyczaić, ale szkoda, że inżynierowie Hyundaia nie przemyśleli tego rozwiązania bardziej. Mogli wziąć przykład z McLarena – tam biegi również zmienia się przyciskami, ale „D” jest z przodu, a „R” z tyłu.
Wsiadamy do samochodu, klikamy „D” i…
W kompletnej ciszy wytaczamy się z miejsca parkingowego. Nie wspomniałem jeszcze, że testowany przeze mnie samochód to hybryda. Konkretnie to benzynowy silnik 1.6 T-GDI, który w połączeniu z jednostką elektryczną tworzy zamkniętą hybrydę. Zamkniętą, czyli taką, której nie ładuje się z gniazdka – samochód odzyskuje energię z hamowania i sam doładowuje się, kiedy tego potrzebuje. W Hyundaiu taki układ generuje 230 koni mechanicznych – 180 z jednostki spalinowej i 60 z silnika elektrycznego. Taka moc pozwala rozpędzić się do setki w 9,1 sekundy i maksymalnie pojechać 187 kilometrów na godzinę.
Osiągi nie powalają, a Hyundai jest dosyć ospały jak na ponad 200 koni mocy. Jest wystarczająco żwawy, żeby pojechać z kompletem pasażerów na wakacje, ale nie ma w nim ani odrobiny sportowego zacięcia. Zawieszenie jest zestrojone raczej komfortowo i nawet obecność trybu sport nie zapewnia niesamowitych wrażeń podczas pokonywania górskich zakrętów. Może to co napisałem, jest oczywiste, ale to tylko przestroga dla osób, które myślą, że ponad 200 koni to już całkiem sporo. W aucie o takich gabarytach i o takim charakterze po prostu nie ma sensu oczekiwać sportowych wrażeń.
Właśnie, gabaryty
Santa Fe ma 478,5 centymetra długości, 190 szerokości i 168,5 wysokości, a do tego wszystkiego jeszcze 1907 masy własnej. Sporo, ale przestronność wnętrza nam to wynagradza. W pierwszym rzędzie miejsca jest mnóstwo, a na tylnej kanapie bez problemu mogłem usiąść sam za sobą. Bagażnik standardowo ma 831 litrów, a w wersji z siedmioma miejscami – 782 litry.
Testowany przeze mnie Hyundai był siedmioosobowy. Dwa dodatkowe fotele są ukryte w podłodze bagażnika i rozkładane jednym pociągnięciem. Kiedy je zobaczyłem, stwierdziłem, że nadają się tylko dla dzieci, ale z dziennikarskiego obowiązku spróbowałem tam usiąść i… było lepiej, niż się spodziewałem. Po przesunięciu kanapy drugiego rzędu mogłem w miarę wygodnie zająć miejsce w trzecim. Pomimo moich 184 centymetrów wzrostu, nie musiałem sobie ucinać stóp, ani głowy, a nawet było przyzwoicie wygodnie. Myślę, że żaden dorosły nie powinien się obrazić za posadzenie go tam na kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt minut – szczególnie że pasażerowie ostatniego rzędu mają własną strefę klimatyzacji, głośniki i gniazda USB.
To na pewno Hyundai?
Tytułowe pytanie najczęściej pojawiało się w tych samych momentach oględzin samochodu. Konkretnie w momencie, w którym prezentowałem najlepsze gadżety na pokładzie – większości pasażerów kojarzyły się one z samochodami premium, a nie jakimś tam koreańcem. Oto moje top 3 gadżetów w Santa Fe:
1. Kamery pod lusterkami
– to rozwiązanie znałem już z nowego Tucsona, ale dalej jestem nim zachwycony. Santa Fe jest wyposażone w kamery pod lusterkami, które przydają się do generowania obrazu 360 stopni podczas parkowania. Taką funkcję znajdziemy w wielu nowych autach, jednak Hyundai idzie o krok dalej. Podczas wrzucania kierunkowskazu, jedna z tarcz na wirtualnych zegarach zmienia się w obraz z kamery spod lusterka. Takie rozwiązanie zupełnie niweluje martwą strefę, zwiększa bezpieczeństwo i jest niesamowicie wygodne. Może wydaje się wam, że przesadzam, ale to jedna z tych rzeczy, które sprawiają, że nie chce wracać do jazdy swoim samochodem po testach. Przy okazji wspomnę krótko o kamerze cofania. Widok 360 stopni był tutaj chyba najlepszy ze wszystkich samochodów, którymi jeździłem i pierwszy raz czułem, że faktycznie mogę mu ufać. Chapeau bas Hyundaiu.
2. Sterowanie fotelem pasażera z tylnej kanapy
– to może nie jest jakaś niesamowita funkcja, ale nie spodziewałem się tego w aucie tej klasy. Na boku fotela pasażera znajdują się przyciski, które pozwalają sterować nim z drugiego rzędu. Dzięki temu osoba siedząca z tyłu może bez problemu zwiększyć sobie przestrzeń na nogi, jeżeli nikt nie siedzi z przodu. Może i to rozwiązanie jest banalne, ale dotychczas kojarzyło mi się raczej z Mercedesem klasy S niż z rodzinnym SUVem Hyundaia.
3. Tryb rozmowy z pasażerami z tyłu
– to kolejna rzecz, która kojarzy się z autami wyższej klasy. W Hyundaiu możemy włączyć na ekranie tryb rozmowy z pasażerami z tyłu, dzięki czemu nasz głos będzie ściągany przez mikrofony z przodu i odtwarzany przez głośniki w tylnej części auta. Dzięki temu można prowadzić rozmowę ze wszystkimi na pokładzie bez krzyczenia i ciągłego powtarzania się. Jedyną wadą jest nieco metaliczny pogłos podczas mówienia, ale poza tym funkcja działa bez zarzutu. Podczas testu zachwycali się nią rodzice małych dzieci – dzięki takiemu gadżetowi wygodniej byłoby im mówić do swoich pociech siedzących z tyłu.
Poza tymi trzema funkcjami, na pochwałę zasługuje jeszcze pełnoprawne gniazdko, które jest dostępne dla pasażerów drugiego rzędu, dobrze działający HUD i fotel kierowcy, który sam odsuwa się, żeby ułatwić nam wsiadanie i wysiadanie. Podsumowując – Santa Fe ma na swoim pokładzie gadżety, których nie powstydziłyby się samochody marek premium. To tłumaczy, dlaczego tyle razy słyszałem czy to na pewno Hyundai.
Zamknięta hybryda ma sens
Santa Fe przejechałem jakieś 400 kilometrów, z czego 75% stanowił wyjazd w Pieniny, a reszta to jazda po Krakowie. Po teście moje średnie spalanie wyniosło 7,8 litra benzyny na sto kilometrów. Według mnie to całkiem nieźle, jak na auto o tych gabarytach i tej mocy. Ten wynik pokazuje, że zamknięte hybrydy mają sens, przede wszystkim z powodu ich uniwersalności. Gdybym testował wersję z wtyczką, czyli hybrydę plug-in, to wynik na pewno byłby gorszy, przez to, że jeździłem głównie w trasie. Dzięki zamkniętej hybrydzie i w trasie i w mieście mogłem zaoszczędzić kilka litrów benzyny, a wynik spalania z całego testu pokazuje, że zamknięte hybrydy od Hyundaia robią robotę.
Dodatkowo obecność silnika elektrycznego wyraźnie wpływa na komfort jazdy. System start/stop działa bardzo płynnie i przez większość czas w Hyundaiu jest cicho.
Ile kosztuje Hyundai Santa Fe?
Już od 231 900 – taki napis znajdziemy na stronie. Nie wiem, co tam robi, bo po przejściu do konfiguratora cena wyjściowa to 236 900. Dobra wiadomość jest taka, że ta cena dotyczy najwyższej wersji wyposażenia Santa Fe, czyli Platinum z dieslem 2.2 CRDI, który jest droższy od hybrydy z powodu wyższej akcyzy na duży silnik. Zła wiadomość jest taka, że innej wersji wyposażenia, ani napędu obecnie wybrać się nie da. Ostrożnie obstawiam, że ma to wiele wspólnego z trwającym od miesięcy kryzysem w branży motoryzacyjnej związanym z półprzewodnikami.
Jeżeli więc chcecie kupić zamkniętą hybrydę, taką jak testowana, to musicie udać się na otomoto i poszukać już skonfigurowanego egzemplarza. Samochodów takich jak mój, czyli z hybrydą o mocy 230 koni, napędem na cztery koła, wersją wyposażenia Platinum, szklanym dachem i siedmioma fotelami, jest obecnie na otomoto… jedna sztuka. Kosztuje 213 700 i wystawia je dealer Hyundaia w Gdańsku.
Podsumowując ten akapit – cena może wydawać się spora jak za Hyundaia, ale porównując to auto do podobnie wyposażonej, hybrydowej konkurencji o tych samych gabarytach okazuje się, że Santa Fe wcale wyjątkowo drogie nie jest. Obecnie jednak problemem może być zakup samochodu w takiej wersji silnikowej, a szkoda, bo jest ona ogromną zaletą tego auta.
Podsumowanie
Santa Fe to bardzo udany samochód, szczególnie jeżeli pod maską ma zamkniętą hybrydę. Auto jest przestronne, ładne (przynajmniej subiektywnie), jeździ przyjemnie i mało pali. W najwyższej wersji wyposażenia ma też na pokładzie sporo przydatnych gadżetów, a jakość wykonania kokpitu i użytych materiałów jest bez zarzutu. W zasadzie nie jestem w stanie wynotować na ten moment żadnych poważnych wad tego samochodu, no może poza tym, że nie bardzo da się go teraz kupić. Może podczas dłuższego korzystania trafiłbym na coś, co by mnie w Santa Fe irytowało, ale przez tydzień nie znalazłem nic, czego mógłbym przyczepić się dla podbicia czytelności tego testu. No cóż, przy następnym samochodzie muszę się bardziej postarać.
Zdjęcia i tekst: Wojciech Kaleta
Wygląd: | [usr 7] |
Wnętrze: | [usr 8] |
Silnik: | [usr 7] |
Skrzynia: | [usr 8] |
Przyspieszenie: | [usr 4] |
Jazda: | [usr 8] |
Zawieszenie: | [usr 7] |
Komfort: | [usr 8] |
Wyposażenie: | [usr 9] |
Cena/jakość: | [usr 7] |
Ogółem: | [usr 8.0 text=”false” img=”06_red.png”] (73/100) |
Dane techniczne:
Silnik: Hybryda zamknięta, czterocylindrowy silnik benzynowy i jednostka elektryczna
Pojemność: 1598 cm³
Moc: 230 KM
Maksymalny moment obrotowy: 350 Nm
Skrzynia biegów: automatyczna, sześciobiegowa
Cena: wersja hybrydowa nie jest obecnie dostępna, ale za 213 tysięcy można kupić już skonfigurowany egzemplarz