Ford Fiesta Black Edition z silnikiem 1.0 Ecoboost o mocy 140 KM przypomina mi czasy świetnych „prawie” hot-hatchy, które potrafiły odpowiednio podnieść adrenalinę. Mam wrażenie, że jakiś czas takich samochodów nie było – dobrze, że teraz choć jeden wrócił…
Dlaczego piszę „prawie”? A pamiętacie Lancię Y 1.2 16 v 86 KM, VW Polo 1.4 16 v 100 KM, Rovera 25 1.4 16 v 103 KM czy Renault Clio 1.4 16 v 98 KM z przełomu wieków? No właśnie – nie były hot-hatchami, ale dzięki niskiej masie i stosunkowo wysokiej mocy dawały mnóstwo frajdy z jazdy. Przyspieszenie w granicach 10 sekund do setki każdego z nich nie tylko wgniatało w fotel, ale też ustalało hierarchię na światłach – ruszenie z pedałem gazu w podłodze pozwalało bowiem pozostawiać innych zdecydowanie w tyle. A jak jest teraz?
Współczesne „maluchy” o mocy około 100 KM są mocno ociężałe, głównie ze względu na przeładowanie wyposażeniem i rozwiązaniami mającymi na celu spełnianie wyśrubowanych norm zderzeniowych Euro-NCAP. Dlatego dzisiejsze hot-hatche mają pod maską już ok 200 KM, a „prawie” hot hatche, jak opisywana tutaj Fiesta – tych koni 140. Swoją drogą mały Ford przeciera swoją mocą szlak przez granicę, której przekroczenie jeszcze kilka lat temu było niewyobrażalne. Oto 1-litrowy silniczek EcoBOOST, w którego bloku pobrzękują 3 cylindry, legitymuje się mocą zarezerwowaną do niedawna dla 1.8- czy nawet 2-litrowych jednostek. W dodatku z jednego litra pojemności wykręca wynik lepszy niż Bugatti Veyron!!!
I to wszystko w aucie, którego nie brakuje na ulicach. Fiesta jest bowiem jednym z bardziej popularnych przedstawicieli klasy B na rynku (także tym polskim). I choć już podstawowa wersja wygląda bardzo dobrze, zawsze można przecież coś poprawić. Ford wypuszczając wersję Black Edition (jest też Red Edition) postawił nie tylko na moc, ale i – a może przede wszystkim – na wygląd. Drapieżne linie, zdecydowane przetłoczenia, szeroki uśmiech a’la Aston Martin (mnie się nadal bardzo podoba), masywny spoiler nad tylną klapą i oryginalne czerwone wstawki wyglądają bardzo smacznie, a czarne jak smoła felgi dodają Fieście sportowego sznytu. Szkoda tylko, że pod tylnym zderzakiem nie znajdziemy sportowego wydechu…
Także środek został „ułożony” pod lubiących mniej stonowaną jazdę kierowców. Świetnie leżąca w dłoniach kierownica oraz głęboko wyprofilowane fotele (nie kubełki, ale i tak mają mocno podkreślone boki) pozwalają pewnie się poczuć w każdym, nawet bardzo ostrym zakręcie. Poza tym, jak na edycję specjalną przystało, zarówno fotele, kierownica, mieszek dźwigni zmiany biegów oraz dźwignia hamulca ręcznego zostały obszyte czerwoną nitką. To, co jeszcze przypadło mi do gustu to koło kierownicy, które nie zostało ucięte u dołu, szkoda jednak, że jego obwód jest troszeczkę za duży. Plastiki we wnętrzu nie porywają swoją jakością, ale nie można narzekać na ich spasowanie; nic nie skrzypi ani nie trzeszczy. W mojej ocenie najsłabiej w środku Fiesty wypada jednak górna część deski rozdzielczej – naszpikowano ją za dużą liczbą bardzo małych przycisków. W nowym Focusie Ford znacznie uprościł obsługę „infomediów”, do Fiesty te zmiany jeszcze nie dotarły. A szkoda.
Fiesta Black Edition opuszcza fabrykę jedynie z trzydrzwiowym nadwoziem, dlatego jazda na tylnej kanapie, jeśli już musimy zabrać na pokład więcej niż jednego pasażera, powinna być raczej traktowana jako wyjście awaryjne, na krótkie dystanse. Z przodu pasażerowie nie będą jednak narzekać na brak miejsc; nie ma tu mowy o dotykaniu się łokciami. Również 280-litrowy bagażnik wystarczy na weekendowy wyjazd w góry czy nad morze. Choć w tym wypadku styl wziął górę nad praktycznością, nie sposób się nie zgodzić z filozofią Forda – pięciodrzwiowa, usportowiona Fiesta wyglądałaby o wiele gorzej!
Przejdźmy do jazdy. Pod maską, jak już wcześniej wspomniałem pracuje 1-litrowa, trzycylindrowa jednostka benzynowa – nagrodzona trzykrotnie tytułem „Silnik Roku”, która w tym wypadku została podkręcona do niebotycznych 140 KM. Efekt jest piorunujący. 9 sekund do setki i 201 km/h odczuwalne są na o wiele wyższym poziomie, niż wskazują na to suche dane. A wszystko dzięki fenomenalnemu dźwiękowi silniczka, który nawet przy manewrowaniu potrafi przyjemnie dla ucha prychnąć, a także rewelacyjnie czytającemu intencję kierowcy, bardzo zwartemu układowi kierowniczemu, któremu w niczym nie ustępuje zmieniająca biegi ze sportowym oporem skrzynia biegów. Ten tercet powoduje, że jazda Fiestą staje się zero-jedynkowa; albo stoimy na światłach ze sprzęgłem wciśniętym do podłogi i nogą lekko opartą o gaz albo, gdy zaświeci już zielone światło, zamieniamy się w istnego demona prędkości. Innej opcji nie ma – Fiestą Black Edition naprawdę ciężko jest jeździć zgodnie z przepisami. W dodatku jednym przyciskiem usypia się kontrolę trakcji i esp. Czy można chcieć czegoś więcej?
Można, i właśnie w tym miejscu muszę to jednak napisać. Tak świetnie zestrojony układ kierowniczy, współdziałający z hamulcami ostrymi jak brzytwa i rewelacyjnym twardym, aczkolwiek dość wygodnym zawieszeniem (obniżonym w stosunku do standardu o 10 mm), po kilku dniach spędzonych za kierownicą tego czarno-czerwonego bolidu aż proszą się o więcej mocy. Więcej, czyli np. tyle, ile znajdziemy w Fieście ST. 1-litrowy silnik oczywiście broni się naprawdę niezłymi osiągami (do miasta wystarcza aż nadto), ale to jednak nadal za mało, żeby w dzisiejszych czasach ustanawiać porządek na światłach.
Niestety nie udało mi się też nawet przybliżyć do deklarowanych przez producenta wyników spalania. Na 100 km w mieście Fiesta potrzebowała między 7,5 a 10 litrów, a na spokojnej trasie ten wynik udało się zamknąć w ok. 6 litrach. To sporo, zważywszy, że wspomniane przeze mnie „prawie” hot-hatche z początku obecnego wieku, mimo czterocylindrowych silników i braku turbiny, bez problemu osiągały wyniki podobne, przy jedynie nieco gorszych osiągach. Wiele mogłoby się zmienić, gdyby producent zamontował w Fieście skrzynię 6-biegową. Ten dodatkowy bieg pozwoliłby oszczędzić pewnie z 1,5 litra bezołowiowej na trasie…
Czas na podsumowanie wspólnie spędzonego tygodnia. Fiestę Black Ediotion będę wspominał bardzo dobrze. Jest szybka, daje sporo przyjemności z jazdy, a możliwość stałego odłączenia elektronicznych kagańców pozwala cieszyć się nadsterownością w zakrętach. To typowy hot-hatch, którego niepotrzebnie zdławiono naprawdę świetnym silnikiem. Paradoks, prawda? Ta jednostka bardziej pasuje do większego Focusa (kolejny paradoks…), tutaj, w tak rewelacyjnie prowadzącym się gokarcie proszę o dodatkowe 42 KM mocy. Gdyby te 140 KM miało jednak komuś wystarczyć na dłużej, pewnie ucieszy go informacja, że za naprawdę dobrze wyposażony samochód zapłaci w salonie ok. 72 tys. zł!
Adam Gieras
Wygląd: | [usr 9] |
Wnętrze: | [usr 7] |
Silnik: | [usr 8] |
Skrzynia: | [usr 9] |
Przyspieszenie: | [usr 7] |
Jazda: | [usr 9] |
Zawieszenie: | [usr 8] |
Komfort: | [usr 7] |
Wyposażenie: | [usr 8] |
Cena/jakość: | [usr 8] |
Ogółem: | [usr 8.0 text=”false” img=”06_red.png”] (80/100) |
Dane techniczne:
Silnik: benzynowy, turbo, R3
Pojemność: 999 ccm
Moc: 140 KM przy 6000 obr./min
Moment obr.: 210 Nm przy 1400-4500 obr./min
Skrzynia biegów: 5-biegowa, manualna
Napęd: na przód
0-100km/h: 9,0 sek.
V-maks: 201 km/h
Zużycie paliwa średnie (test): 7,4 l/100 km
Pojemność baku: 42 litrów
Wymiary: 3982/1722/1495 (długość/szerokość/wysokość) (w milimetrach)
Waga: 1016 kg
Pojemność bagażnika: 281/(965) l (po rozłożeniu siedzeń)
Opony: 205/40 R17
Cena wersji podstawowej: 61 400 PLN
Cena wersji testowanej: 72 880 PLN