45-letni Joshua Brown jechał swoją Teslą z włączonym autopilotem i oglądał Harrego Pottera, aż tu nagle wyjechała mu na drogę ciężarówka, której nie wykryły czujniki jego auta. Joshua zginął śmiercią tragiczną – jego rodzina może teraz zamówić krótszą o kilkanaście centymetrów trumnę…
O tej historii trąbią chyba wszystkie media na świecie. Przekaz jest oczywiście taki, że autopilot jest niedopracowany, ba – niebezpieczny, a jazda Teslą grozi śmiercią lub kalectwem…
Ja radziłbym jednak stuknąć się porządnie w głowę, może być młotkiem, i zacząć myśleć logicznie.
To, że po fazie testów Elon Musk zdecydował się wypuścić autonomiczną Teslę na rynek wcale nie oznacza, że można wsiąść do środka, założyć sobie opaskę na oczy i strzelić drzemkę w trasie do dziadka Josepha mieszkającego kilka tysięcy kilometrów od miejsca naszego zamieszkania.
Nie wiem, może są tacy, dla których włączony aktywny tempomat np. w nowym Volvo to przepustka do świata relaksu i nicnierobienia z kierownicą, ale na takich ludzi czeka specjalna aleja na cmentarzu. I nic tego nie zmieni – zawsze, nawet najlepiej przemyślane urządzenie będzie miało jedną, choćby minimalną wadę, która w krytycznym momencie da o sobie znać.
Tak było i w tym przypadku. Elon Musk napisał na swoim profilu na Twitterze, że radar w Tesli ustawiony jest w ten sposób, żeby samochód nie hamował na widok np. znaków zawieszonych nad drogą.
Ciężarówka, która zajechała drogę nieszczęśnikowi oglądającego Harrego Pottera była bardzo wysoko zawieszona, więc auto ją po prostu zbagatelizowało. Wystarczyło jedynie patrzeć na drogę i uniknąć śmierci. Co więcej, samo uderzenie również nie musiało zakończyć się tragicznie – Tesla jest niska, a 45-latek podobno mógł schylić się tuż przed wypadkiem, co nie doprowadziłoby do ucięcia jego głowy.
Niestety, jego uwagę odwróciła magiczna różdżka młodego czarodzieja…
Adam Gieras
fot. tesla.com
Komentarze 1