Każda generacja Renault Clio miała jedną, wyraźnie sportową wersję. W przypadku kanciastego Clio I był to kultowy już Williams. Auto miało ogromną, jak na tamte czasy moc – 150 KM, która „wyciągnięta” była z dwulitrowego silnika. Następna generacja mogła pochwalić się nie tylko szybkim Clio Sport (172 KM), ale również, a może przede wszystkim – Clio V6. Ten mały samochodzik, posiadał centralnie (!!!) umieszczony silnik 3.0 V6, oraz napęd wyłącznie na tylną oś. To było coś! Jednak w kolejnej, trzeciej już generacji, Renault zrezygnowało z aż tak ekstremalnej wersji swojego maleństwa. „Trójka” posiadała w ofercie wersję Sport F1 R27, którą napędzał dwulitrowy silnik, o mocy 197 KM. Najnowsza – czwarta już – generacja Clio, obdarzyła nas wersją RS, którą właśnie opisuję. Wszystko zapowiada się dobrze, gdyż żółty sportowiec może pochwalić się mocą 200 KM i obiecującymi osiągami.
Będąc już przy parametrach, oprócz dwustu koni mechanicznych, mały potworek legitymuje się momentem obrotowym na poziomie 240 Nm. Wszystko to produkuje 1.6-litrowy, turbodoładowany silnik benzynowy. Napęd przenoszony jest na przednią oś za pomocą automatycznej, sześciobiegowej skrzyni z możliwością zmiany biegów łopatkami przy kierownicy. Tu muszę powiedzieć, że właściwie cały czas jeździłem „na łopatkach”, bo automat, nawet w sportowym trybie pracy, jakoś nie pasuje mi do takiego małego, zwrotnego samochodu. Tryb „łopatkowy” pozwala również na całkowite wyłączenie systemów elektronicznych, takich, jak kontrola trakcji, czy stabilizacja toru jazdy. Jadąc na automacie – nawet w trybie sportowym – jest to niemożliwe. Może to i racja, bo chcąc wykrzesać maksimum możliwości, jakie daje ten dzielny sportowiec, i tak musimy przecież używać łopatek. Dodatkowo, również tylko w trybie „łopatkowym” i przy wyłączonych systemach wspomagających (tryb „RS Mode”) samochód nie zmieni sam biegu na wyższy przy przeciągnięciu biegu. To się chwali, bo niestety nie wszystkie usportowione wersje nowoczesnych samochodów gwarantują aż tak wysoką samodzielność w operowaniu biegami.
Samochód prowadzi się bardzo przyzwoicie. Do testu dostaliśmy wersję z dodatkowo usportowionym zawieszeniem. Jeszcze lepsze osiągi, zwłaszcza w ciasnych zakrętach, zapewniać ma elektroniczny system mechanizmu różnicowego osi napędzanej, czyli coś, co potocznie nazwiemy elektroniczną szperą. Co by nie mówić, samochód naprawdę bardzo przyjemnie składa się w zakręty, jest spokojny i pewny w prowadzeniu. Pokonywanie szybkich łuków, ciasnych szykan na dohamowaniu, czy zacieśnianie zakrętu nie stanowią dla RS-a problemu. Po prostu prowadzi się tak, jak sportowy hot-hatch powinien. Przyspieszenie podawane przez Renault, to 6.7 sek. do 100 km/h. Jednak, jak to bywa w nowych samochodach, odczucia takie, jak przyspieszenie są mało efektowne, za to ich przebieg – efektywny. W skrócie, nie czujemy aż tak bardzo tych osiągów, ale widzimy, że faktycznie są, patrząc na pracę prędkościomierza. W RS-ie wrażenia dodatkowo potęgują walory akustyczne. Samochód brzmi bardzo rasowo, zarówno przy przyspieszaniu, jak i przy przepięciu biegu. Redukując bieg, samochód nawet potrafi pobulgotać. Efekt jest bardzo przyjemny dla ucha i prowokuje do szybkiej jazdy, nadając jednocześnie temu autku sportowego charakteru. Jadąc trochę żwawiej, po prostu buzia sama składa się do uśmiechu, słysząc takie dźwięki. Efekt jest niczym w Gallardo LP-560. Naprawdę. Aż takie brzmienie nie jest jednak zasługą samego układu wydechowego. Dźwięk do kabiny dostarcza specjalna membrana, która w sposób mechaniczny trochę „wzmacnia” brzmienie najmocniejszego Clio. Lekkie „oszustwo”, ale jakoś nie czuję się oszukany. Raczej zauroczony.
Przejdźmy do wrażeń estetycznych. Agresywny kolor, duże, lakierowane na czarno obręcze kół, ospoilerowanie – wszystko to zdradza, że mamy do czynienia ze sportową odmianą miejskiego hatchbacka. Z zewnątrz auto może się podobać. Mnie się podoba. Jego założenie jest takie, że ma być fun-carem, nie „sleeperem”. W związku z tym jego nieskryte ambicje nie przeszkadzają. Wnętrze również posiada sportowe akcenty. Wyprofilowane, bardzo wygodne z resztą fotele dobrze zdają egzamin w zakrętach. Trzymanie boczne jest na dobrym poziomie. Dodatkowym, sportowym akcentem są pasy bezpieczeństwa w kolorze czerwonym. Oprócz nich, czerwonym kolorem okraszono kierownicę, a właściwie jej szwy. Czerwona jest również wstawka w dolnej części kierownicy, a na niej widnieje srebrne logo „RS”. Reszta szwów jest również w kolorze dojrzałej truskawki, tak, jak i zdobienie wokół lewarka skrzyni biegów, czy nawiewów.
Deska rozdzielcza, zegary i ekran, który jest centrum obsługi wszystkiego przeniesiono we właściwie niezmienionej formie z cywilnych wersji Clio. Muszę ponarzekać na brak odtwarzacza CD, który zastąpiono różnego rodzaju wejściami (AUX, USB). Bez problemu odtworzymy więc muzykę z telefonu, czy urządzeń MP3. Szkoda jednak tradycyjnych płyt CD. Ja nadal słucham muzyki głównie w tej formie i myślę, że nie jestem odosobniony.
Samochód w takiej, jak testowa specyfikacji kosztuje w salonie 89 000 zł. Z jednej strony to dużo, jak na hatchbacka segmentu B. Z drugiej zaś, nie jest to taki zwykły hatchback. Oferuje dobre osiągi i bardzo łatwo wprowadza uśmiech na twarzy kierowcy. Jego predyspozycje śmiało dają podstawę do tego, by pojechać nim na tor, czy popularne w naszym kraju lotniskowe „pojeżdżawki”. Tam na pewno mały szatan w żółtej skórze da nam wiele powodów do radości i pokaże na co naprawdę go stać. Przy okazji, gdy będzie taka potrzeba, można nim śmiało pojechać na wakacje, czy po prostu normalnie go użytkować w mieście. Spalanie, według mnie jest na bardzo przyzwoitym poziomie. Jeżdżąc naprawdę mocno i szybko, czyli po prostu bawiąc się tym, co daje ów „szatan”, Clio RS spaliło niewiele ponad 14 litrów benzyny na 100km. Przy spokojnej jeździe po mieście, wynik w okolicach 9-10 litrów jest jak najbardziej realny.
Zatem podsumowując, myślę, że znajdzie się całkiem zacna gromadka chętnych na ten samochód. Trochę brakuje wersji z tradycyjnym manualem, ale mnie – mimo, że ja wolę tradycyjną „wajchę” – nasz testowy samochód do siebie przekonał. Jestem pewien, że wielu innych również.
Artur Ostaszewski
[table id=14 /]