Site icon Motopodprad.pl

Używane: Subaru Forester II 2.5 XT – leśny stwór!

glowne

glowne

W dzisiejszych czasach pobrzękiwanie silników w sportowych autach tuszuje się dźwiękiem V8 puszczanym z głośników. SUV-y coraz częściej mają napęd jedynie na przód, a w vanach czy dużych kombi królują dychawiczne, uturbione silniki. A tu mamy, proszę państwa samochód, który ze swoim 2.5-litrowym silnikiem przeczy rozpleniającej się modzie na downsizing, i którego silnik cały moment obrotowy pcha na cztery koła, a nie jak w testowanym przeze mnie niedawno Nissanie X-Trailu, o zgrozo, jedynie na przednią oś. Czy mamy zatem do czynienia z autem idealnym?

Jak dla mnie tak, w końcu zrozumiałem o co chodzi w „Subi Love”, ale po kolei…

Muszę powiedzieć, że to był świetny dzień – za namową kolegi, który niedawno sprawił sobie Forestera II 2.5 T udaliśmy się na wspólną sesję fotograficzną do opuszczonej hali stojącej przy ulicy Kaczorowej w Warszawie (tuż obok miejsca, do którego przeniosło się całe towarzystwo spod stadionu i PKiN). Przyjechałem trochę wcześniej, a że tego dnia, uzbrojony w sprzęt fotograficzny spakowałem się do BMW 430d, wolałem nie zwracać na siebie uwagi.

W sobotnie popołudnie hale kupieckie tętnią przecież życiem, a przyjaciele ze wschodu, oparci o swoje mocno wyeksploatowane Mercedesy i BMW z ciemnymi szybami, stanowią więcej niż tylko szare tło tego dziwnego światka. Nie zwrócić tam na siebie uwagi w szarym BMW wartym 364 tys. zł (sic!), w dodatku kontrastującym z okularnikiem w czapce z daszkiem siedzącym na śnieżnobiałej tapicerce za jego kierownicą, to jak przejść nago z Rolexem na ręku zupełnie niezauważonym po Bronksie. Trzymając nerwy na wodzy podjechałem pod zniszczoną halę i po rozejrzeniu się najpierw w jedną, potem w drugą stronę postanowiłem jednak wysiąść i zrobić kilka zdjęć czwórce. O dziwo nikt się mną nie zainteresował, a dreszcz, który przeszedł mi po plecach, gdy byłem schylony nad aparatem ze szkłem skierowanym w stronę urodziwego BMW, wcale nie był spowodowany zbliżającą się w oddali hordą dresiarzy – ci na szczęście woleli się zająć sprzedażą kolejnych par podrabianych Adidasów.

Zanim jeszcze zobaczyłem spóźnionego kolegę w szarym Foresterze, do moich uszu dobiegły już odgłosy zasysającego powietrze turbo i przepięknie pracującego boxera. Gdy szare Subaru było już naprawdę blisko, na szyi poczułem prawdziwe ciarki. Od momentu, gdy je usłyszałem do momentu jego pojawienia się na końcu uliczki biegnącej do miejsca, w którym się zatrzymałem minęło kilkanaście sekund. Uwierzcie na słowo, w tamtej chwili nie wyobrażałem sobie przyjemniejszej muzyki.

Ten samochód rozkochuje w sobie dźwiękiem, i robi to jak kobieta, która jest rewelacyjna w łóżku, choć z pozoru nikt by tego po niej się nie spodziewał. Do momentu gdy silnik Forestera bulgocze nie da się bowiem spojrzeć na to auto inaczej niż przez „rozbierające” okulary. Gdy zapłon pozostanie w pozycji OFF i spojrzymy na Forestera jeszcze raz, łatwo dojdziemy do wniosku, że projektanci nie chcieli nikomu mydlić oczu. Stylistyka jest bardzo prosta, a nawet wręcz banalna; mamy dość grzeczny przód, któremu nieco pieprzu dodaje wystający wlot chłodzący turbinę (tylko w wersji z turbo oczywiście), przypominający podwyższone kombi bok i bardzo poprawny tył, który w opisywanym egzemplarzu został udekorowany sportowym wydechem. Ktoś, kto nie zna się na samochodach nawet nie spojrzy w stronę „leśnika”, gdy ten zaparkowany stoi przed domem. Może to i dobrze, ekstrawagancja wymaga przecież czasami prostoty – patrz stare Volva czy Saaby. Trzeba jednak przyznać, że w tej prostocie jest jakiś sposób. Mnie się Forester II bardzo podoba. Nie bardziej niż zawadiacka jedynka, ale o wiele bardziej niż trzecia i czwarta odsłona „rodzinnego” Subaru.

Jeżeli chodzi o wnętrze Forestera no to cóż – wieje tu mocno nudą. Materiały są jednak przyzwoitej jakości jak na Japończyków; nic też nie skrzypi, nie piszczy ani od siebie nie odstaje, a trzeba dodać, że prezentowany egzemplarz przejechał już 290 tysięcy dziarskich kilometrów w swoim życiu. Fotele są wygodne, choć mogłyby lepiej trzymać ciało w zakrętach, ale biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia jednak z SUVem, w którym także praktyczność musi stać na wysokim poziomie – jest naprawdę dobrze. Miejsca na nogi, nad głową ani na boki nie brakuje, choć przyznam, że bardzo dokładnie się nie rozglądałem. Do bagażnika nie zajrzałem w ogóle…

Subaru nie zbudowało jednak tego auta jedynie z myślą o rodzinie. A przynajmniej nie myślało o niej wypuszczając z linii montażowej wersję turbo. W sumie nadal zachodzę o głowę o kim dokładnie myślał ktoś odpowiedzialny za ten niedorzeczny projekt, ale chwała mu za to, że powstał i chwała, że udało się tak długo utrzymać go w produkcji (szkoda, że teraz wersje turbo, chociaż produkują więcej mocy, współpracują z o pół litra słabszą jednostką…).

Nie zrozumie jednak miłośnika Subaru nikt, kto nie usiądzie za kierownicą tego auta, nie odpali bulgoczącego boxera i nie pomknie przed siebie (najlepiej z gazem w podłodze). Miałem to szczęście, że przyjechałem BMW 4-ką i kolega był skory do chwilowej zamiany. Bez zbędnych ceregieli wsiadłem do Forestera, przekręciłem kluczyk, poczułem pod tyłkiem przyjemny pomruk budzącej się do życia jednostki, zapiąłem D na automatycznej, czterobiegowej skrzyni biegów i ruszyłem w drogę.

Mogłem poczuć magię tego auta… 

Forester 2.5 XT nie zachowuje się bowiem jak typowe auto z turbodoładowaniem. Swoje na pewno dorzuca tu automat, ale na niskich obrotach Subaru pracuje raczej ociężale, dodanie 3/4 gazu również nie powoduje, że samochód od razu zrywa się do galopu. Tu wszystko działa tak, jakby kick down informował przepustnicę, żeby przekazała turbinie, że w zasadzie to może teraz przepompować szybciej olej. Ale jak już 2.5-litrowy silnik wejdzie na obroty, to wrażenie jest niesamowite, zupełnie niespotykane w żadnym samochodzie o podobnej mocy, którym do tej pory jeździłem.

230 KM mocy powoduje, że przy pełnym gazie w podłodze czuć wgniatanie w fotel, a cały samochód zdaje się wtedy być w tym jednym momencie niesamowicie skupiony na tym, żeby dostarczyć jak najwięcej przyjemności. Forester nie prowadzi się jak niższa Impreza, nie jest w 100 % przewidywalny w zakrętach, ale ja tę jego nieprzewidywalność kupuję! Pamiętajcie, że napęd Subaru pozwala na wiele także wtedy, gdy pod kołami nie ma już twardego asfaltu.

Dodam jeszcze, że gdy już wróciłem za kierownicę BMW 430d o mocy 258 KM, które przyspiesza do 100 km/h w 5,3 sekundy, i ruszyłem nim ze świateł na pełnym gazie przy aktywowanym systemie Launch Control, to w lusterku cały czas obserwowałem Forestera, który wcale tak bardzo nie odstawał od wprawiającego w ruch 560 niutonometrów BMW. Forester 2.5 XT z manualem przyspiesza do setki w równe 6 sekund, wersja z automatem nie wiele słabiej.

Zastosowanie automatu, który jest jednak o wiele wolniejszy od współczesnych, dwusprzęgłowych konstrukcji, czy nawet – o zgrozo – skrzyń bezstopniowych ma jednak moim zdaniem sens. W ten sposób oszczędzamy sprzęgło i skrzynię biegów, a spalanie wcale nie musi być specjalnie wyższe od wersji pozbawionej „leniucha”. Bez względu na skrzynię, trzeba się jednak niestety pogodzić z tym, że leśny stwór w wersji turbo połknie minimum 12-13 litrów. Do górnej granicy spalania właściciele raczej niechętnie się przyznają, ale nawet 30 litrów przy ostrzejszej jeździe jest bardzo realnym wynikiem. W warszawskich korkach trzeba liczyć minimum 17 litrów, więc do codziennych dojazdów do pracy lepiej wybrać taksówkę. Jeżeli więc nie stać Cię na codzienne utrzymanie tego potwora, to albo kup wersję z wolnossącym dwulitrowym silnikiem i załóż gaz (wiem, że to profanacja, ale ten silnik całkiem nieźle sobie z LPG radzi) albo w ogóle odpuść temat Forestera – te samochody, choć słyną z bezawaryjności tanie w eksploatacji nie są, i wcale nie chodzi tylko o spalanie…

Co się psuje?

Niewiele, ale warto mieć na uwadze, że przedwcześnie poddać się mogą samopoziomujące amortyzatory tylnej osi, centralny mechanizm różnicowy (dawanie w palnik na pewno tu nie pomaga), elektromagnetyczny zawór automatycznej skrzyni biegów czy – w wersji Turbo – rozszczelnić się może turbina, co prowadzi do jej zatarcia. Nietrwałe bywają też panewki. To chyba tyle, jeżeli chodzi o słabe punkty. W zadbanym egzemplarzu nie ma więc czego się obawiać. No, poza wspomnianym już wysokim spalaniem.

Jakie jest Subaru Forester 2.5 XT? Cudowne! Pod koniec sesji kolega nie musiał pytać czy bym się z nim zamienił. Sam zaproponowałem mu wymianę BMW za Subaru na dwa dni. Nie zgodził się…

agier

fot. Adam Gieras

Exit mobile version