Samochody używane i ich właściciele potrafią niemiło zaskoczyć – przez 2 miesiące obejrzałem 11 aut do 50 tysięcy złotych. Wnioski nasuwają się same.
Życie lubi zaskakiwać, a już najbardziej w tematach motoryzacyjnych. Czy też macie wrażenie, że samochód zepsuje się właśnie wtedy, kiedy jest najbardziej potrzebny? Cóż, przerobiłem to na własnej skórze w połowie 2022 roku. Mój Mercedes W124, podobno niezniszczalny wóz, po prostu się poddał. No, może niezupełnie się poddał, bo nadal był w stanie jeździć samodzielnie, ale wydawał z siebie bardzo „kosztowne” odgłosy.
Diagnoza – panewka. Silnik do całkowitego remontu lub do wymiany. Poza tym auto mimo moich szczerych chęci wymagało ingerencji blacharskiej. W 2021 roku byłem z tym tematem u blacharza, który robił mi poprawki całego pasa tylnego, a od spodu wymieniał przednie mocowania tylnego wózka (typowe miejsce dla Balerona). Niby wszystko pięknie, ale po jakimś czasie w miejscach ingerencji blacharza znowu zaczęła pojawiać się rdza. Kulminacją tego wszystkiego był moment, gdy przytarłem lewym tylnym błotnikiem o słup w hali parkingowej przy centrum handlowym. W miejscu gdzie błotnik tylny styka się ze zderzakiem pojawiła się spora dziura i od razu było widać, że od wewnątrz blacha była cała ruda. Wycena naprawy – 4200 zł. Potem doszła sprawa silnika, a ja postawiłem na tym aucie krzyżyk.

Decyzja była trudna, ale jedyna możliwa – koniec z gratami. Szukam normalnego, nowoczesnego wozu, który posłuży bezproblemowo co najmniej kilka lat. W tym miejscu odsyłam do pierwszego artykułu, w którym podpowiadam jak przygotować się do zadania szukania samochodu, aby na koniec być z niego zadowolonym.
Oszacowałem swój budżet na około 50 tysięcy złotych. To powinno wystarczyć, aby kupić w miarę nowoczesny samochód klasy średniej. To już kolejny punkt – chciałem coś w miarę dużego, czym będzie się wygodnie poruszać także podczas tych kilku dłuższych wyjazdów w roku. W domu mam także małe, twarde, sporo przepalające Lupo GTI, do którego coraz ciężej o części. Nowe auto miało być jego przeciwieństwem, czyli być komfortowe, ciche, nowoczesne, popularne i z chociaż trochę mniejszym spalaniem. Dzieci nie mam, rzadko potrzebuję ogromnego bagażnika i najczęściej poruszam się w dwie osoby, ale czasem jednak trzeba przewieźć kogoś z tyłu, dlatego chciałem dwie pary drzwi i miałem zamiar zwracać uwagę na miejsce na tylnej kanapie.
Nie chciałem diesla. Moje przebiegi roczne zamykają się w 10-12 tysięcy kilometrów, a z własnego doświadczenia preferuję silniki benzynowe. Po pierwsze wybierając benzynę jest większa szansa na rozsądny przebieg, a dwa, mając turbodiesla miałbym zawsze gdzieś z tyłu głowy co się może wysypać – wtryski, turbo, DPF, pompa wysokiego ciśnienia itp. itd. Nie skreślałem ostatecznie aut z LPG, ponieważ wizja tankowania po 3 zł zamiast 7 zł była kusząca.

Mercedes W124 miał wiele zalet, ale też sporo wad, szczególnie że był po prostu biedną, wczesną wersją. Brakowało mi w nim przede wszystkim klimatyzacji – jeden upalny, wakacyjny wyjazd szczególnie zapadł mi w pamięć. Radio odbierało bez zakłóceń właściwie tylko jedną stację. Nie miałem w nim elektrycznego sterowania niczym poza szyberdachem i jednym lusterkiem. W kolejnym samochodzie chciałem mieć oczywiście klimatyzację i tyle dodatków ile tylko się da. Zależało mi także na odtwarzaczu CD i najlepiej bluetooth, choć nie było to konieczne. Wymarzyłem sobie także jasny środek, niezależnie od materiału. Najbardziej podoba mi się gruby, stary welur, ale szukałem takich aut, że nie mogłem już liczyć na nic więcej niż materiał lub skóra. Nie miałem za to preferencji do skrzyni biegów – jeździłem do tej pory automatem, ale w drugim samochodzie mam manual, także potrafię płynnie się “przestawiać”.
Założyłem sobie, że nie chcę daleko jeździć i szukam aut mniej więcej między Warszawą, a Łodzią. Wtedy mogłem umawiać się na oględziny także w dni robocze po pracy, na dłuższe wyjazdy musiałbym rezerwować weekendy. Aby jakoś przeżyć ten czas pożyczyłem samochód od rodziny. Musiałem go zwrócić maksymalnie do końca sierpnia, dlatego na poszukiwania musiał mi starczyć lipiec i sierpień. Chciałem za wszelką cenę uniknąć kontaktu z ludźmi, którzy prowadzą działalność zarobkową na samochodach. Wiem, że istnieją uczciwi handlarze, ale w moim idealnym wyobrażeniu chciałem samochód nietknięty rękami ani handlarza, ani blacharza. To był jeden z moich twardszych warunków – kupuję od osoby prywatnej i szukam auta bez wielkich szkód, za to z jak największą dokumentacją serwisową. Wierzę, że w ten sposób minimalizuję ryzyko wtopy do minimum. Preferowałem oczywiście samochody krajowe, gdyż w tych sprowadzanych historia często lubi się urywać, a wraz z nią większa część przebiegu.

Jeśli chodzi o marki i modele wiedziałem czego na pewno nie kupię – Audi i BMW. Po pierwsze nie rozumiem kultu tych marek, po drugie są one odpowiednio droższe w zakupie i eksploatacji niż cała reszta, po trzecie mam negatywne spostrzeżenia odnośnie ich właścicieli i po czwarte, szansa na znalezienie krajowego Audi lub BMW, które nie jest zmęczone, kręcone lub spawane z dwóch dramatycznie spada.
W tym miejscu muszę dodać jedno – szukając auta nawet nie zakładałem, że powstanie o tym artykuł, dlatego mam zdjęcia tylko niektórych z oglądanych aut. W przypadku tych, których nie mam muszę posiłkować się zdjęciami przykładowych aut z zasobów producentów.
Pierwsze obejrzane auto używane – Mercedes C180 W204
Jeździłem Mercedesem, więc naturalnym tokiem zacząłem od sprawdzania na co ewentualnie mógłbym się przesiąść w ramach tej samej marki. W grę wchodziły dwa modele – W204 i W212. Co prawda bardziej podoba mi się klasa E W211, ale granica generacji wypadła akurat w taki sposób, że starszy model był już ciut za stary. Celowałem w początek produkcji W212. Okazało się, że większość egzemplarzy albo nagina budżet, albo są w absolutnie najbiedniejszych, najsłabszych wersjach. Kupując klasę E chciałbym widzieć, że to prawdziwy Mercedes, tymczasem w wielu egzemplarzach była zwykła szmaciana tapicerka, dużo pustych przycisków i brak nawet takich rzeczy jak podgrzewanie foteli. Bardzo mało jest też samochodów krajowych. Ostatecznie obejrzałem jedno W204, ale szybko się okazało, że ten samochód jest po prostu za mały. Miejsca w środku jest mniej niż np. w Fordzie Focusie, co było wyjątkowo rozczarowujące. Poza tym okazało się, że sprzedający “hobbystycznie” zajmuje się sprzedażą aut, co już mnie trochę zniechęciło – jest ryzyko wtopy, a faktury nie dostaniesz. Najgorzej.

2012 Volvo S80 D3 / 2014 Volvo S80 2.0T
Strasznie mi się podoba Volvo S80 drugiej generacji. Upatrzyłem sobie najpierw czarnego, pięciocylindrowego diesla 2.0 163 KM z 2012 roku. Właściciel okazał się naprawdę mega ogarnięty – jeździł tym samochodem w trasy i bardzo dbał o jego stan, miał cały segregator faktur i papierów z serwisów. Niestety okazało się, że sam się naciął – w historii tego Volvo były łącznie 3 szkody, w tym dwie oszacowane na 30-50 tys. zł. W obu przypadkach oberwał przód jakby kierowca najechał na tył poprzedzającego auta. Auto było z 2012 roku, chłodnica z 2013, lampy z 2014 itp. Co ciekawe, odczyt z czujnika lakieru niczego wielkiego nie wykazał – wyglądało to na wymianę maski, zderzaka i błotników na nowe w ASO. Naprawa była fachowa, jednak miałem z tyłu głowy że kiedyś ja też będę sprzedawał ten samochód i te dwie bomby w jego historii mogą poważnie wpłynąć na zainteresowanie kupujących i ostateczną cenę. Interesujące jest to, że auto było sprzedane w usłudze Volvo Auto Selekt i właściciel nie został poinformowany o szkodach.
Znalazłem drugi egzemplarz – 2014 rok, biały z dwulitrowym turbo pod maską i skrzynią automatyczną. To układ napędowy Forda, znany także z Mondeo i amerykańskiego Fusiona. Niestety w tym przypadku samochód miał być igłą, a tymczasem cały przód był uderzony. Różnica polegała na tym, że naprawa była wykonana niefachowo – spasowanie reflektorów ze zderzakiem było dramatyczne, lakier odłażący z krawędzi, kilka warstw farby na całym przodzie. Właściciel twierdzi, że nic nie wie i on robił tylko małą obcierkę na tylnych drzwiach i błotniku. Czujnik potwierdził, że była taka naprawa, ale tak czy inaczej podziękowałem.

Oba egzemplarze okazały się po prostu poniżej oczekiwań i zauważyłem jeszcze jedną rzecz – wnętrza tych Volvo znakomicie wyglądają na zdjęciach, za to na żywo jest bardzo przeciętnie. Skóry na fotelu kierowcy niemal zawsze są nieestetycznie popękane, a panele wnętrza porysowane. Poza tym miałem wrażenie, że mi się w tym samochodzie po prostu źle siedzi. Zrezygnowałem z S80.
2016 Ford Mondeo MK5 1.5 Ecoboost
Samochód, którego początkowo w ogóle nie brałem pod uwagę to Ford Mondeo. Jakoś nigdy nie było mi po drodze z Mondeo ani z całą marką Ford – uważałem te auta za nieciekawe, generyczne, mało petrolheadowe. Ten egzemplarz też taki był – srebrny, na kołpaku, ze zwykłym czarnym wnętrzem. Mimo wszystko pojechałem obejrzeć, bo auto miało nienaganną historię, było bardzo młode w porównaniu z innymi i podobno bezszkodowe, z polskiego salonu, z dwoma kompletami kół. Faktycznie okazało się nietknięte blacharsko, zaskakująco wygodne, pojemne, dobrze mi się w nim siedziało i jeździło. Miałem do tego samochodu blisko, więc nie kupowałem od razu, postanowiłem jeszcze poszukać, tym bardziej że właściciel wyjeżdżał następnego dnia na wakacje, a dopiero po powrocie obiecał wysłać skany dokumentacji serwisowej. Poza tym auto z miejsca wymagało tzw. dużego serwisu z wymianą kompletnego rozrządu włącznie, o czym zostałem od razu poinformowany. Postanowiłem zachować Forda w pamięci i szukać dalej, bo i tak nikt tego auta nie kupi przez najbliższe tygodnie.

2014 Opel Insignia 2.0 CDTi
Insigni także na początku nie brałem pod uwagę. Mimo niechęci do Opla, po rozczarowaniach związanych z markami premium postanowiłem się przełamać i zobaczyć chociaż jedną. Były to krótkie oględziny. Samochód okazał się ładny na zdjęciach i ogólnie nietknięty blacharsko, ale mówiąc oględnie wnętrze nie wytrzymało próby czasu, tym bardziej że z tyłu podróżował głównie pies. Podobno znakomity turbodiesel z palety Fiata też mnie niespecjalnie przekonał, ale najbardziej nie podobały mi się fotele. Opel kładzie nacisk na wygodę kręgosłupa, ale ja miałem dokładnie odwrotne wrażenie – było mi po prostu niewygodnie, twardo i nie wyobrażałem sobie dłuższej jazdy czymś takim.

2016 Skoda Octavia 1.8 TSI
Samochód, który prawie kupiłem. Razem z żoną bardzo lubimy Skody za ich ogólną solidność. Ciężko o bardziej sztampowy samochód, dlatego jeśli już miałem taką nabyć, chciałem egzemplarz wyróżniający się stanem zachowania i wyposażeniem. Piękna, czarna Octavia robiła duże wrażenie, miała pierwszy lakier na całym nadwoziu, wnętrze jak nowe i dość bogate wyposażenie. Oczywiście wiem o wszystkich wadach silnika 1.8 TSI, ale te najgorsze skończyły się w 2014 roku, dlatego mi to nie przeszkadzało. Wracając do domu byłem pewny, że chcę ten samochód i wtedy zaczęły się problemy. Sprzedawał ją człowiek w jakiś pokrętny sposób powiązany z dealerem lub importerem Skody i podobno Octavia była z puli aut używanych dealera, choć oglądaliśmy ją pod jego prywatnym domem. Miał nienaganną gadkę jak przystało na rasowego handlowca, ale także opowiadał rzeczy, na które nie było żadnego potwierdzenia w dokumentacji. Na przykład takie, że w samochodzie były serwisy olejowe częściej niż co 30 tysięcy kilometrów, albo że olej w skrzyni DSG był wymieniany co 60 tysięcy kilometrów. Tymczasem do wglądu przedstawiał tylko tę historię, która dotyczyła obsługi w ASO, gdzie były tylko te serwisy, które musiały być. Tłumaczył, że reszta papierów nie została przekazana, bo to osobiste rzeczy byłego właściciela i nie musiał on tego przekazywać. Ten zgrzyt przesądził o fiasku całej transakcji. Inną Octavię ktoś mi sprzątnął sprzed nosa – dzwoniłem może 2 godziny po pojawieniu się ogłoszenia i auto już było zarezerwowane. Kupił je pierwszy oglądający, więc chyba nie była najgorsza.

2013 Skoda Superb 2.0 TDI
Kolejna Skoda i kolejna prawie udana transakcja. Srebrny Superb 2.0 TDI miał zachęcająco niski przebieg 148 tys. km, DSG, czarne skóry i ogólnie wyróżniał się pozytywnie wśród dziesiątek innych Superbów z tych lat. Dokumentacja bez zarzutu, pierwsze wrażenie bardzo dobre, ale przy bliższych oględzinach na jaw zaczęła wychodzić niejasna historia auta. Po pierwsze – było sprowadzone z Belgii. Właściciel sprowadzał ją osobiście poprzez znajomego, który tam mieszka, albo coś w tym rodzaju. Srebrny lakier ma to do siebie, że trudno dobrać idealny odcień i już na zdjęciach widać było jakby inny kolor prawych przednich drzwi. Paradoks polegał na tym, że przednie nie były demontowane, za to ślady demontażu miały tylne prawe drzwi. Poza tym czujnik wykrył drugi lakier jeszcze w paru miejscach. Zazwyczaj jestem w stanie po grubości lakieru oszacować jakie naprawy były wykonane, ale ten samochód zostawił mnie z mętlikiem w głowie. Wykupiony raport historii pojazdu też nie do końca rozjaśnił sytuację, więc po analizie za i przeciw odpuściłem sobie ten samochód. Dalej chciałem Superba, ale już nie trafił się żaden godny uwagi egzemplarz.

2012 Volvo V40 D4
Kolejne Volvo, tym razem sporo mniejsze V40. Jedyny samochód pochodzący od typowego handlarza, który sprowadza bardzo dużo Volvo ze Szwecji. Opinie ma dobre, więc postanowiłem spróbować z granatowym hatchbackiem, który bardzo podobał mi się z zewnątrz i w środku. Przez telefon dostałem zapewnienie, że samochód ma tylko dwa elementy lakierowane. Na miejscu przebadałem Volvo czujnikiem i wyszło na to, że tylko trzy elementy nie mają na sobie drugiego lakieru, a w jednym miejscu, na tylnym błotniku, czujnik nie łapał skali. Pytałem właściciela o co chodzi, a ten uparcie powtarzał, że taki już kupił i nie wie co tu się wydarzyło. Aha, akurat. Kurtuazyjnie wybrałem się na krótką przejażdżkę i uciekłem. Z tej wizyty wyniosłem cenną lekcję – handlarz to jednak stan umysłu. Postanowiliśmy szukać innego V40, ale najbliższy fajny egzemplarz był pod Krakowem. Tu też ciekawa historia, bo miałem po niego jechać (w akcie lekkiej desperacji), ale zniechęciła mnie sama właścicielka, która czekała na nowe auto z salonu i nie chciała sprzedać Volvo póki nie dostanie tamtego. Tymczasem salon już dwa razy przekładał jej termin odbioru, więc stwierdziłem, że w ten sposób się nie dogadamy.

2012 Volvo S60 / 2014 Volkswagen Passat
W celu obejrzenia tych dwóch aut wybrałem się do dealera aut używanych Spotawheel oddział Warszawa Janki. Mam tam bardzo blisko, więc mimo początkowej niechęci postanowiłem sprawdzić jak wygląda sytuacja w takich dużych i efektownych placówkach.
W przypadku Volvo były to najszybsze oględziny – po wcześniejszych wpadkach z innymi modelami tej marki sprawdziłem jedynie jak się siedzi w S60 na tylnej kanapie i wsiadłem za kółko. Menu było po niemiecku, więc od razu podziękowałem za ten samochód. Passat był bardziej obiecujący. Ładny, beżowy sedan z 2.0 TDI pod maską i materiałowym, jasnym wnętrzem. Właściwie jedyne co mi się w nim nie podobało to wyposażenie – wyjątkowo biedne, bo nawet bez najmniejszego ekranu dotykowego czy chociażby podgrzewanych siedzeń. Bez żalu opuściłem ten przybytek, choć nie mam podstaw do jakichś negatywnych opinii – po prostu nie spodobały mi się te konkretne samochody.

2010 Honda Accord
Samochód, do którego absolutnie nie byłem przekonany. Zapisałem sobie jego ogłoszenie, bo właściciel postarał się o wyjątkowo piękne zdjęcia, a sam egzemplarz już na pierwszy rzut oka wyglądał na ponadprzeciętnie dobrze utrzymany. Zniechęcały mnie dwie rzeczy – Honda stała w Płocku, czyli już trochę dłuższa wyprawa, no i była najstarszym autem wśród wszystkich. Wolałem szukać wśród roczników od 2012 w górę, tymczasem ten egzemplarz pochodzi z 2010. Sprawy nie ułatwiał właściciel, który najpierw “trzymał auto dla znajomych”, choć oczywiście powiedział, że da znać jeśli nie kupią. Po kilku dniach oddzwonił, że jednak nie kupili, więc mogę przyjeżdżać. Wystawiona za 45 900 zł Honda już z daleka wyglądała na zadbaną. To był jeden z tych przypadków, kiedy samochód wygląda na żywo lepiej niż na zdjęciach. Oczywiście to nie zdusiło mojej czujności – czujnik poszedł w ruch, ale na szczęście lakier był oryginalny. Mało tego – ten samochód nawet nie posiada większych rys i nie ma ani jednej wgniotki. Dodatkowo ma wykonane “znaczenie części”, czyli raczej nie jest zbyt atrakcyjny dla złodziei, a nawet jeśli ktoś spróbuje, to jest jeszcze blokada zapłonu. Dodatkową zachętą był fakt, że Accord był kupiony i przez całe 12 lat serwisowany w jednym miejscu – salonie Honda Plaza w Warszawie. Nawet mieszkając w Płocku właściciel jeździł do stolicy na serwisy, żeby podtrzymać tę “tradycję”.

Kupiłem ten samochód, choć na początku dałbym sobie rękę uciąć, że nie kupię Japończyka. Oczywiście znam wady tych aut – zajrzałem pod spód w poszukiwaniu rdzy, jednak nie jest jej aż tak dużo jak można się spodziewać. Accord jest w topowej wersji, ma zmieniarkę na 6 płyt CD, elektrycznie sterowane fotele z pamięcią, jasny skórzany środek, a poza tym jadąc nią czuję się po prostu dobrze. Siedzi się idealnie, widoczność jest w porządku, a wszystko w zasięgu ręki wydaje się zrobione z odpowiednią jakością. Klasę premium znalazłem, ale w niepozornej Hondzie. Kto by się spodziewał?
Tydzień po zakupie Accord pojechał na warsztat – pierwszy raz w jej historii nie było to ASO marki. Może i lepiej, bo okazuje się że ASO Hondy rzadko wymienia niektóre banalne rzeczy np. podstawowy serwis nie uwzględnia filtra powietrza. Oczywiście zleciłem wymianę wszystkich filtrów, oleju i ogólne przejrzenie auta, co okazało się formalnością. Od tamtej pory umarł jeszcze akumulator, a poza tym auto przejechało bezawaryjnie 8000 km. Zbliżam się do kolejnego serwisu olejowego, wymieniłem lampki podświetlenia tylnej tablicy na LED-y i zamierzam wykonać jeszcze parę drobnych poprawek estetyki, a także zabezpieczyć ją antykorozyjnie. Szykuję też poradnik kupującego tego modelu, więc stay tuned.

Samochody używane w Polsce – wnioski
Przede wszystkim narzuca się jeden wniosek – do kupna samochodu trzeba podejść cierpliwie. Auta używane mają to do siebie, że nigdy nie jesteś w stanie dopilnować wszystkiego sam od nowości – musisz w jakimś stopniu oszacować czy poprzedni właściciel (właściciele) dbali o dany egzemplarz. Na moim przykładzie wiem też, że da się znaleźć coś godnego uwagi nawet mając dość wyśrubowane oczekiwania, choć na koniec i tak trzeba się liczyć z niespodziewanymi wydatkami. Po trzecie – czasami warto dać sobie szansę i obejrzeć samochód używany, który na początku nie był brany pod uwagę. Ja tak zrobiłem i na razie jestem zadowolony.
Bartłomiej Puchała
fot. autor / materiały producentów
Komentarze 1