Gdyby nie zdjęcia moich bohaterów, moglibyście podejrzewać, że prowadzę wywiady sam ze sobą. Wszak przepytuję kolejnego imiennika!. Moim kolejnym gościem jest Tomek Małycha twórca projektu „Kozackie Samochody”.
Tk: Cześć Tomasz!
KS: Cześć!
Tomek Małycha – Kozackie Samochody (KS): Na wstępie chciałbym podziękować za uznanie mnie za osobę na tyle interesującą, by móc przeprowadzić ze mną wywiad. Sam mam nieco inne zdanie o sobie, ale z nieskrywaną przyjemnością opowiem o swojej działalności i postaram się odpowiedzieć na zadane pytania.
Tomasz Knapik (TK): Wpadłem na twój profil na Instagramie dość dawno temu i tak już zostałem. Oprócz ciekawego contentu, który dodajesz, zaciekawiła mnie również nazwa profilu „Kozackie Samochody”. Wszyscy lubimy samochody, ale skąd pomysł na „Kozackie Samochody”?
KS: Przede wszystkim, przedstawię się. Jestem Tomek Małycha, znany szerszemu gronu jako twórca „Kozackich Samochodów”. Może od razu odpowiem na pytanie odnośnie genezy tej nazwy, bo zupełnie szczerze o tym mówiąc… za każdym razem, gdy ją wypowiadam bądź piszę, czuję lekkie zażenowanie :) Historia „Kozackich” narodziła się w 2013, gdy dwójka moich znajomych z gimnazjum wpadła na pomysł stworzenia własnego fanpage’a o samochodach, gdzie publikowane miały być różnorakie treści motoryzacyjne. Z natury jestem osobą leniwą, więc gdy spytali mnie oni o zdanie, nie byłem do tego przekonany. Uważałem, że szybko się nam to znudzi. Cóż, po trzech miesiącach pozostałem już tylko ja, jako jedyna osoba tworząca treści na stronie, a moi znajomi zgodzili się, bym przejął ją na własność. To był ważny moment. Inaczej zaczyna się od zera, a inaczej gdy ma się już TRZYSTA(!) polubień. Za nazwą nigdy nie przepadałem, ale w tamtych czasach Facebook nie pozwalał na zmianę, więc tak pozostało. Obecnie jest to niemożliwe z innego powodu – „Kozackie” stały się już swego rodzaju marką, bardzo dobrze znaną szczególnie na Śląsku, więc próby zmiany nazwy mogłyby okazać się zgubne w skutkach. Generalnie tamte „stare dobre czasy” to był faktycznie moment, gdy dało się coś osiągnąć, jeśli chodzi o cyferki i zasięgi. Znowu powiem coś zupełnie szczerze i nie jest to tajemnicą – gdybym teraz miał zacząć tworzyć to, co zrobiłem osiem lat temu… Nie miałbym na to sił. Nie przy dzisiejszych algorytmach.
TK: Powolutku rozwijasz „Kozackie Samochody”… Czy przez cały dotychczasowy czas działalności pojawiały się jakieś przełomowe momenty?
KS: „Kozackie” od tamtego czasu miały wiele przełomowych momentów. Mimo, że zawsze moim głównym źródłem treści były własne zdjęcia, to zawsze starałem się dodawać trochę publicystyki czy w jakiś sposób pomagać ludziom w tematach motoryzacyjnych. Jedną z takich publikacji była historia skradzionego Focusa RS, która trafiła do setek tysięcy odbiorców, co było dla mnie absolutnym szokiem. Fakt, sama historia była wyjątkowa, ponieważ skradzione auto udało się odnaleźć dzięki… mojemu czytelnikowi, który najpierw natrafił na moją informację o poszukiwaniach, a chwilę później otrzymał od kolegi „Snapa” ze zdjęciem tegoż auta stojącego na parkingu w swoim mieście. Oczywiście, aby historia była jeszcze bardziej filmowa, samochód „czekał” tam po tym, jak poprzedniej nocy zgubił pościg prowadzony przez całą konurbację śląską. Finalnie moim newsem zainteresowały się mainstreamowe media i generalnie było to dla mnie przeżycie, które mocno podniosło rozpoznawalność mojej marki. Historii podobnych do tej, może z mniejszym rozmachem, było wiele. Każda z nich kształtowała „Kozackie” do formy, w jakiej są obecnie.
TK: Duża część widzów może kojarzyć cię bardziej z fotografem motoryzacyjnym niż stricte z testerem aut. Jak jest naprawdę? Robiąc zdjęcia samochodów (a w dużej części również nimi jeżdżąc), obcujesz z nimi i poznajesz różne nowinki techniczne. Zagłębiając się w twoją stronę internetową okazuje się, że jednak poniekąd testujesz auta.
KS: Myślę, że ten „krótki” wstęp poniekąd pokazuje też, że w głębi duszy siedzą we mnie ambicje dziennikarskie. To też przy okazji odpowiada po części na twoje pytanie odnośnie mojej pracy. Nigdy nie uważałem się za fotografa z powołania. Choć po tylu latach pracy chyba już mogę bez obaw mianować się fotografem, to dla mnie zdjęcia były zawsze jedynie pretekstem do obcowania z samochodami. Później okazało się, że przy okazji można też na tym sobie dorabiać, więc co lepszego może być dla nastolatka od wożenia się przeróżnymi kozackimi furkami i otrzymywania za to pieniędzy? :)
Obecnie jestem studentem trzeciego roku mechatroniki na Politechnice Śląskiej, jednak cały czas podchodzę do tego jako do planu awaryjnego i nie czuję mięty do tej dziedziny nauki.
Plan jest taki, by zakończyć studia (czy to jako magister czy tylko inżynier – tego jeszcze nie wiem), a następnie wreszcie pójść na sto procent w to, co sprawia mi autentyczną radość. Przypuszczam, że jako mało rozpoznawalna i świeża w fachu osoba będę starać się dołączyć do większych redakcji, które pozwolą mi rozwinąć skrzydła. Czas pokaże. Na razie skupiam się na tym by robić to, co robię jak najlepiej, by nie było się czego wstydzić. Właściwie można powiedzieć, że szersze spojrzenie na Kozackie Samochody może zastąpić przeglądanie CV – z całych sił pracuję na to, by to motoryzacja wypełniała moje życie i, poza pasją, mogła być pełnoetatową pracą.
TK: Rozwijając wcześniejsze pytanie zaryzykuję stwierdzenie, że jesteś jednym z nas, jednym z „testujących auta”. Jednak samych testów mało opisujesz, skupiasz się bardziej na fotografii. Myślałeś może o rozkręceniu własnego kanału na YT, czy jednak samo opisywanie aut traktujesz już jako dodatkowe hobby?
KS: Zadałeś pytanie o testy samochodów. To prawda, mimo, że sam siebie redakcją nazwać nie mogę, to dzięki uprzejmości kilku działów PR miałem możliwość użyczenia samochodów z parków prasowych, a więc i przeprowadzenia kompleksowych testów. Publikacje te są dostępne na mojej stronie, jednak ponieważ większość odwiedzających kozackiesamochody.pl zainteresowana jest ofertą fotograficzną – artykuły zostały przeniesione na osobną podstronę, dlatego część osób może nie zdawać sobie sprawy z ich istnienia. Jeszcze większym zaskoczeniem dla wielu będzie fakt, że zdarza mi się publikować również testy na YouTube. Bardzo lubię tę formę, ponieważ pozwala pokazać i powiedzieć znacznie więcej niż słowem pisanym. Niestety, ponieważ lubię się rozgrywać, nagrania trwają później od dwudziestu minut do nawet pełnej godziny, co powoduje, że grono odbiorców zawęża się do osób lubiących oglądać testy w formie podcastu, np. do pracy.
TK: Przyznam szczerze, że myślałem o sesji swojego prywatnego auta u ciebie, ale jak już wspominałeś na swoim IG „nigdy nie wiesz, kiedy odkupię auto, któremu robię zdjęcie”. Za bardzo kocham swoją Fabię – nie sprzedam jej :-). OK, dość tych żartów. Czy przez pandemię masz mniej zleceń, czy jednak specjalnie nie ma ona wpływu na twoją pracę?
KS: Mówiąc o pracy, myślę, że to dobry moment, by odnieść się do twojego pytania odnośnie tego jak pandemia przełożyła się na ilość zleceń. W żadnym wypadku nie mogę narzekać na swoją sytuację. Lockdown zamroził dla mnie wykonywanie zdjęć na blisko dwa miesiące, lecz bardzo szybko udało się wrócić do względnej normalności jeśli chodzi o regularność sesji. Mnie przed paniką i niepewnością uchroniła forma rozliczania. Ponieważ dalej KS nie są moim źródłem utrzymania, mam ten komfort, że mogę rozliczać się na zasadach nierejestrowanej działalności gospodarczej, co oszczędza mi stałych kosztów. Dlatego też, gdy zapotrzebowanie na foto usługi spadło właściwie do zera – grzecznie siedziałem na tyłku i nie próbowałem „na siłę” pozyskiwać klientów, bo wiedziałem, że w tamtej chwili moi koledzy ma jednoosobowych działalnościach mieli o wiele gorzej. W moim przypadku COVID chyba najbardziej wpłynął na testy, o których wspomniałem już we wcześniejszym akapicie – dotychczas każdego roku udawało mi się przejeździć kompleksowo około dziesięciu nowych samochodów, a w ubiegłym roku… wyłącznie Mitsubishi L200. Zdecydowanie muszę się poprawić!.
TK: Masz jakiegoś swojego „guru” w fotografii motoryzacyjnej?
KS: Mój „guru” fotografii motoryzacyjnej. Pytanie o tyle trudne, że trudno wskazać jedną osobę, mając z tyłu głowy wielu znakomitych profesjonalistów. Pozwól więc, że wspomnę tylko o dwóch osobach, które moim zdaniem warto poznać, jeśli ktoś ma zbieżne do moich zainteresowania.
Myślę, że osobą, która robi dokładnie to samo co ja, tylko na zupełnie innym, niedoścignionym dla mnie poziomie, zarówno jeśli chodzi o karierę, jak i umiejętności, jest Tomasz Dąbrowski, który zajmuje się zdjęciami, a przy okazji właśnie ma możliwość testować najnowsze samochody z parków prasowych.
Bardzo dużą inspiracją i poniekąd również wzorem do naśladowania jest dla mnie Paweł Jermak. Kiedyś facet zaczynał od „prostych” zdjęć i filmów dla lokalnego dealera samochodowego, obecnie ma, z tego co wiem, kilka dużych projektów w branży automotive. Na ten moment zajmują się już nawet generowaniem komputerowych modeli 3D najnowszych samochodów i tworzenie na ich podstawie renderów, które później trafiają do katalogów produktowych na całym świecie. Dla mnie to absolutny kosmos!
TK: Aktualnie mamy zimę. Czy jest coś w tej porze roku, co w połączeniu z samochodem i jego fotografowaniem może cię zdenerwować? (Ja czasami zmarznę do szpiku kości w poszukiwaniu jednego idealnego zdjęcia, które i tak potem zrobię komórką.…)
KS: Zadałeś mi dwa bardzo ciekawe pytania. Czy w zimie i zdjęciach samochodów jest dla mnie coś denerwującego? Generalnie, jeśli miałbym się określić, to jestem miłośnikiem lata, długich dni, ciepłych nocy, a przy tym wszystkim bajecznych zachodów słońca, które tworzą niepowtarzalny klimat do zdjęć. Czy więc w mrozie i krótkich dniach może być coś fajnego? Pewnie! Przede wszystkim każda sesja zdjęciowa jest dla mnie przyjemnością i nowym doświadczeniem. Wszak robię to, co lubię i jeszcze na tym zarabiam, jak mógłbym w takim przypadku narzekać. Mam to szczęście, że mieszkając w Katowicach mam około stu kilometrów w góry, więc wiele razy w okresie zimowym wyjeżdżam w Beskidy na sesje. Są tam miejsca, gdzie niemal zawsze leży śnieg, a taka sceneria zawsze jest bajkowa. Wtedy żadne drętwiejące palce u rąk czy odmrożenia stóp nie są problemem. Przy -15 moje Sony A7II potrafi tylko czasem „wyrzucać” błędy o niekompatybilności obiektywów, więc póki to sprzęt jest najsłabszym ogniwem, uznaję, że jest ze mną wszystko w porządku.
TK: To może dobry czas na część bardzo osobistych pytań.
O ile jest (bo tego nie sprawdziłem), jak twoja druga połówka reaguje na samochodowe wariactwo? Osobiście kojarzę cię z Clio na złotych felgach, aż tu nagle wrzucasz informację, że rozstałeś się z Clio i witasz nowego kompana swoich podróży. Jak do tego doszło i dlaczego wybór padł akurat na Volvo?
KS: Rzeczywiście, to może być dobry moment na takie pytania. Jak połówka znosi moje samochodowe wariactwo? Cóż… obecnie jestem wolny, więc to może być pewną podpowiedzią w tym temacie. Myślę, że wzajemne zrozumienie swoich pasji, ich akceptacja, a najlepiej również chęć uczestniczenia w nich, jest kluczowa dla wspólnego szczęścia.
Pozwól, że połączę to od razu z drugim pytaniem z zakresu tych bardziej osobistych. Myślę, że jeśli dźwięk uwolnionej rzędowej piątki nie sprawia uśmiechu na twarzy drugiej połówki, to chyba ciężko będzie w takim wypadku wybrać się na wspólne wakacje :) A po szczegóły jak to się stało, że Clio Sport zmieniło się w Volvo C30 2.4i R5 chyba pozwolę sobie odesłać czytelników na mój profil na Instagramie, gdzie obszernie opisałem dość ciekawa i myślę „romantyczną” historię mojego nowego auta.
Dzięki Tomek za rozmowę i powodzenia w tym motoryzacyjnym światku. Kolejna rozmowa z ciekawym gościem już niedługo.
Tomasz Knapik