Kto z nas nie marzy o super aucie? Ma być duże, wygodne i komfortowe, zadawać szyku, awansować właściciela do wyższej klasy społecznej i najlepiej „w dieslu”. Dlaczego tak się dzieje, że często – za pieniądze odkładane latami na wymarzone auto – kupujemy ładnie wyglądającą ruinę wycofaną z dróg cywilizowanej Europy? Odpowiedzi jest pewnie sporo. Nie czuję się nimi wystarczająco usatysfakcjonowany, póki co zadowalam się krótkim wytłumaczeniem – „głupota”.
Na rynku nie brakuje wspaniałych ofert kredytowych. Sprzedawcy są mili i uśmiechnięci (nawet ci w komisach), w końcu „klient nasz Pan” – przynajmniej do czasu podpisania umowy i przekazania kluczyków do auta. Czy to jednak jest aż tak proste, jak nam się wydaje? Bynajmniej. Wystarczy przejrzeć aukcje internetowe. Już po przewertowaniu kilku z nich włosy jeżą się na głowie. A jednak ktoś to kupuje.
„Oryginalny lakier”, „Jedyny taki”, „Tylko 100 tys. przebiegu”, „Jeździła kobieta”, „Używany przez starszą osobę”… skąd my to znamy? To chyba tkwi w mentalności Polaków. Lubimy wierzyć, choć sami oszukujemy. Ile razy słyszałem, że „bez cofnięcia licznika się nie sprzeda”. Prawdziwe? Jak najbardziej.
Samochód – rzecz użytkowa w bogatszej Europie Zachodniej – u nas traktowany jest jak namiastka luksusu. Przecież błyszczący, zajeżdżony do granic możliwości VW będzie kłuł w oczy sąsiada. Nie twierdzę, że auta z grupy VW-Audi są złe, ale polotem niestety nie grzeszą. Bezawaryjność? Zamierzchłe już czasy. Kłopoty z nowoczesnymi dieslami i coraz bardziej skomplikowanym zawieszeniem nie rokują dobrze. O bezproblemowej eksploatacji możemy zapomnieć. Należy pamiętać, że zakup kilkuletniego auta z silnikiem diesla – nawet renomowanego producenta – oznacza niemałe wydatki. Sprzęgło z kołem dwumasowym, wtryski, turbina i mamy kilkanaście tysięcy złotych mniej.
Jakość produkowanych aut spada. Wszystko przez coraz niższe koszty produkcji. Widać to szczególnie na przykładzie słynących niegdyś z bezawaryjności – a produkowanych od dłuższego czasu w Europie – Toyot. Również Mercedesy (rdza w kilkuletnich egzemplarzach), Hondy i inne uznane za niezawodne marki po prostu się psują. Rdzewiejące trzyletnie Fordy, biorące olej litrami nowe Nissany, palące się Peugeoty – to wszystko nie napawa optymizmem. Tak naprawdę im auto prostsze konstrukcyjnie (czyt. bardziej przestarzałe), tym dłużej bezproblemowo pojeździ.
Wróćmy jednak do zakupu używanego auta w polskich realiach. Komisy pękają w szwach, dziennie przybywa tysiące ogłoszeń, a przed domami mieszkańców mniejszych miast i wsi stoi po kilkanaście aut sprowadzonych z zza zachodniej granicy. Wszystkie są bezwypadkowe, czyste, z udokumentowanym przebiegiem. Wystarczy jednak wejść na stronę bezwypadkowy.net, żeby przekonać się czym naprawdę są okazje zza Odry. Przebieg większości z nich został znacznie obniżony, nierzadko są po poważnych wypadkach.
Niezrozumiałe dla mnie jest założenie, że to, co widzimy na liczniku jest prawdą. Zamożni mieszkańcy Zachodniej Europy przyzwyczaili się już do swoich pieniędzy i nie wydają ich bez potrzeby. Samochód eksploatuje się tam do momentu wystąpienia poważnej awarii – często przez kilka lat. Zdarzają się przypadki, że 5 letni Golf TDI ma oryginalny przebieg rzędu 200 – 300 tysięcy kilometrów. W polskim komisie, po odpowiednich zabiegach odmładzających, staje się pięknym, zadbanym „cackiem” z przebiegiem dwu- trzykrotnie mniejszym – często udokumentowanym. Pamiętajmy, że kupno czystej książki serwisowej z danego rocznika to żaden problem, a wyrobienie odpowiedniej pieczątki trwa kilkanaście minut np. na każdej poczcie.
Kolejnym zabiegiem polskich speców od sprzedaży samochodów są umowy in-blanco. Nierzadko właścicielem sprzedawanego w komisie samochodu jest obywatel innego kraju. Handlarz jedynie pośredniczy. Co to oznacza w praktyce? Jeżeli kupimy taki samochód i po jakimiś czasie dowiemy się, że zostaliśmy oszukani, stracimy możliwość dochodzenia swych praw w sądzie. To może zaboleć.
Kupno używanego samochodu to nie lada wyzwanie. Jeżeli nie chcemy być oszukiwani, sami nie oszukujmy!