Kia otwiera nowy rozdział. Już wkrótce będzie można kupić czterodrzwiowe coupe tej marki przyspieszające do setki w nieco powyżej 5s.
Po wielu zapowiedziach i miesiącach oczekiwań Kia odsłoniła wiele kart związanych ze swoim flagowym modelem. Do tej pory nawet nazwa pozostawała pod znakiem zapytania, ale ostatecznie padło na oznaczenie Kia Stinger GT. Mimo, że samochody koreańskiego producenta bez wstydu mogą konkurować na europejskim rynku, to wciąż są postrzegane jak ubodzy znajomi europejskich samochodów. Stinger GT ma zmienić tego typu myślenie konsumentów i podnieść prestiż Kii.
Dołożono wszelkich starań, aby ten debiut był sukcesem. Zatrudniono m.in. byłego szefa działu M w BMW Alberta Biermanna, testowano samochód na Nurburgingu i ogółem rzecz biorąc zapewniono wszystko co tylko koncern Hyundai-Kia ma najlepszego. Technicznie auto bazuje na modelu premium Hyundaia – Genesis G80, a pod maskę trafi silnik 3.3 V6 o mocy 365 KM. Z tym silnikiem Stinger ma osiągać 100 km/h w 5.1 sekundy i pędzić maksymalnie 244 km/h. Będą też słabsze odmiany czterocylindrowe, być może także turbodiesel. Na liście wyposażenia klienci znajdą pozycje do tej pory niespotykane w Kii np. system Night Vision, czterosfrefową klimatyzację czy audio firmowane przez Harman/Kardon. No i ten design – zespół projektantów pod wodzą Petera Schreyera naprawdę się postarał. Auto wygląda efektownie, obfituje w detale, a przy tym nie sprawia wrażenia przerysowanego. Dobra robota!
Rozpoczęcie sprzedaży Kii Stinger GT zaplanowano na końcówkę 2017 r. Teraz pozostaje nam oczekiwać na oficjalne ceny, od których w dużej mierze zależy pozycjonowanie na rynku Stingera GT. Oficjalnie wiemy tylko tyle, że będzie to najdroższa Kia w historii, ale to akurat żadne zaskoczenie.
Bartłomiej Puchała
fot. Kia