To już ostatni dzwonek, aby zobaczyć unikalną wystawę Ikony Motoryzacji na PGE Narodowym.
Jeszcze do 25 lutego można zwiedzać słynną wystawę Ikony Motoryzacji na Stadionie Narodowym w Warszawie. To już czwarta edycja wystawy tradycyjnie organizowanej w zimę w przestrzeniach wystawowych PGE Narodowego. Przez trzy dotychczasowe edycje obserwowałem tę inicjatywę tylko w mediach, teraz postanowiłem osobiście sprawdzić czy warto wydać te kilkadziesiąt złotych na bilet. Od momentu przekroczenia progu zacząłem żałować, że nie zrobiłem tego wcześniej…
100 samochodów za 100 milionów złotych – takim hasłem reklamowana jest tegoroczna edycja Ikon Motoryzacji. Twórcy ewidentnie chcieli pokazać jak różnorodna może być scena samochodowa, dlatego na Ikonach każdy znajdzie coś dla siebie. Głównymi atrakcjami są współczesne supersamochody egzotycznych marek jak McLaren, Ferrari, Lamborghini czy Aston Martin, ale to tylko początek. Nie brakuje “rodzynków” w stylu Lexusa LFA czy Forda GT.
Największe pozytywy: klasyki i motorsport
Ferrari 812 Competizione czy McLaren Senna robią słuszne wrażenie, ale ja jestem mocniej osadzony w dawnych ikonach. Spodobało mi się szczególnie zielone Ferrari 355 GTS, klasyczne Alpine A110 i supersamochodowa piękność – Honda NSX z lat 90. Zawsze chętnie obejrzę też klasyczną “wieprzowinę”, czyli 911 w każdej postaci, zwłaszcza jeśli jest to Polskie Porsche Patryka Mikiciuka.
Fajnie było też zobaczyć na żywo samochody długodystansowe zespołu Inter Europol Competition. Jeden ze zdemontowanym nadwoziem ukazującym szczegóły mechaniczne, drugi zachowany dokładnie w takiej formie, w jakiej opuścił Le Mans. Jego umazane czarnym osadem karbonowe panele, tysiące rozbitych na reflektorach owadów i opony z wciąż poprzyklejanym syfem z toru potrafią uzmysłowić jakim wyzwaniem jest jazda pełnym ogniem przez 24 godziny w stawce kilkudziesięciu aut. Przypomnijmy, że w 2023 polski zespół zwyciężył w klasie LMP2 tego prestiżowego maratonu.
Niezłym smaczkiem są też bolidy Formuły 1. Konkretnie dwa – pierwszy to Renault mniej więcej z czasów gdy we francuskim zespole jeździł Robert Kubica. Nie jestem do końca pewien jego autentyczności, bardziej wygląda mi to na egzemplarz pokazowy. Drugi to Benetton B194 Michaela Schumachera i on wygląda o wiele bardziej autentycznie. Mogę się jednak mylić, gdyż dokładne zbadanie obu eksponatów uniemożliwiają bariery.
Największe rozczarowania: tuning i Multipla
Wystawa jest zrobiona tak, aby pokazać wiele twarzy motoryzacji, więc są także nurty, które akurat do mnie nie trafiają. Kompletnie do zignorowania są dla mnie driftowozy czy samochody zmodyfikowane – tu można wymienić chociażby lowridera czy Porsche RWB po przeróbkach japońskiego mistrza szlifierki.
Nie do końca przemawiają do mnie też samochody filmowe. O ile na DeLoreana “Time Machine” patrzyłem długo i namiętnie, tak wszystkie kolorowe “gwiazdy” filmów serii F&F pominę taktownym milczeniem. Ale największe jaja to moim zdaniem cała “aleja beki” składająca się z samochodów-memów jak Multipla, Reliant Robin czy Porsche 924 Tobiego Kinga nieudolnie przerobione na Lamborghini. Obrazu tej masakry dopełnia zardzewiała Omega Kickstera. Szczerze, wolałbym w tym miejscu kilka dodatkowych superaut…
Ikony Motoryzacji – ceny. Przegięcie?
Trudne do przełknięcia są dla mnie także ceny biletów i atrakcji dodatkowych. Wejściówka za 80 (dni powszednie) lub 91 zł (weekendy) od osoby to moim zdaniem sporo nawet jak na fakt, że wystawę zorganizowano na Narodowym. Ale to nie koniec. Organizatorzy przewidzieli atrakcje dodatkowe jak jazdy symulatorem czy zdalnie sterowane samochodziki. Zainteresowani? Ja też byłem, dopóki nie zorientowałem się, że 10-15 minut zabawy to koszt 50-60 zł. Totalną przeginką jest też możliwość wydania 30-40 zł za zdjęcie w różowym Porsche Boxster… A i szatnia – 5 zł może wielkiej różnicy nie robi, ale sam fakt organizowania wystawy w zimę i zbierania opłat za szatnię wydaje mi się trochę bezczelny. Dobrze, że toaleta jest poza obszarem wystawy…
Mimo wszystko jestem z tego wypadu zadowolony. Rzadko jest okazja zobaczyć tak dużo samochodowego mięsa w jednym miejscu. Do tego wejściówki są na konkretne godziny, co gwarantuje, że w żadnym momencie na wystawie nie będzie zbyt tłoczno. Ja byłem w godzinach szczytu i spokojnie dawało się porobić zdjęcia i filmiki bez nadmiaru osób w tle. Myślę, że za rok znów odwiedzę Ikony Motoryzacji. Historycznie patrząc każda kolejna edycja była zrobiona z większym rozmachem niż poprzednia, więc tego samego będę oczekiwał w grudniu 2025.
Tekst i zdjęcia: Bartłomiej Puchała
Drogi nieuku-autorze. W ZIMIE nie „w zimę”, chyba że „na polu” zamiast „na dworze”.