Porównując na przestrzeni lat silniki, które oferują światowe marki na Europejskim rynku widzimy ogromny przeskok. Stare i sprawdzone jednostki napędowe zastępują minimalistyczne, coraz częściej trzycylindrowe jednostki. A to wszystko po to, aby uniknąć ogromnych kar.
Do testów otrzymuje przeróżne samochody i muszę przyznać, że jeszcze czasem trafiają się modele z większymi silnikami, bądź też wymierające z punktu widzenia europejskich urzędników diesle. Jednak coraz częściej moim oczom ukazują się 1-litrowe jednostki napędowe lub inne silniki, których pojemność rzadko przekracza dwa litry. Niestety takie są dzisiejsze realia. Klienci nie koniecznie chcą downsizingu, lecz zostali oni na niego skazani.
Marki sprzedające swoje samochody w Europie nie mają łatwego życia. Nie mogą bezpośrednio patrzeć na klientów, gdyż normy spalin wyznaczają jasną granicę, którą niewygodnie jest przekroczyć. Obecnie normy emisji CO2 wynoszą średnio 115.1 g/km, jednak w przyszłym roku mogą wynieść już średnio 93.6 g/km. Co jeśli samochód przekracza te normę? Za każdy gram powyżej normy firma musi zapłacić 95 euro. Może się to wydawać niezbyt dużo, jednak kara dotyczy każdego sprzedanego samochodu. Tak też im więcej sprzedadzą samochodów, które nie spełniają obecnych norm, tym większą karę będą musieli zapłacić.
Normy emisji spalin będą surowsze już w przyszłym roku
Każdy koncern posiada swój własny cel, który jest obliczany przez Komisję Europejską na podstawie średniej masy sprzedawanych samochodów. Tym samym firmy sprzedające więcej SUV-ów mają wyższy cel, niż te, które skupiają się na bardziej kompaktowych samochodach. Warto także wspomnieć, że według badań firmy Dataforce jedynie Tesla i Geely do czerwca 2024 roku były poniżej swojego celu na rok 2025, kiedy to zostaną wprowadzone surowsze normy.
Nie zawsze firmom udaje się osiągnąć zakładany cel. Tak też w 2020 roku koncerny motoryzacyjne musiały zapłacić około 510 euro za przekroczenie celów redukcji emisji CO2. Oczywiście kary te przełożyły się na ceny oferowanych samochodów. Więc koniec końców to konsumenci musieli za nie zapłacić. Przyszłoroczny cel na ten moment znajduje się w zasięgu wszystkich koncernów. Jednak w 2030 roku urzędnicy zamierzają zaostrzyć normy emisji CO2 do średnio 49,5 g/km.
Tym samym producenci samochodów stoją przed trudną decyzją. Mogą dalej produkować samochody wyposażone w silniki spalinowe, jednak koszty przystosowania ich do nadchodzących norm mogą być dużym problemem. Natomiast płacenie kar za przekroczenie norm nie jest w interesie koncernów. Alternatywną opcją są oczywiście elektryki. Jednak większość europejskich rządów rezygnuje z dopłat do samochodów elektrycznych. Oczywiście od razu odbiło się to na popycie na elektryki, który zaczął spadać, podobnie jak sprzedaż hybryd typu plug-in. Czas pokaże, czy urzędnicy postanowią zmienić swoje plany odnośnie wprowadzanych norm.
Damian Kaletka