Nawet posiadacze chudego portfela, o ile nie lubią utartych motoryzacyjnych schematów, a w jeździe samochodem cieszy ich przede wszystkim… jazda, mogą znaleźć ciekawy, ciągle nieźle wyglądający egzemplarz za mniej niż 10 tys. zł. Podpowiadam co wybrać. Oczywiście moim, subiektywnym zdaniem.
Uprzedzam, że jeżeli za najlepszy wybór do 10 tys. zł uważasz Volkswagena Golfa IV, Passata B5, Audi A4 czy Mercedesa W210, to pewnie poniższym artykułem Cię nie przekonam. Oczywiście nie twierdzę, że Golf GTI, Passat 2.8 V6 czy słynna wersja W8 nie dadzą frajdy w codziennej eksploatacji. Nie uważam też za zły, wybór Mercedesa W 210 320 czy Audi A4 2.8 V6. Ale raz, że znalezienie zadbanego egzemplarza graniczy z cudem (szczególnie rdzewiejącego na potęgę W210) i zakładana kwota raczej nie wystarczy, a dwa – czasami po prostu nie warto podążać wydeptaną ścieżką. Chciałbym przedstawić inne, ciekawe, może nawet ciekawsze od powszechnie znanych propozycje na samochód dający przyjemność z jazdy. Jako że mamy siódmy miesiąc tego roku, przygotowałem ich siedem. Zaczynamy!
1. Alfa Romeo 156
Nie ukrywam, że do dziś wzbudza moje pożądanie. Piękna smukła linia, świetne własności jezdne i ta ukryta w tylnym słupku klamka. Alfa Romeo 156 ujrzała światło dzienne w 1997 roku. Rok później zdobyła prestiżowy tytuł „Car of the Year”, a dwa lata później zadebiutowała w wersji kombi (Sportswagon). O modelu 156 krążą różne, z reguły niezbyt pozytywne opowieści. Mówi się, że właściciele Alf kłaniają się sobie na mieście, bo znają się dobrze z serwisów i że model 156 to najbezpieczniejszy samochód świata, bo ciągle stoi. Nie twierdzę, że nie ma w nich choć ziarnka prawdy, ale nie taki diabeł straszny, jak go malują.
W 156 najbardziej newralgiczne jest zawieszenie. „Wielowahacz” potrafi poddać się na naszych drogach bardzo szybko. W niektórych przypadkach wymiana przedniego górnego wahacza, przedniego dolnego wahacza, stabilizatora i drążków poprzecznych z tyłu wypada co 40-60 tys. km. Oczywiście, można ten okres wydłużyć. Wystarczy stosować części z górnej półki. Niestety, większość właścicieli kieruje się głównie ceną, wybierając produkty najtańsze – najczęściej chińskiej produkcji. Zdarzają się też problemy z elektryką, luzami w układzie kierowniczym i słynnym ze swych słabości we włoskich autach – alternatorem. Generalnie nie ma jednak tragedii. Koszty utrzymania da się utrzymać w ryzach, a zadbany egzemplarz odwdzięczy się świetną trakcją i rewelacyjnymi właściwościami jezdnymi. To nadal jeden z najlepiej prowadzących się samochodów tej klasy, w dodatku nieźle wykonany i zaprojektowany „pod kierowcę”.
Co do silników. Alfa Romeo 156 miała w ofercie sporo benzyniaków. 1.6, 1.8, 2.0, 2.5 V6 i 3.2 GTA. Za nietrwałe uznaje się 2.0 JTS i wszystkie z przekładniami Selespeed. Pozostałe jednostki wypadają w eksploatacji przyzwoicie. Już podstawowe 1.6, legitymujące się mocą 120 KM zapewnia autu niezłe osiągi – 10,5 do pierwszej setki i v-max 200 km/h. Zamiast niej proponuję jednak 1.8 o mocy 144 KM. 9,3 do setki i prędkość maksymalna wynosząca 210 km/h to osiągi, które powinny wystarczyć. Bardziej wymagający kierowcy mogą postawić na 2-litrowy motor o mocy 155 KM (8.2 sekundy 0-100 km/h). 2.5 V6 i 3.2 GTA to wisienki na torcie. Ciężko będzie znaleźć zadbany egzemplarz z tymi jednostkami za założoną kwotę.
Miłośnicy klekotów również znajdą coś dla siebie. W Alfie występowały dwa silniki diesla w technologii Common Rail o różnych mocach – 1.9 JTD i 2.4 JTD (od 105 do 175 KM). I znowu, nawet najsłabszy diesel gwarantuje niezłe osiągi. 10,5 do setki i v-max 188 km/h. Ja polecam jednak ten sam silnik o mocy zwiększonej do 140 KM – to zresztą chyba najrozsądniejszy wybór w przypadku opisywanej Alfy. 156 z tą jednostką przyspiesza do setki w 9,3, a licznik kręci się do 209 km/h. Nie ma obawy o trwałość – włoskie siniki diesla słyną z niezawodności i długowieczności. Nawet 400 tys. km nie stanowi dla niego problemu. Unikać trzeba najtańszych egzemplarzy – te kosztują już w okolicach niecałych 5 tys. zł. Ale za około 8-9,5 można znaleźć coś ciekawego. Odważniejszym przyszłym alfistom polecam poprzednika – model 155 w wersji QV (czterolistna koniczynka). Ach, rozmarzyłem się…
2. Citroen Xsara VTS
Sam miałem w rodzinie Xsarę Picasso, która całkowicie zaprzeczyła powszechnej opinii o awaryjnych „Francuzach”. Przejechana nią Europa wzdłuż i wszerz oraz prawie 200 tys. km na „budziku” w 5 lat nie zrobiły na „cytrynie” żadnego wrażenia. Skupmy się jednak na wersji, która ma do zaoferowania coś więcej, niż tylko bezproblemową eksploatację. Czas nieco wzburzyć krew w Waszych żyłach.
Spójrzcie tylko na zdjęcie. Zwykły, trzydrzwiowy hatchback nie wyróżnia się niczym szczególnym. Mógłby mieć pod maską 68 konnego diesla czy 75 konną benzynę. Ale nie w tym przypadku. Przed Wami Citroen Xsara w jedynej słusznej (uwaga na serie limitowane) wersji VTS, która z dwulitrowego silnika produkuje od 136 do 163 KM. Zajmijmy się jednak ta mocniejszą odmianą. W końcu jak szaleć to szaleć, a ceny na rynku wtórnym spokojnie Wam na to pozwolą.
Jeszcze w czasach, gdy była produkowana, można ją było kupić w salonie już za ok. 70 tys. zł. Dzisiaj, choć ofert na rynku wtórnym jest mało, możecie w nich, w założonym budżecie przebierać. Xsara VTS zapewni Wam w miarę spokojną eksploatację przy naprawdę niezłych osiągach. 8,7 sekundy do pierwszej „setki” oraz 220 km/h prędkości maksymalnej to wartości, których nawet dzisiaj nie powstydzi się żaden kompakt. Warto też dodać, że dwulitrowy silnik jest bardzo elastyczny, a spokojna jazda nie odbije się negatywnie na Waszym portfelu.
Co się psuje? Tylna belka potrafi się poddać po 200 tys. km. Kilka firm w Polsce wymieni Wam ją na regenerowaną, wolną od wad już za około 600-700 zł. Potrafi też zwariować instalacja elektryczna. Zdarzają się również drobne wycieki. Najgorszym, co może się Wam przydarzyć w tym silniku to wypalenie uszczelki pod głowicą. Żeby nie wpaść po zakupie w tarapaty, należy przed zrobić dłuższą przejażdżkę – najlepiej po trochu w korkach i na autostradzie. Poza tym zawieszenie jest tanie w naprawach i w zasadzie niezawodne, a – jak na francuskie auto przystało – rdza zdarza się w zasadzie tylko w powypadkowych egzemplarzach. Jeżeli chcecie jeździć samochodem, który wygląda na powolnego mieszczucha, a na światłach pokaże ostry pazur, chyba nie ma lepszej propozycji.
3. Fiat Barchetta
Barchetta trafiła tu nie przez przypadek. Cóż, to małe Maserati, jak zwykło się nazywać, leciwego już Fiata, zdecydowanie poprawia nastrój kierowcy, i to – o ile nie przecieka dach – nawet w pochmurny dzień. Dlaczego warto się nim, moim zdaniem, zainteresować? Bo jest śmiesznie tani, dość szybki i świetnie wygląda. To najlepsze auto do podróży wzdłuż włoskiego wybrzeża. Siedzi się w nim nisko, a zawiewające dookoła powietrze zagłusza 130 konny silnik o mocy 1.8 litra. Zmienne fazy rozrządu, niezły dźwięk i bardzo przyzwoite osiągi (8,9 sekundy 0-100 km/h) to nie jedyne plusy jedynej montowanej w tym aucie jednostki. Jeżdżąc nawet dynamicznie ciężko będzie Wam przekroczyć 9 litrów na każde 100 km.
Co się psuje? W zasadzie wszystko, ale bez paniki. Nadwozie musi wytrzymywać olbrzymie przeciążenia, dlatego czasami potrafi pęknąć przednia szyba, czasami coś plastikowego odlecieć. Ale, co ważne, wszystkie usterki naprawimy tanim kosztem. Standardowo słabe są amortyzatory, elementy gumowe w zawieszeniu i wariator rozrządu. Czasami kapnie gdzieś olej, zresztą ta jednostka lubi go troszeczkę wypić. Po wielu latach eksploatacji – a pierwsze egzemplarze niebawem skończą 20 lat – wymiany może wymagać też materiałowy dach. Nie przekonani? To znajdzie równie ładnego roadstera za 6 tysięcy złotych!
4. Ford Focus I ST 170
W zasadzie nie powinien się tu znaleźć, bo rdzewieje na potęgę i coraz mniej jego egzemplarzy jest w stanie jeszcze bezproblemowo jeździć (głównie przez zaniedbania właścicieli – Focusy są bardzo tanie i rzadko odpowiednio serwisowane). Mam jednak do niego słabość. Sam podróżowałem Focusem kombi w rzadkiej odmianie 2.0 130 KM przez półtora roku, więc myślę, że znam większość bolączek tego auta.
Zaprezentowany w 1998 roku Focus podbił serca wszystkich automaniaków na całym świecie. Do dziś pamiętam, jak po wizycie w salonie Forda z ojcem (mieliśmy kupić Escorta) długo nie mogłem spać w nocy. Wciąż miałem przed oczami piękną supernowoczesną linię nowego kompaktu z Niemiec. Najbardziej spodobał mi się wtedy w 3 drzwiowej wersji i taką także Wam zaproponuję. Każdy Focus – tak nawet ten 75-konny – daje frajdę z pokonywania zakrętów. Im bardziej ostry łuk, tym zabawa jest lepsza. Bo jeśli Focus ma sprawne wielowahaczowe zawieszenie, to nic nie jest w stanie wybić go z toru. Moim zdaniem nawet obecnie produkowana wersja prowadzi się gorzej. Poważnie!
Skoro jednak decydujemy się na Focusa, to przejdźmy od razu do mocnej wersji. Proponuję rozejrzeć się za 2-litrową 170 konną jednostką o oznaczeniu ST. 8,2 sekundy do setki to nadal bardzo dobry wynik. Dodając do tego średnie spalanie na poziomie 8-10 litrów uważam, że nie ma sensu rozglądać się za 1.6-litrową 100 konną benzyną czy słabszą od ST o 40 koni 2-litrową jednostką. Diesla skreślam od razu. Są już maksymalnie wyeksploatowane, a w jednej sensownej i dającej szanse na dalszą eksploatację wersji – 1.8 tddi Focus w ogóle nie jeździ.
Co się może zepsuć? W zasadzie wszystko, ale zadbane egzemplarze jeżdżą w sumie bezawaryjnie. Czasami wymiany będzie wymagała któraś tuleja wahacza – zawodne są szczególnie te tylne. Dość często trzeba ustawiać zbieżność, bo zawieszenie traci swoje ustawienia (szczególnie w wersji kombi). Zdarzają się problemy z silnikiem krokowym, a silnik benzynowy potrafi brać olej. Sporadycznie zawodzi instalacja elektryczna. To, co jednak jest najbardziej newralgicznym punktem Focusa I to rdza. Rdzewieją doły drzwi, klapa, progi, tylne błotniki. Na szczęście ruda nie jest tu tak perfidna, jak np. w niektórych Mercedesach z przełomu wieków. Wszystko daje się więc zweryfikować samodzielnie (W MB W210 rdza może być niewidoczna, a samochód praktycznie spróchniały). Wiele egzemplarzy pochodzi z polskich salonów. Jeżeli jednak chcecie pojeździć wersją ST, nastawicie się raczej na sprowadzone auto. Na allegro widziałem kilka nieźle wyglądających ofert sportowego Focusa do 10 tysięcy zł. 215 konna wersja RS to już rarytas. Nie znajdziecie jej za kwotę nawet dwukrotnie wyższą.
5. Lancia Kappa
Lancię Kappę zna chyba każdy z Was. Do niedawna jeździli nią wszyscy polscy notable. W sumie zawsze zastanawiało mnie to, że „znawcy” narzekają na „włoszczyznę”, a Kappy robią setki tysięcy w rządzie i jeżdżą. Złe opinie o tej eleganckiej Włoszce wynikają raczej z obcowania z tanimi, źle serwisowanymi egzemplarzami, niż faktycznie wadliwym modelem. Zadbana Kappa jest bowiem samochodem bardzo trwałym i niesprawiającym właścicielowi specjalnych kłopotów. Proponuję rozejrzeć się za wersją 2.0 155 KM (9,2 do setki, 210 v-max), 2-litrowym turbo o mocy 205 lub 220 KM (7,3 do setki, 235 v-max) lub za 136 konnym dieslem o pojemności 2,4-litra (11,3 do setki, 195 v-max). Omijałbym problematyczne silniki 2.4 175 KM i 3.0 V6. Z racji założonej kwoty nie starczy nam raczej na wyprodukowane w ilości 3600! egzemplarzy coupé (zdjęcie), ani na względnie trzymające się kupy kombi.
Kappą jeździ się jak luksusowym Mercedesem. Wykończenie wnętrza oczywiście odbiega od tego, do czego przyzwyczaili nas niemieccy producenci, ale tragedii nie ma. Wysokie spalanie jednostek benzynowych można zrekompensować sobie dobrej jakości instalacją gazową – te silniki nawet dają radę (polecane są instalacje IV generacji). Co ciekawe, najmocniejsza wersja Kappy miała ten sam system hamulcowy Brembo, który montowany był w Lancerze Evo5.
Jeżeli chodzi o awaryjność, to szczególnie często psują się pierdoły. A to centralny zamek przestanie działać, a to alcantara na siedzeniu się zmechaci. Problemem okazuje się przede wszystkim zawieszenie. Pracy na polskich drogach nie wytrzymują tuleje sworznia, końcówki drążków i stabilizatory. Na szczęście naprawy nie są drogie. Kappa jest dość odporna na rdzę, a wszystkie egzemplarze były bardzo dobrze wyposażone. Problemem może okazać się jedynie znalezienie zadbanego egzemplarza z udokumentowanym przebiegiem. Takie samochody kosztują sporo i w Polsce raczej nie występują. Okazji można poszukać zagranicą. Jeżeli Wam się to uda, będziecie zadowoleni. W końcu Kappa to klasa biznes za cenę dobrego laptopa.
6. Mitsubishi Galant
W takim zestawieniu musi znaleźć się choć jeden „Japoniec”. Postanowiłem Was jednak trochę zaskoczyć. Dlaczego Galant? Bo to ogromna, ciekawie wyglądająca limuzyna, ze świetnym wyposażeniem, która kosztuje grosze. Oczywiście znalezienie odpowiedniego egzemplarza trochę zajmie (a którego z powyższych nie), ale w wersji kombi, na dużych felgach, to majestatyczne Mitsubishi zwraca moją uwagę do dziś. Spójrzcie tylko na ten rasowo wyglądający przód, opadający od maski w dół, jakby formowali go waląc każdym Galantem o ścianę. Prawda, że zwraca uwagę?
Silniki są bardzo zróżnicowane. Odradzam jednostki GDI – 2.0 i 2.4, bo są potwornie zawodne, 3-litrową V6, bo pali dużo i nie zachwyca osiągami oraz 2.0 TDI, bo moc 90 KM i przyspieszenie w okolicach 15 sekund do „setki” to nie to, co tygryski lubią najbardziej. Co więc zostaje? Wolnossące czterocylindrowe 2.0 o mocy 136 KM (od 0 do 100 km/h w 9,7 i v-max: 210) oraz zdecydowanie ciekawsze 2,5-litrowe V6 o mocy 163 KM. 8,6 sekund do „setki” oraz wynosząca 225 km/h prędkość maksymalna powinny zadowolić prawie każdego. Pozostaje jeszcze biały kruk – wersja VR-4 Type-V 4WD, w której 2,5 litrowy silnik wykręca 280 KM, ale nie starczy Wam na nią pieniędzy.
Fajny wygląd i mocne silniki nie wystarczą jednak, żeby zdecydować się na konkretne auto. W przypadku Mitsubishi Galant, jak na „Japońca” przystało, nie obędzie się bez dość wysokich kosztów utrzymania. W dodatku samochód nie jest zupełnie bezawaryjny. Krzywią się bowiem często tarcze hamulcowe, wybijają gumy sworzni i stabilizatora, psują konwertery w skrzyniach automatycznych i synchronizatory w manualnych. Szybko zużywają się popychacze zaworów, a w silnikach GDI zbiera się nagar. Największym jednak problemem jest rdza. Ruda lubi jeść tylne błotniki, podłużnice i… kielichy amortyzatorów. Jeśli jednak znajdziecie zadbany egzemplarz, a tych kilka widziałem na allegro, możecie za niewielkie pieniądze stać się właścicielem samochodu pojemnego, ciekawego stylistycznie, rzadkiego i bardzo wygodnego. Powiem Wam, że cały czas rozglądam się za takim autem. Już raz omal nie kupiłem. Kto wie, może niebawem…
7. Volvo 940
Ten wielki Viking z połowy lat 90-tych zamyka stawkę. Choruję na ten samochód od dawna. Jest brzydki, kwadratowy jak szafa, ale tak męski i niezawodny, że jazda nim to coś więcej, niż tylko przemieszczanie się z punktu A do punktu B. To sposób na życie!
Volvo 940, to tańsza odmiana modeli klasy wyższej tej szwedzkiej marki. Bardziej luksusowe, wyposażone w o wiele mocniejsze silniki 960 są ciężej dostępne w tym przedziale cenowym. Poza tym, w prawdziwym klasycznym Volvo o to właśnie chodzi, żeby było trochę toporne, niezbyt szybkie, a połykając każdy kolejny kilometr przybliżało kierowcy inny wymiar przyjemności. Bo nie o szybkość czy przyspieszenie tu chodzi. W 940-tce każda podróż będzie podróżą życia. Siadając za kierownicą tego samochodu prędko się z nim nie rozstaniesz.
Dlatego szukając tego „Szweda” skupiłbym się na silniku 2.4 TD o mocy 122 KM. 2-litrowe i 2,3 litrowe silniki, zarówno w wydaniu turbo jak i soft, są bardzo paliwożerne i jakoś mi do tego czołgu nie pasują. Co do awaryjności. Volvo serii 900 nie psuje się praktycznie wcale. Dlatego większość egzemplarzy ma już za sobą 600-700 tys. km. Czasami gdzieś kapnie olej, wytłucze się jakaś guma w zawieszeniu czy do błotnika przyczepi się jakaś „rdzewka”, ale patrząc na całokształt szwedzkiego kloca trzeba powiedzieć jedno – jest dobrze!
To już koniec mojego zestawienia. Oczywiście czekam na komentarze. Jak widzicie zabrakło tu BMW E36, nie ma też mojej kochanej W123 „Beczki” czy W124 popularnego „Balerona” (znalezienie W123 czy nawet W124 w przyzwoitym stanie za te pieniądze jest już prawie niemożliwe). Zabrakło też Fiata Stilo Abartha, Opla Astry Bertone, Toyoty Celici, Hondy CRX Del Sol, Mazdy Mx-5, Saaba 900 Krokodyla lub 9-3, Peugeota 206 s16 i wielu innych ciekawych aut za mniej niż 10 tys. zł. Niebawem samochody od 10 do 20 tys. zł. Już teraz zapraszam.
Adam Gieras
fot. materiały producentów.
Ja bym dodał Subaru Imprezę 2 L bez turbo bo na taką wystarczy 10tysi.
Subaru Impreza bez turbo? No nie, na to się nigdy nie zgodzę ;)
Fajnego Galanta widziałem do sprzedania
Piękne!
W innej prasie motoryzacyjnej w Alfie 156 to właśnie polecają 2.5 V6 zamiast 1.6, 1.8 czy 2.0 ze względu na padający w nich wariator zmiennych faz rozrządu, czuły na niski stan oleju, który Twin Sparki lubią z czasem łykać. Ja bym go wybrał chociażby na ładny dźwięk i moc na kołach wynoszącą często więcej niż podawała fabryka (ponad 200km na hamowni)… Galant V6 w kombi też wart zainteresowania!
Masz rację. 2.5 V6 nie jest silnikiem przesadnie awaryjnym. Nie toleruje co prawda LPG – i dobrze – oraz dużo pali, ale to jedyne jego wady. Czasami zapiekają się świece, które trzeba wymieniać dość często. Poza tym – dźwięk i osiągi sprawiają, że łatwo się zakochać. Do 10 tys. ciężko jednak znaleźć zadbany egzemplarz. Pzdr.
Fajny artykuł, oby więcej takich!